Potworna matka/Część trzecia/II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.

Joanna Bertinot spoza firanki widziała Garbuskę, wychodzącą z Prosperem, a potem powracającą samą do domu.
— Znalazła kartkę panny Heleny — myślała dziewczyna — poszła pewnie oznajmić w policji i zarządzić poszukiwania... Napróżno, nie znajdą biednego dziecka!
Stała jeszcze przez chwilę u okna, nareszcie przekonana, że nic nowego nie zobaczy, poszła do łóżka.
Zajmijmy się teraz Lucjanem i Heleną.
Po półgodzinnej jeździe, przybyli na Montmartre.
Żeby nie zwracać uwagi, Lucjan kazał stanąć na rogu ulicy, wziął pod rękę Helenę i poprowadził do domu swej matki.
W miarę zbliżania, opuszczał Helenę spokój; napróżno Lucjan upewniał, że matka pochwala jej postępek i przyjmie ją z otwartymi rękami.
Helena nie była w stanie pokonać wzruszenia, chociaż nie żałowała tego, co uczyniła. Postąpiła przecież bardzo słusznie, uciekając od katuszy, długo znoszonych, a wreszcie ratując swoje życie, ratowała i życie Lucjana, bo czyż on mógł ją przeżyć? Stanęli w końcu u drzwi mieszkania; pod Heleną nogi się uginały, musiała oprzeć się o ścianę.
— Boję się... — wyszeptała — drżę cała...
— Dlaczego się boisz, nie masz sobie przecież nic do zarzucenia? — mówił Lucjan, ściskając ręce kuzynki.
Pani Gobert siedziała w stołowym pokoju, zajęta robotą, obok niej papuga Jacquot śpiewała i gadała, skacząc na grządce.
Usłyszawszy dzwonek, pani Gobert zadrżała, Jacquot strzepnęła skrzydłami, krzyknęła głosem piskliwym:
— Wejdź!... Ran... plan... plan!...
Pani Gobert otworzyła, nie mogąc się domyśleć, kto by to był taki.
Lucjan i Helena stanęli na progu.
Pani Gobert wyciągnęła ręce i wzięła siostrzenicę w objęcia, wołając:
— Dziecko moje kochane!... moja Helenko!
W jednej chwili prysły obawy dziewczęcia; zrozumiała, że Lucjan miał rację, pani Gobert pochwalała czyn swojej siostrzenicy, uściskała też ciotkę serdecznie, a łzy rozczulenia spłynęły z jej oczu.
Papuga, słysząc ciągle powtarzane imię Helena i trzepiąc skrzydłami radośnie, skrzeczała:
— Heleno!... Heleno!... pocałuj Coco!... Dzień dobry, Heleno, dzień dobry!... pocałuj Coco... Coco bardzo ładny!
— Przebacz mi, ciociu droga? Kochasz mnie zawsze? — szeptała dziewczyn.
— Cóż ci mam przebaczyć? Będziesz, Helenko, moją córką... To wkłada na mnie obowiązki. Obecność twoja mogłaby mnie niepokoić, gdybym nie była pewna, że przyszedłszy do mnie czystą jak anioł, będziesz taką aż do dnia, w którym będziesz w mocy rozporządzać twoją ręką i złożysz ją w dłoni Lucjana...
— Dziękuję ci, że nie wątpisz o mnie, matko moja — odrzekła młoda dziewczyna głosem poważnym.
— I o mnie nie wątpisz, prawda, matko? — wykrzyknął Lucjan. — Tak samo jak ty, jak ona, chcę, aby w dzień ślubu naszego mogła śmiało ludziom patrzeć w oczy.
— Godni jesteście jedno drugiego, moje dzieci — rzekła pani Gobert, przyciągając ich do siebie. — Niech Bóg was strzeże teraz!...
— Będzie nas strzegł, matko, ponieważ czyta w sercach naszych.
— Czy pomyśleliście, co może zrobić Julia Tordier, szukając śladów córki?
— Helenka wszystko przewidziała... — i opowiedział matce, jakie pismo zostawiła w domu.
— Nie bardzo to wam ułatwi położenie — odparła pani Gobert. — Przypuszczam, że Julia Tordier uwierzy w samobójstwo córki, chcącej uniknąć złego obchodzenia a głównie wstrętnego małżeństwa, a chociaż nie zdolna jest odczuć takiej straty, jednak dla samych pozorów, uda się do policji z żądaniem poszukiwań ciała córki... Nie tylko poszukiwać będą w nurtach Sekwany, lecz przetrząsną cały Paryż i kto wie, może szukając Heleny nieboszczki, znajdą Helenę żywą... Dom ten należy w części do wdowy po moim biednym bracie, przychodzi tu odbierać komorne a odźwierny jest jej oddany...
— Nie zna Heleny — przerwał Lucjan.
— Prawda, lecz trzeba być bardzo ostrożnym, aby się prawdy nie domyślił i nie wydał Heleny przed matką.
— Czy musiałabym wrócić do niej? — jęknęło biedne dziecko.
— Tak, niestety!... W dodatku wszyscy odczulibyśmy jej wściekłość...
— Masz rację, matko, wszystkiego można się spodziewać od takiej kobiety!... Więc co począć?
— Według mnie jest tylko jeden sposób.
— Jaki?
— Opuścić ten dom jak najprędzej.
— Więc będę dla was ciężarem — rzekła Helena ze smutkiem.
— Ty, dziecko moje, ciężarem!... Ty będziesz opatrznością dla mnie starej, schorzałej; ty wszystkim się zajmiesz w domu, a to mi życie przedłuży. Lucjan będzie pracował i nie zaznamy braku.
— Jakaś ty dobra, moja ciociu...
— Nazywaj mnie matką, należy mi się to, za moją miłość dla ciebie. — Po czym mówiła dalej do dzieci:
— Jutro zajmiecie się wyszukaniem mieszkania w stronie Batignolles lub la Chapelle.
— Tak, matko, od jutra zajmę się poszukiwaniem i wyprowadzimy się, a teraz może byśmy co dostali, Helenka nie jadła obiadu i ja jestem na czczo.
— Kochane dzieci, dam wam, co jest w domu, jutro o co lepszego się postaram.
Od dawna Helena i Lucjan nie jedli z takim apetytem.
Zapomnieli o tym co było nie jasnym w ich położeniu, byli razem, a więc szczęśliwi.
Nazajutrz z samego rana Lucjan wyszedł, aby poszukać mieszkania.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.