Potworna matka/Część trzecia/XIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIX.

Lucjan zawołał dorożkę, wskoczył i rzucił adres:
— Ulica Anbry nr 7.
Challet pojechał za nim.
Orszak ślubny o dziesiątej przybył do merostwa. Cztery pary czekały już na pana młodego, któremu jakoś nie pilno było ukazać się.
Prosper Rivet przybył najpóźniej, więc miał być ostatnim do ceremonii.
Helena, smutna, z głową spuszczoną, siedziała nieprzytomna prawie.
Nareszcie drzwi po za estradą otworzyły się; sekretarz zawołał:
— Pan mer!
Wszyscy powstali.
Sekretarz podał merowi listę nazwisk młodych pań z kolei, jak przybyli do urzędu.
Słysząc, co poprzednie pary mówiły, Helenie błysnęła myśl odpowiedzieć nie, gdy ją zapytają, czy chce wziąć za męża Prospera Rivet.
Przyszła nareszcie kolej na nich; Helena czuła, że w ostatniej chwili zbraknie jej odwagi.
Usłyszała wołanie:
— Małżeństwo Prospera Rivet i Heleny Tordier.
Garbuska popchnęła córkę, świadkowie otoczyli ją i poprowadzili przed estradę.
Mgła zasłoniła oczy dziewczęciu, w uszach jej szumiało, osunęła się na krzesło. Nie zdawała sobie sprawy z tego, co się dzieje.
Urzędnik stanu cywilnego dał znak sekretarzowi, aby odczytał akt ślubny, w którym było upoważnienie rady familijnej.
Skoro sekretarz skończył czytanie, wszyscy wstali, a Helenę musiano podnieść.
Mer zadał pytanie najprzód matce, ażeby stwierdziła zgodę swoją na to połączenie, a potem przyszłemu małżonkowi.
Przyszła kolej na pannę młodą:
— Heleno Mario Tordier, czy masz wolną i nieprzymuszoną wolę pojąć za małżonka Prospera Achila Rivet?
Żadne słowo nie chciało wyjść z drżących ust biednej ofiary.
Julia Tordier, stojąc tuż za córkę, odpowiedziała półgłosem: tak.
Mer usłyszał to „tak“, i był pewny, że słowo to wyszło z drżących ust Heleny.
Oznajmił też, że Prosper Rivet i Helena Tordier połączeni są węzłem małżeńskim. Po czym, śpiesząc się na śniadanie, wyszedł z urzędu co prędzej.
Helena straciła przytomność i byłaby upadła na ziemię, gdyby jej był Prosper nie podtrzymał.
Kobiety otoczyły biedaczkę i zaczęły trzeźwić solami.
Należało jeszcze podpisać akt.
Garbuska z nadludzką siłą pociągnęła córkę, ujęła jej rękę i, wodząc po papierze, podpisała.
Prosper wziął żonę pod ramię, a gdy już byli na schodach, obejrzał się, czy Garbuska nie patrzy, pochylił się i słodkim głosem szepnął do ucha dziewczęcia:
— Otóż jesteś już moją żoneczką!
Nieszczęśliwa zadrżała na te słowa, spojrzała na Prospera z odrazą i odrzekła:
— Twoją żoną!... Nigdy!
Prosper uśmiechnął się cynicznie i zanucił jakąś piosenkę bulwarową.
Wsiedli nareszcie do powozów i cały orszak ruszył do kościoła Saint-Merri.
Hrabina Roncerny z córką i Joanna Bertinot dawno już tam czekały.
Joanna opowiedziała, że Helena miała zamiar życie sobie odebrać.
— Taka religijna — rzekła Marta — widać jak cierpiała, kiedy ta myśl jej przyszła. I to w chwili, gdy mój ojciec i Gaston uwalniają pana Lucjana.
— Pan Gobert będzie wolny? — spytała Joanna.
— Zapewne już teraz jest to faktem dokonanym.
— O, nieszczęśliwy człowiek, czego on się dowie — szeptała Joanna. — Matka nie żyje, a Helena innemu poślubiona... O! pani, ja się boję, coś strasznego się stanie...
Dzwony się odezwały, oznajmiając przybycie nowożeńców.
Prosper szedł naprzód, prowadząc Helenę. Julia szła za nimi z drużbą i ona to pierwsza spostrzegła panie Roncerny i Joannę.
Widok ich czarnego stroju strachem ją przejął.
Helena także zobaczyła hrabinę, jej córkę i Joannę.
Krzyknęła boleśnie i rzuciła się w objęcia panny de Roncerny.
— Marto! moja najdroższa Marto!
Prosper cofnął się, Garbuska zbita z tropu uczepiła się jego ramienia.
Helena zwróciła się do hrabiny i Joanny:
— Dziękuję... dziękuję wam z całej duszy...
Prosper zbliżył się i sądząc, że zachowa się dowcipnie rzekł:
— Zaszło małe nieporozumienie; prosiliśmy panie na ślub nie na pogrzeb!...
— Niektóre śluby odparła hrabina — wyglądają jak obchód pogrzebowy... Obecny można tak nazwać... Prawdziwi przyjaciele ofiary powinni przywdziać żałobę.
Piękny Prosper przygryzł wargi.
Garbuska sponsowiała ze złości.
Kościelny przystąpił, stukając laską i rzekł:
— Ksiądz czeka!...
— Odwagi, Heleno! — szepnęła Marta.
— Odwagi, moje dziecię! — dodała hrabina.
— Odwagi, droga panienko! — mówiła Joasia.
Zaczęła się msza ślubna.

Powróćmy do Lucjana Gobert.
Jadąc dorożką młody człowiek mówił do siebie:
— Matka moja nie żyje!... Helena stracona... jestem teraz sam na świecie!... nie potrzebuję ochraniać nikogo... i nie będę... o nie!
Wysiadł przed mieszkaniem Julii Tordier. Przed wejściem do domu spojrzał do góry.
Wbiegł na schody, zadzwonił do drzwi Julii Tordier i czekał.
Zadzwonił drugi raz... na próżno, nikogo nie było.
— Nie ma nikogo — rzekł głośno. — Gdzie jej szukać?... Czyż już tu nie mieszka? Może wyjechała na wieś, do Saint-Maure z Heleną? Niepodobna, czy by zostawiła papugę... Będę czekał na dole, jak wróci, w obecności wszystkich sąsiadów, rzucę jej w twarz wszystkie jej podłości!...
Zeszedł na ulicę i chodził tam i napowrót, przechodząc ciągle obok sklepu Jerzego Troublet.
Uczeń ze sklepu, Julek patrzył na niego ciągle.
— To pan Lucjan, kuzyn panny Heleny — mówił do siebie — nie zaproszony na wesele... Biorą mu pannę sprzed nosa i nawet nie proszą na śniadanie!... Na co on czeka?... Muszę go zapytać.
Wybiegł ze sklepu.
Lucjan wciąż chodził, Challet zaś śledził go, ukryty we wnętrzu dorożki.
Uczeń sklepowy obrachował tak wyjście swoje ze sklepu, że właśnie Lucjan był wtedy przed drzwiami.
— Dzień dobry, panie Lucjanie — odezwał się malec, wyciągając rękę poufale. — Na kogo pan tutaj czeka drepcząc w kółko, jak nie przymierzając niedźwiedź z ogrodu zoologicznego w swojej klatce?
— Czekam na panią Tordier, moją ciotkę — odparł młody człowiek.
— Pani Tordier wyjechała na cały dzień, a może i kawałek nocy zarwie!
— Nie wiesz, gdzie bym mógł ją znaleźć?
— Z jakiego kraju pan powraca, z Tonkinu czy z Chaillot?
Odpowiedz-że mi, czy wiesz, gdzie jest Julia Tordier?
— Wiem, ma się rozumieć; dziś ślub panny Heleny, kuzynki pańskiej...
Lucjan nie spodziewał się tego usłyszeć, zawróciło mu się w głowie, zatoczył się i oparł o dorożkę, w której siedział agent, a który nie stracił ani słowa z tego, co mówili.
— Ślub Heleny... mojej kuzynki... — jęknął głosem złamanym.
— Tak, panie Lucjanie... Trzeba było przed godziną przyjechać, zobaczyłbyś pan pełną ulicę powozów... Pani Tordier niczego nie pożałowała... a taka była wesoła!... zdawało się, że to ona za mąż wychodzi!... Pan młody, panna młoda, świadkowie, rada familijna... O! co ich tu było!... Tylko nas z panem nie zaprosili!...
Lucjan nie słyszał gadania chłopca. Blady, osłupiały, powtarzał:
— Helena... ślub Heleny...
— Z pewnością w tej chwili się odbywa — zaczął znowu chłopiec. — Kłamałbym, jak najęty, gdybym powiedział, że panna Helena była uszczęśliwiona. Szła na swoje wesele z miną psa, którego prowadzą do wody... A jaka była blada biedna panienka... zapłakana... gdym patrzył na nią, przychodziła mi na myśl fontanna... A jednak śliczna była...
— Nie ma już dla mnie nadziei — mówił Lucjan.
— A tak, proszę pana, chyba rozwód, albo wdowieństwo!
— Więc za tego człowieka poszła?
— Za pięknego Prosperka... hołysza... co nic nie ma... Ale faworyt mamy Tordier, jemu tylko wierzyła, a jak mu dogadzała... Założyłbym się o nie wiem co, że wołałaby być na miejscu córki.
Challet notował wszystko, co słyszał.
Lucjan nie słuchał już chłopca, zajęty myślą o Helenie.
— A jednak przysięgła mi, że opierać się będzie do końca, do śmierci! — mówił z goryczą. — Nie miała siły dotrzymać przysięgi...
Mówił do siebie, lecz na głos, chłopiec też odpowiedział:
— Oho! nie tak to łatwo oprzeć się pani Tordier, jak sobie co wbije do głowy, albo do garbu... Niech no by panna Helena spróbowała, a toż by jej oczy wydrapała, nogami zakopała...
— Mówisz za tem, że przed godziną pojechali?
— Tak, do merostwa, a po tym do kościoła Saint-Merri, a z kościoła do Joinville-le-Pont, gdzie będą bomblować późno w noc... W tej chwili muszę być w kościele.
— Dziękuję ci, Julku...
— Niema za co, proszę pana.
Lucjan zapłacił dorożkę i udał się do Saint-Merri.
Powóz agenta posunął się także.
Lucjan wszedł do kościoła. Tłum ludu zalegał nawę, zaledwie przecisnął się do wielkiego ołtarza.
Ujrzał nareszcie Helenę w bieli, z bukietem u piersi, klęczącą obok Prospera.
Krew uderzyła mu do głowy. Przez chwilę pragnął rzucić się do klęczącej pary, wymówić Helenie zdradę, uchwycić za kołnierz komiwojażera; wyciągnąć z kościoła i spoliczkować.
Naraz spostrzegł hrabinę Roncerny, Marię i Joannę w żałobie.
Wspomniał, że hrabiemu i narzeczonemu Marty zawdzięcza uwolnienie swoje, a także przysięgę, złożoną sędziemu, iż powstrzyma się od wszelkich gwałtów.
Stanął jak wryty i patrzał wzrokiem obłąkanym.
Agent Challet trzymał się o parę kroków za Lucjanem.
Nadeszła chwila ostatniego błogosławieństwa.
Ksiądz wymówił słowa, wiążące na wieki.
Obrzęd zaślubin skończył się.
Lucjan sądził, iż do końca będzie panował nad sobą... Omylił się jednak.
Gdy ujrzał, jak Prosper bierze Helenę i prowadzi do zakrystji, cały żal jego wybuchnął.
Zapomniał o przysiędze, rzucił się naprzeciw nowo zaślubionych i zastąpił im drogę z oczami, ciskającymi błyskawice.
Garbuska na ten widok niespodziewany wydała okrzyk przerażenia.
Prosper, nie grzeszący odwagą, cofnął się blady i drżący.
Helena, straciwszy oparcie, osunęła się na kolana.
Pani Roncerny, Marta i Joanna, przerażone wyrazem twarzy Lucjana, przysunęły się do niego.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.