Potworna matka/Część pierwsza/XXXIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXIII.

Sędzia śledczy wzruszył zlekka ramionami, jak człowiek, który nie da się wywieść w pole i którego nie wzruszają łzy komendianckie.
— Ja raz cię jeszcze wzywam, ażebyś się namyśliła dla swego dobra — rzekł po chwili. — Za dwa dni znów będziesz stawiona przede mną... życzę ci, ażebyś była szczerszą!
— Będę taka, jak dzisiaj, panie sędzio — wyjąkała młoda dziewczyna — nie przyznam się nigdy do kradzieży, której nie popełniłam!
Sędzia, raz jeszcze wzruszywszy ramionami, miał już rozkazać, ażeby wyprowadzono Joannę Bertinot, kiedy woźny wszedł spiesznie do gabinetu, nie będąc wcale wołany.
— Cóż tam takiego? — zapytał go sędzia.
Zamiast odpowiedzi woźny podał mu bilet wizytowy.
Wziął bilet, spojrzał na niego i rzekł.
— Czy ta osoba czeka?
— Tak, panie sędzio... Prosi nawet, ażeby pan sędzia pozwolił się z sobą widzieć niezwłocznie...
— Dobrze! Wprowadź tu pana hrabiego de Roncerny.
Usłyszawszy to nazwisko, młoda dziewczyna zbladła bardzo i zaczęła drżyć.
— Pan de Roncerny — wyjąkała.
— Przed nim już nie będziesz śmiała wypierać się z popełnionego przestępstwa! — podchwycił sędzia.
Nowy przybysz, którego woźny wprowadził, usłyszał ostatnie zdanie.
— Dziecko to nie mogło by się przyznać do zbrodni, panie sędzio — rzekł — bo nie popełniło żadnej.
Joanna Bertinot wydała okrzyk radosny i z bladej stała się purpurową.
— Co pan mówi? — zawołał sędzia, wstając z fotelu i kłaniając się hrabiemu.
— Przychodzę, panie sędzio — odpowiedział tenże — ażeby wstrzymać następstwa opłakanej omyłki, popełnionej przez panią de Roncerny, która żałuje omyłki tej z całej duszy i nie przebaczy sobie, że się jej dopuściła. Przychodzę prosić pana sędziego o wypuszczenie na wolność tego dziecka, tak niesłusznie oskarżonego!
— Oskarżono niesłusznie! — powtórzył sędzia oszołomiony.
— Wszak mówiłam panu, że nie jestem złodziejką — wyjąkała młoda dziewczyna.
— Nie, moja biedna Joanno — podchwycił pan de Roncemy — i szczęśliwy jestem, że mogę to oświadczyć.
— Więc cóż się takiego stało, że pan dzisiaj głosi niewinność tej, którą pan oskarżał wczoraj — zapytał sędzia z pewną oschłością.
— Bardzo prosta rzecz... pierścionek się znalazł...
— A, a! pierścionek się znalazł!... Doprawdy?
— Oto jest...
Hrabia, mówiąc to, położył na biurku przed urzędnikiem pierścionek i rękawiczkę balową.
— Gdzie był ten pierścionek? — podchwycił sędzia śledczy.
— W palcu od rękawiczki.
— Zechciej pan wytłumaczyć to wszystko.
— Pani de Roncerny, powróciwszy z teatru zmęczona, czym prędzej pośpieszyła się rozebrać. Żywo zdjęła rękawiczki. Rękawiczki były ciasne; pierścionek, nieco za szeroki, uwiązł w jednym z palców rękawiczki.
Pani de Roncerny, nie spostrzegłszy tego, rzuciła rękawiczki do szuflady, a zauważywszy nazajutrz brak klejnotu, za skwapliwie poskarżyła się, nie zdając sobie sprawy z następstwa takiego oskarżenia.
Myślała, że nastraszenie zwróci jej ukradziony przedmiot i że później będzie mogła cofnąć skargę.
Dziś zrana pokojówka, zastępująca Joannę, wyjęła rękawiczki mej żony z szuflady, ażeby je ułożyć, i, składając je, znalazła w środku pierścionek.
Teraz niech pan, panie sędzio, wyobrazi sobie zmartwienie i zgryzoty pani de Roncerny!...
Ja, nie tracąc chwili czasu, przyjechałem do sądu.
Widziałem się z prokuratorem i zapewnił mnie, że od pana wyłącznie zależy naprawić złe, zrządzone naszą nieroztropnością.
Błagam więc pana sędziego, ażeby wypuścił na wolność to dziewczę, któreśmy okryli wstydem i które błagam o przebaczenie dla nas.
A zwracając się do dziewczęcia, rzekł:
— Dołożmy starań moja biedna Joanno, ażebyś zapomniała o doznanej krzywdzie, o łzach przelanych... Na zawsze będziemy twymi opiekunami, twymi przyjaciółmi. Przebacz nam!...
— O, tak... tak... Przebaczam państwu, przebaczam wam z całego serca — wyjąkała młoda dziewczyna, a twarz jej zrosiły łzy obfite. — Ale nacierpiałam się bardzo.. Ja miałam być złodziejką.
— Nie wystarcza przebaczać, trzeba jeszcze zapomnieć! — podchwycił pan de Roncerny. — Powrócisz ze mną, powrócisz z głową śmiało podniesioną, powrócisz do willi, gdzie wszyscy już wiedzą o twej niewinności.
— Nie, nie, panie hrabio — odpowiedziała Joanna żywo. — Ja już do domu pańskiego wrócić nie mogę... Zbyt przykre byłoby dla mnie wspomnienie...
— Masz słuszność, moje biedne dziecko... Ja też pomyslałem dla ciebie o miejscu... a nie może ono być dla ciebie nie miłem... Czy znasz panią Gévignot?
— Przełożoną pensji, gdzie jest panna Marta?
— Tak, to kobieta bardzo dobra... Widziała cię ona w willi Petit Boy... Podobałaś się jej bardzo. W tych dniach zapytywała właśnie panią de Roncerny, czy nie mogłaby jej polecić młodej dziewczyny, obsługi starszych pensjonarek. Na jedno słowo z naszej strony, pani Gévignot nie zawaha się cię przyjąć do siebie... Chcesz, Joanno, ażebyśmy cię polecili? Czy chcesz się dostać na pensję, gdzie jest moja córka, którą tak kochasz?
— O, panie hrabio, bardzo o to proszę.
Pan de Roncerny zapytał sędziego śledczego.
— Czy ona wolna jest, panie sędzio?
— Wolna — odpowiedział urzędnik. — Może ją pan zabrać z sobą. Ponieważ nie ma występku, znika więc razem z nim oskarżenie.
— O, dziękuję panu, dziękuję! — zawołała Joanna, szlochając. — Nareszcie przekonałeś się pan, że nie jestem złodziejką.
— Jesteś uczciwą dziewczyną, moje dziecko, a ja jestem szczęśliwy, że przywracam ci wolność, której nie powinnaś nigdy utracić, i pochwalam to najzupełniej, że przyjmujesz miejsce, które chce ci zapewnić pan de Roncerny...
— Ja również dziękuję panu sędziemu — rzekł hrabia ściskając ręce urzędnika.
— Chodź, Joanno.
Młoda dziewczyna podążyła za panem de Roncerny.
Chustkę przyłożyła do ust, ażeby stłumić łkanie, które jej z radości wydzierało się z gardła.
Obok swego dawnego pana szła w milczeniu ze schodów, prowadzących na podwórze gmachu sądowego.
Wdowa po Jakubie Tordier — jakkolwiek badanie Joanny Julii Bertinot trwało bardzo długo — nie opuściła swego stanowiska obserwacyjnego.
Czekała na wyjście młodego garbatego dziewczęcia,o którym słyszała, że się nazywa Bertinot i że oskarżona jest o kradzież.
Jakie tajemnicze pobudki sprawiły, że Garbuska zapomniała w tej chwili o swych własnych troskach, tak przecie wielkich, i pragnęła tylko znowu zobaczyć nieznajomą, zaledwie widzianą przez nią w ciągu kilku sekund.
Dalszy ciąg tego opowiadania z pewnością wyjaśni to naszym czytelnikom. Na teraz poprzestajemy na zaznaczeniu, że te pobudki były bardzo potężne.
Julia Tordier, przechadzając się wzdłuż i wszerz, bez zwracania uwagi na ciekawe lub szyderskie spojrzenia, jakimi ją obrzucali przechodzący, nie spuszczała z oczu schodów, którędy prawdopodobnie schodzić miała Joanna Bertinot.
Nagle drgnęła cała.
Spostrzegła młodą dziewczynę, ale tym razem nie mającą już kajdanek na rękach. Nie prowadzili też jej strażnicy.
— Cóż to ma znaczyć? — wyszeptała zdziwiona Garbuska.
Pan de Roncerny i Joanna przeszli dziedziniec i wyszli z sądu, po czym przystąpili do powozu, stojącego na placu.
Garbuska ścigała ich oczyma, ale nie śmiała się do nich zbliżyć.
Hrabia otworzył drzwiczki powozu i usunął się, ażeby Joanna wsiadła.
— Dokąd chce mnie pan hrabia zawieźć? — spytała.
— Do willi Petit-Boy.
— O, nie!
— Czyż nie musisz zabrać swych rzeczy? Czy nie zgodzisz się na to, ażeby zobaczyć się z panią de Roncerny i powiedzieć, że jej przebaczasz, tak jak już mnie przebaczyłaś? Zresztą pani de Roncerny zechce sama cię zawieźć do Boissy-Saint-Leger, ażeby cię polecić przełożonej pensji, jeżeli u nas nie zechcesz pozostać.
— Pójdę zobaczyć się z panią hrabiną, dla przyzwoitości — odpowiedziała Joanna. — Ale nic w świecie nie nakłoni mnie do pozostania przy niej.
— Wsiądź, moje dziecko...
Joanna wsiadła do powozu, ku wielkiemu zdziwieniu stangreta.
— Do Petit-Boy! — zawołał hrabia.
I, usiadłszy obok Joanny, zamknął drzwiczki.
Powóz potoczył się ku placu Bastylli.
Julia Tordier, stojąc o piętnaście kroków, widziała, wszystko, nie mogąc jednak usłyszeć ani jednego słowa.
Patrzyła na oddalający się powóz i ścigała go oczyma, aż znikł na skręcie ulicy.
— Joanna Julia Bertinot! — mruknęła — około dwudziestu lat! to dziwne!... Oskarżona przed chwilą... teraz wolna... a ten człowiek ją wiezie z sobą... dokąd? Chciałam zapytać... ale nie miałam...
Po tym, nie mogąc odpędzić natarczywych myśli, Julia Tordier udała się z powrotem do swego mieszkania.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.