Potworna matka/Część trzecia/XXXIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXIV.

Jakkolwiek czas wydawał się im bardzo krótki, Józef Włosko z Joanną spędzili razem przeszło dwie godziny.
Noc zapadała, ulica de la Verriere pogrążała się w cieniach.
Joanna, dążąc na ulicę św. Marcina, biegła, trzymając się chodnika po stronie domów.
Wzruszona rozmową z Włoskiem, nie spostrzegła o kilka kroków od drzwi, Julii Tordier, która osłupiała i zdrętwiała, widząc ją, wychodzącą od byłego dependenta i w tył się rzuciła.
Dla wyjaśnienia obecności Garbuski w tej chwili właśnie na ulicy de la Verriere, zmuszeni jesteśmy cofnąć się wstecz.
Przy ulicy Anbry obiadowano o godzinie szóstej.
Julia pragnąc wybadać swego następcę co do Joanny Garbata rozstała się z zięciem na progu domu, przy czym nie obeszło się bez uściśnienia gorącego jego ręki i ciężkiego westchnienia, którego wymowa byłaby w stanie zmiękczyć najsroższego tygrysa, jak się niegdyś wyrażano, lecz które najmniejszego wzruszenia nie zdołało w Prosperze wywołać.
Oddana myślom niezbyt wesołej natury, Julia doszła do ulicy de la Verrerie.
Tu na samym wstępie, oko w oko spotkała się z Tristanem, osobistością wielce podejrzaną, którego widzieliśmy u Włosko, zdającego sprawę z wypadków, zaszłych w dniu ślubu Prospera z Heleną.
Ujrzawszy go, Garbuska zadrżała.
— Mam takiego, jakiego mi potrzeba! — pomyślała.
Tristan poznał ją odrazu i powitał pokornym ukłonem.
— Aha! — rzekła. — To ty, mój poczciwcze.
— Ja, pani... do usług, jeżeli się zdam na co...
— Zkądże to idziesz?
— Odprowadziłem powóz do zakładu następcy pani... Potem łyknąłem kieliszek Burgunda w narożnej knajpce.
— Więc zawsze pijesz?
— Co pani chce, żebym robił, kiedy nie mam nic innego do czynienia?...
I począł nucić starą piosenkę:

A kiedy umrę, niech mnie zakopią
W piwnicy z winem gdzie, troski topią!

Garbuska mówiła dalej.
— Jakże tam handel, dobrze idzie?
— Jak rak, cofa się... W stanie wycieńczenia! Niepodobna końca z końcem związać?...
— Zatem w kieszeni płótno?...
— Więcej, niż często....
— Wstąp tam — rzekła Julia, ukazując mu sklep z winem — i kaź sobie co podać...
— Nie byłbym od tego.... Tylko że kredyt mój zdechł i ani grosza nie mam przy duszy...
— Masz tu pięć franków.
— Do ostatniej kropli je wysączę, za pani zdrowie.
I wpuścił do kieszonki od kamizelki pięciofrankówkę, gdzie już spoczywała sztuka złota Włosko.
— Pozostań w winiarni, dopóki nie zapukam do okna — mówiła Garbuska. — Wtedy wyjdziesz, mam z tobą do pomówienia...
— Nie potrzebujesz się pani śpieszyć, nudzić mi się nie będzie.
— Tylko nie upij się... Zachowaj krew zimną... Rzecz, o której mam pomówić z tobą, jest wielkiej wagi...
— Dosyć! Każę sobie służyć miętówką z anyżem... Panieński napój.
Kiedy Julia szła swoją drogą, Tristan, pomny słów Józefa Włosko, mówił do siebie:
— Patrzajcie! patrzajcie!.. Stara kutwa wyżyłowała się na sto sous! To coś nienaturalnego! Miałażby to być wypadkiem owa nastręczająca się okazja?
Wszedł do sklepu i, stojąc, wychylił jedną po drugiej blaszankę, w oczekiwaniu powrotu Garbuski.
Julia, dążąc do celu swej wycieczki, mruczała pod nosem:
— Jeżeli, po widzeniu się z Włoskiem, nie zmienię postanowienia... przekonam się że mnie zwodzi, ha! widocznie sądzono mi było spotkać Tristana. Takiego mi właśnie potrzeba! Znam jego nałogi i z powodu przeszłości mam go w ręku, on będzie gotów na wszystko...
Kilka kroków już tylko dzieliło ją od domu, kiedy usłyszała otwierające się i zamykające drzwi.
Wtedy, podniósłszy oczy, ujrzała Joannę i rzuciwszy się wstecz, skryła się w bocznej ulicy.
Joanna przeszła mimo, nie widząc jej.
Pod Garbuską zadygotały nogi, pot kroplisty wystąpił jej na skroni.
— Ona zna Włosko! — mówiła do siebie z przerażeniem i wściekłością. — On mnie oszukiwał... okłamywał.. on wie, że to moja córka i jej piosenkę śpiewa, skoro od niego wychodzi!.. Co oni spiskują przeciw mnie, bo ani chybi, że się sprzysięgli... Tem gorzej dla nich. Jeżeli przyczepią się do mnie, oddam im za swoje!... Jeżeli mnie zgubią, tak zrobię, że i cni przepadną!..
Stanęła i namyślała się.
— Teraz kiedy wiem, że on jest sprzymierzeńcem Joanny, byłoby nie w porę mieć z nim rozmowę, mogłabym wyrwać się niepotrzebnie z moimi zamiarami... A tak, bądź co bądź, może myśleć, że mu wierzę i nie będzie mógł mnie podejrzewać...
Działać będę szybko! Zanim go zobaczę... Najprzód Joanna!... Potem on, jeżeli będzie tego potrzeba!.. Słusznie przewidywałam, że stąd grozi mi niebezpieczeństwo, lecz, znając je, patrząc mu w oczy, będę silniejszą... Powrócę do Tristana... On się wszystkiego podejmie, byle mu zapłacić, a na to dość jeszcze jestem bogata.
I zawróciła do szynku, gdzie kazała Tristanowi czekać na siebie.
Przez szyby sklepowe ujrzała go, stojącego przed kontuarem, zahypnotyzowanego kieliszkiem zielonawego płynu, trzymanego w ręku.
Lekko zapukała w szybę.
Tristan usłyszał odrazu, obrócił się i na czarnym tle ulicy poznał niekształtną sylwetkę Garbuski.
Wychylił ostatni kieliszek, zapłacił i podążył do oczekującej go w cieniu Julii Tordier.
— Widzi pani, że nie daję czekać na siebie... — rzekł.
— Jestem na rozkazy...
— To, co ci mam powiedzieć, jest bardzo ważne.
— Słucham z uwagą...
— To, co mam ci zaproponować, nie powinno być przez nikogo słyszane, na ulicy rozmawiać nie możemy, z pewnością byśmy zwrócili na siebie uwagę.
— Tam do diabła! to coś bardzo niezwykłego być musi?
— Tak.
— A zatem, ruszaj pani naprzód i idź do Nowego Mostu, tam zejdziesz po schodkach, znajdujących się za Henrykiem IV, siedzącym na swoim indorze... jak raz kącik dla zakochanych i wszystkich w ogólności, którzy nie życzą sobie świadków...
Garbuska pędem puściła się w miejsce wskazane.
Tristan podążał za nią w przyzwoitej odległości.
Zaszedłszy w najciemniejszy kąt nad tamą, Julia Tordier uczuła dreszcze zgrozy, lecz, zapanowawszy nad tem uczuciem, siadła na belce oślizgłej wilgocią. Tristan zajął miejsce obok.
— Wiesz o tem — zaczęła Julia — że mam w ręku dowody twego fałszerstwa, które mogłabym przedstawić prokuratorowi Rzeczypospolitej...
— Głupstwo, marny kwitek na sto pięćdziesiąt franków.
Głupstwo to wszakże mogłoby zaprowadzić cię do więzienia.
— Nie takie to straszne więzienie... Co pani żądasz ode mnie w zamian za ten nieszczęsny świstek?
— Zaraz się dowiesz... Jesteś bez grosza przy duszy... ukryjesz się przed sprawiedliwością, odzież twoja w strzępach, gnieździsz się na poddaszu... Oto twoja teraźniejszość...
— Wcale nie różowa!..
— Przyszłość jeszcze ciemniejsza...
— Zachwycająca przepowiednia... W każdym razie, gdybym mógł pochwycić jaką okazję, kto wie, czyby się ona sprawdziła.
— Ja ci ją nastręczę.
Tristan wsparł rękę na wypukłym ramieniu Garbuski.
— Śmiało, moja pani — rzekł głucho — nie dam jej wymknąć się z moich szponów.
— Zatem, słuchaj.
— Słucham.
— Co byś powiedział, gdyby ci wpadło w ręce dwanaście tysięcy franków?
— Dwanaście tysięcy franków — powtórzył drżącym od pożądliwości głosem. — Czy to nie blaga?
— Bynajmniej.
— A co mam za to zrobić?
— Mam nieprzyjaciela... życie jego jest dla mnie śmiertelnym niebezpieczeństwem... Należy je skrócić.
Tristan powiódł rękę po karku, jak gdyby na nim uczuł chłodne ostrze gilotyny.
— Do diabła! to pachnie placem de la Roquette.
— Plac Roquette jest dla mazgajów, dla sprytnych niema niebezpieczeństwa...
— Dobrze, a jaka wypłata?
— Połowa z góry, reszta po skończonej robocie.
— Czy tu idzie o młodego człowieka?
— Nie, o kobietę.
— Młodą czy starą?
— Młodą.
— Tym łatwiej z nią pójdzie.
Podali sobie ręce na znak zgody.
Garbuska dała Tristanowi dokładny rysopis Joanny Bertinot, oraz wskazała miejsce pobytu w Petit-Bry, nadmieniając, że od czasu do czasu odwiedza Paryż, zatrzymując się w pokojach umeblowanych przy ulicy Anbry.
— Dobrze o tym wiedzieć — wysłuchawszy rzekł Tristan — lecz jakim sposobem znaleźć się sam na sam z tą osobistością?
— To twoja rzecz...
— Ile czasu dajesz mi pani?
— Tydzień... W razie, gdy prędzej ci się powiedzie, za każdy dzień dodam po pięćset franków.
— Słowo się rzekło.
Tristan powstał z belki.
Garbuska zatrzymała go.
— Jeszcze jedno słowo... — wyszeptała.
— Co takiego?
— Na wypadek niepowodzenia, gdybyś się dał złapać, sądzę, iż nie będziesz tyle podłym, aby zdradzić mnie tłómaczeniem, iż działałeś, jako zapłacony przeze mnie?...
Zbój wzruszył ramionami.
— Niedoczekanie ich, ażebym miał się dać złapać! A co się tyczy oskarżenia pani, cóż bym na tym zyskał?
— Absolutnie nic, zresztą nie uwierzono by ci...
— A zatem, śpij spokojnie, moja pani! Gdzie się spotkamy jutro, ażebym mógł dostać pierwszą połowę mojej zapłaty?
— Tutaj jest miejsce najpewniejsze.
— O której godzinie?
— O dziewiątej wieczorem. Trzeba przewidzieć wszystko... Gdybym któregoś z tych dni potrzebowała rozmówić się z tobą niezwłocznie, napiszę do ciebie te trzy wyrazy bezimienne: Przyjdź dziś wieczorem!
Rozeszli się.
Nędznik powrócił do swego poddasza, Julia Tordier, z obliczem tryumfującym — na ulicę Anbry.
— Tym gorzej dla niej — mruczała — czemu stanęła na mojej drodze.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.