Powszechne braterstwo/Rozdział XXXVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor John Galsworthy
Tytuł Powszechne braterstwo
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Ignis” Sp. Akc.
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Spółki Wydawniczej Powszechnej
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Bronisława Neufeldówna
Tytuł orygin. Fraternity
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXXVI.
Stefan podpisuje czeki.

Gdy Cecylja otrzymała tajemniczy dokument, zawierający te słowa; „Jestem zupełnie zdrowa. Adres 598, Euston Road, trzy domy od Marcina. List wyjaśniający wysyłam. Tym“, — nie zauważyła jeszcze wcale ucieczki córki. Udała się tedy niezwłocznie do jej pokoju, a otworzywszy wszystkie szuflady i szafy, zaczęła je przeglądać po kolei. Liczne rzeczy, jakie tam ujrzała, uspokoiły jej pierwsze wzburzenie i przestrach.
„Zabrała tylko jeden mały kuferek“, pomyślała, i zostawiła wszystkie suknie wieczorowe“.
To „ogłoszenie“ niepodległości nie przeraziło jej nadmiernie ani nie zaskoczyło niespodzianie, albowiem odczuwała dobrze niepokojącą atmosferę, jaka w ciągu ostatniego miesiąca panowała w jej domu. Od owego wieczoru, kiedy zastała Tym, tonącą we łzach, z powodu zgonu dziecka Hughs’ów, macierzyński wzrok Cecylji zauważył dobrze jakiś nowy pierwiastek w obejściu córki — spochmurniała, stała się jakaś tajemnicza, jakby coś ukrywała, jednocześnie potęgował się w niej młodociany sarkazm. Obawiając się zbadać rzecz do gruntu, Cecylja nie zażądała od córki wyznania, nie podzieliła się też ze Stefanem swojemi spostrzeżeniami.
Między bluzkami znalazła Cecylja, polinjowaną niebiesko, widocznie zgubioną z notatnika, kartkę, na której przeczytała zdania: „To biedne małe stworzenie było takie szare i takie wynędzniałe, a mnie ogarnęła nagle świadomość ich okropnego losu. Muszę — muszę — chcę coś dla nich uczynić!“
Cecylja upuściła kartkę; ręka jej drżała. Teraz wyjaśniła się tajemnica ucieczki Tymjany i przypomniały się jej słowa Stefana:
„Wszystko to dobre do pewnego punktu, i nikt nie ma dla nich większego współczucia niż ja; ale potem zaczyna to burzyć spokój człowiekowi, a ztąd nic dobrego dla nikogo wyniknąć nie może!“
Zdrowy rozsądek, ujawniający się w tych słowach, dotknął ją niemile, gdy były wypowiadane; a jednak zawierały więcej prawdy niż przypuszczała. Czyżby jej córka, taka młoda i taka ładna, zamierzała istotnie podjąć dzieło ratunku w brudnych, wstrętnych dzielnicach, oderwać się od słodkich dźwięków i woni i barw, od muzyki i sztuki, od tańca, kwiatów i wszystkiego co upiększa życie? Utajona siła wytwornych nawyknień, wrodzony lęk przed przesadą i istotna nieświadomość, czem jest właściwie takie szare życie, ogarnęły Cecylję z taką siłą, że uczuła się nagle zupełnie nieszczęśliwa, Raczej niech ona sama tem się zajmie, niż żeby jej własne dziecko miało być pozbawione powietrza i światła i całego odpowiedniego dla jej młodości i urody otoczenia.
„Musi powrócić — musi mnie usłuchać!“ myślała. „Zabierzemy się do pracy razem; urządzimy na początek własny mały żłobek, albo może pani Tallents Smallpeace znajdzie dla nas stałą robotę w jednem ze swoich stowarzyszeń“.
Poczem nagle zrodziła się w jej mózgu myśl, która niemal lodem ścięła krew w jej żyłach. A jeżeli to wynik dziedziczności? Jeżeli Tym odziedziczyła dziwactwo po dziadku? Że mogłoby to być możliwe, dowodem Marcin. Wiedziała, że bywa często, iż różne właściwości przeskakują jedno pokolenie i objawiają znów w następnem. Ale w tym wypadku, to niemożliwe, zupełnie niemożliwe! Z upragnieniem, a jednak z obawą, czekała na zgrzyt klucza Stefana. Odezwał się o zwykłej porze.
Nawet w takiem będąc wzburzeniu, Cecylja usiłował? o ile mogła, oszczędzić mu przykrości. Zaczęła od pocałunku a potem rzekła obojętnie:
— Tym wbiła sobie w głowę głupie dziwactwo.
— Jakie dziwactwo?
— Właściwie można się było tego spodziewać, — ciągnła dalej Cecylja niepewnym głosem, — wobec tych długich spacerów z Marcinem.
Na twarzy Stefana odmalował się niezwłocznie wyraz ostrego szyderstwa; nie było wielkiej sympatji między nim a bratankiem żony.
— Z Sanitystą? — rzekł, — no i co?
— Niema jej, odeszła pracować gdzieś przy Euston Road. Miałam depeszę. I znalazłam to, Stefanie.
Podała mu nieśmiało dwie kartki, jedną różowawawo-bronzową, drugą niebieską. Stefan widział, że drży cała. Wziął od niej kartki, przeczytał je i spojrzał znów na nią. Kochał żonę prawdziwie a wychowanie w tradycji uwzględniania cudzych uczuć sprawiło, że w tej chwili, która mu taki głęboki przyniosła niepokój, przedewszystkiem objął ramię Cecylji serdecznym uściskiem, by ją uspokoić. Ale istniała też w Stefanie do pewnego stopnia pierwotna siła męska, poskromiona coprawda w Cambridge, a stłumiona w trybunale, która jednak zachowała świadomość swej mocy, to też następnie zawołał:
— Nie, niech to djabli porwą!
W tem krótkiem zdaniu zawierała się cała psychologia jego stanowiska wobec sytuacji i cała różnica między dwiema klasami ludności. Mówiąc to Stefan ujawnił, że się z czemś zmagał, coś zwalczał a Cecylja, która również zawsze staczała walki wewnętrzne, wiedziała, że owem czemś jest dziwaczny, nowy twór, sumienie społeczne, blade widmo, snujące się dokoła domów tych, co przypadkowo, przez niedbalstwo lub pod wpływem kultury, otworzyli wrotą podejrzeniu: Czy to podobna, żeby poza moją klasą istniała jeszcze inna klasa ludzi, czy też ja śnię? Szczęśliwe te miljony, nędzarzy czy bogaczy, które nie są jeszcze skazane na śledzenie tego widma, snującego się bacznie lub na słuchanie jego przytłumionego szemrania, szczęśliwi w swych ogniskach domowych, błogosławionych i nawiedzonych przez mniej niepokojącego boga. Takie były myśli i uczucia Cecylji.
Nawet teraz nie zdołała przeniknąć do głębi duszy Stęfana; odczuwała jego walkę z widmem, odczuwała i podziwiała jego zwycięstwo. Czego jednak nie pojmowała i pojąć może nie mogła, to dokładnej miary obelgi, jaką Tym wyrządziła ojcu swoim postępkiem! Będąc kobietą widziała w tej sprawie stronę raczej praktyczną; nie rozumiała nie mogła nigdy rozumieć natury umysłu Stefana — nie odczuwała do jakiego stopnia był dotknięty tem, co przekraczało właściwy porządek rzeczy.
On zaś rzekł:
— Dlaczego, u licha, jeżeli czuła do tego skłonność, nie zabrała się do pracy w zwykły sposób? Mogła była nawiązać stosunki z jakiemś odpowiedniem towarzystwem dobroczynnem... Nie sprzeciwiałbym się temu nigdy. Wszystkiemu winien ten sanitarny idjota!
— Zdaje mi się, — odezwała się Cecylja nieśmiało, — że Marcin sam kieruje jakiemś towarzystwem. Jestto stowarzyszenie medyczno-społeczne, czy coś w tym rodzaju. Wierzy ślepo w jego skuteczną działalność.
Usta Stefana wykrzywiły się szyderczym wyrazem.
— Niech sobie wierzy, jak w Boga, — rzekł z tą powściągliwością, która była jedną z najwyższych jego zalet, — dopóki nie zarazi tą wiarą mojej córki.
Cecylja wybuchnęła nagle:
— Och! co teraz poczniemy, Stefanie? Czy mam pojechać do niej dziś jeszcze?
Na podobieństwo cienia, padającego na łan zboża, tak rozsnuła się chmura po obliczu Stefana. Zdawało się, że dotychczas nie uświadomił sobie całego rozmiaru tego, co się stało. Przez chwilę milczał.
— Poczekaj lepiej na list, — odezwał się w końcu. — Marcin jest jej kuzynem, plotkarki nie rzucą się zatem na nią... w każdym razie na Euston Road będzie ód nich zabezpieczona.
Tak tedy usiłując, w miarę możności, oszczędzić sobie wzajemnie niepokoju, bacząc pilnie, by się niczem nie zdradzić przed służbą, zjedli obiad i udali się na spoczynek.
W owej godzinie między nocą a rankiem, kiedy siła życiowa człowieka jest najsłabsza, a drgania jego ducha, niby złowróżbne ptaki krążą dokoła niego, muskając jego lica długiemi skrzydłami, Stefan, obudził się ze snu.
Panowała wielka cisza. Smuga perłowo szarej jutrzenki przezierała przez cienkie firanki, które poruszały się lekko, równomiernie, jak oddychające usta człowieka śpiącego. Fala wiatru, utkanego, według pojęcia p. Stone’a, z dusz ludzkich, odpłynęła. Słabym powiewem dmuchał na domy i chaty, gdzie spoczywały śpiąc mirjady postaci ludzkich, tego powiewu nieświadome; tętno życia biło tak słabo, że ludzie i cienie wydawały się na tę krótką chwilę zespolone w śnie miasta. Ponad miljonami różnych dachów, ponad setkami miljonów drobnych kształtów ludzi i rzeczy, cicha różdżka łagodnego powiewu ukołysała wszystko w czarodziejski stan nicości, kiedy życie przechodzi w śmierć, śmierć w nowe życie a poczucie jaźni jest najsłabsze.
A jaźń Stefana, uniesiona magnetycznymi prądami odpływu w głębię odrętwiającego snu po za ławy piasczyste indywidualności i sfer społecznych, wzniosła drobne ręce i zaczęła wołać ratunku. Purpurowe morze samozapomnienia wydało mu się pod ponurem, obojętnem niebem takie zimne i straszne. Nie miało granicy, którą mógłby widzieć, a prawa niem rządzące zawisły gdzieś daleko, wypisane hieroglifami bladych gwiazd. Nie mógł się uporać z podnoszącą i opadającą falą, która opływała jego postać i krępowała mu ruchy. Gdzie poniesie go ta fala? Do jakiej głębi milczenia i ciszy? Miałażby jego własna córka zanurzyć się w tem morzu, które nie uznawało żadnej wiary, prócz samozapomnienia, nie miało szacunku ani dla sfery całej ani dla jednostki — w tem morzu, gdzie nieliczne drżące ślady świadczyły jedynie o cennej różnorodności ludzi? Niechaj Bóg uchowa!
I, opierając się na łokciu, Stefan utkwił wzrok w tę, która mu taką córkę dała. W tajemnicy śpiącej twarzy żony — tej twarzy, najbliższej mu i najdroższej — usiłował nie dopatrzeć się żadnego podobieństwa do p. Stone’a. Opadł na poduszki, znalazłszy niejaką pociechę w myśli: „Ten stary dziwak ma swoją idée fixe — to Powszechne Braterstwo. Pochłania go ono całkowicie. Nie widzę najlżejszego śladu tego w twarzy Cis. Wprost przeciwnie.“
Ale nagle zrodziła się w nim, niby objawienie, myśl okrutna, jasna jak błyskawica, i poruszyła go do głębi: Stary dziwak jest w istocie tak pochłonięty sobą i swoją cenna książką, że zapomina zupełnie, iż, oprócz niego, żyje jeszcze ktoś inny na świecie. Czy może być bratem każdego ten, kto nie pyta o jego istnienie? Ale kaprys Tymjany jest faktyczni próbą zostania siostrą każdego. Zęby to osiągnąć, trzeba zapomnieć o sobie. A więc w wypadku z Tymjaną sprawa stoi gorzej niż z p. Stonem! W tej myśli było coś strasznego dla Stefana.
Pierwszy ptaszek ranny zaczął świegotać zcicha tuż przy otwartem oknie. Z zakątka pamięci Stefana wysunęło się nagle, bez powodu, wspomnienie z czasów szkolnych kiedy przyjechał na wakacje i, zbudzony świegotem ptaków, zerwał się, wydobył z pod poduszki procę oraz pudełko z pociskami, które przywiózł ze sobą do domu i zabrał do łóżka. Zdawało mu się naraz, że widzi, lśniące niebieskim odcieniem, kulki ołowiane, że czuje, jak okrągłe, gładkie i ciężkie toczą się po jego dłoni. Zdawało się, że słyszy zdumiony głos Hilarego: „Halo, Stefku! już nie śpisz?“
Nikt nie był lepszym bratem jak jego stary Hilary. Jedyną jego wadą była nadmierna dobroć. Ta dobroć skrzywdziła go, sprawiła, że utracił szczęście w małżeństwie. Nie umiał się postawić należycie w stosunku do żony. Stefan obrócił się na drugą stronę. „Cała ta przeklęta sprawa“ myślał „wynikła ze zbytniego współczucia. To samo dzieje się z Tym.“ I długo leżał tak śród wschodzącego dnia, nasłuchując cichego oddechu Cecylji, poruszony do głębi dręczącemi myślami.
Pierwsza poczta nie przyniosła listu Tym, a oznajmienie, że p. Hilary przyszedł na śniadanie przyjęte zostało zarówno przez Stefana jak i przez Cecylję z tem zadowoleniem, z jakiem ludzie, udręczeni niepokojem, przyjmują wszystko, co może ich od tego niepokoju oderwać.
Stefan pośpieszył na dół. Hilary stał w jadalni, twarz miał bardzo poważną i znękaną. A jednak on to, spojrzawszy na Stefana, spytał:
— Co się stało, Stefku?
Stefan wziął do ręki Standarda. Pomimo całego panowania nad sobą, ręka jego drżała zlekka.
— Śmieszna to sprawa, — odrzekł. — Ten zwarjowany Sanitysta tak zawrócił głowę Tymjanie swojemi przeklętemi teorjami, że wyprowadziła się na Euston Road, żeby te majaczenia w czyn wprowadzić. Tylko tyle!
Na twarzy Hilarego odbiło się jakby lekkie rozweselenie, wobec czego żywe, wąskie oczy Stefana roziskrzyły się.
— Niema się z czego śmiać, Hilary, — rzekł. — To wina twojej przeklętej sentymentalności w stosunku do tych Hughs’ów i tej dziewczyny. Wiedziałem, że to się skończy awanturą.
Hilary odpowiedział na ten niesprawiedliwy i niespodziewany wybuch spojrzeniem a Stefan, w dziwnem poczuciu niższości, które ogarniało go zawsze w obecności Hilarego, spuścił oczy.
— Mój drogi, rzekł Hilary, — jeżeli jakakolwiek cząstka mojego charakteru przedostała się do Tymjany, bardzo mi przykro, doprawdy.
Stefan pochwycił dłoń brata i uścisnął ją szczerze, a ponieważ weszła właśnie Cecylja, przeto zasiedli do stołu.
Cecylja odrazu zauważyła to, czego Stefan, zajęty własną sprawą; nie dostrzegł; że Hilary przybył; żeby, im coś powiedzieć. Nie chciała jednak o nic pytać, jakkolwiek wiedziała, że Hilary był zanadto subtelny; by wobec ich troski, narzucać im własną. Nie chciała też mówić o swojej udręce wobec jego troski. Rozmawiali tedy o rzeczach obojętnych — na jakich byli koncertach; jakie widzieli sztuki — jedli niewiele i pili herbatę. Mówiąc właśnie o operze Stefan, podniósłszy oczy, ujrzał Marcina we własnej osobie, stojącego we drzwiach. Młody Sanitysta był blady, zakurzony, włosy miał rozwichrzone. Zbliżył się do Cecylji i, ze swą zwykłą, chłodną stanowczością, rzekł:
— Ciotko Cis, przyprowadziłem ją z powrotem.
W tej chwili przynoszącej taką ulgę, takiej pełnej prawdziwej radości, szczerej chęci wypowiedzenia tysiąca rzeczy, Cecylja zdołała wyszeptać tylko:
— Ach, Marcinie! Stefan, który się zerwał z krzesła, spytał:
— Gdzie ona jest?
— Poszła do swego pokoju.
— W takim razie, — mówił dalej Stefan, odzyskując odrazu zwykłą zimną krew, — może zechcesz nam dać wyjaśnienie tego szaleństwa.
— Nie przyda nam się na nic teraz.
— Doprawdy!
— Do niczego.
— W takim razie, zechciej łaskawie zrozumieć, że w przyszłości i ty nàam się na nic nie przydasz, ani nikt z takich jak ty.
Marcin rozejrzał się dokoła stołu, a oczy jego spoczęły kolejno na każdym z osobna.
— Masz słuszność, — rzekł. — Żegnam.
Hilary i Cecylja wstali również. Zapanowała cisza. Stefan podszedł do drzwi.
— Wydajesz mi się bardzo niebezpiecznym młodzieńcem, z tem swojem nowomodnem postępowaniem i z temi nowoczesnemi pojęciami, — rzekł nagle bardzo suchym, ostrym tonem.
Cecylja wyciągnęła ręce do Marcina i zadźwięczał leciuchny szczęk, jakby kajdan.
— Musisz wiedzieć, mój drogi, — rzekła, — że byliśmy strasznie niespokojni. Wuj oczywiście, tak nie myśli.
Twarz Marcina przybrała ten sam wyraz szyderczej tkliwości, z jakim zazwyczaj Spoglądał na Tymjanę.
All right, ciotko, — rzekł; — jeżeli Stefan tak nie myśli, to źle. Powinien tak myśleć. Mieć zdanie własne, to rzecz najważniejsza. — Pochylił się i, pocałował ją w czoło. — Oddaj to Tym odemnie, — dodał. — Nie będę jej przez jakiś czas widywał.
— Nie zobaczysz jej już nigdy, mój panie, o ile zdołam to przeprowadzić, — rzekł Stefan sucho. — Twój eliksir zdrowia jest za ostry i zbyt musujący.
Uśmiech Marcina rozjaśnił się.
— Dla starych butelek! — odparł i, raz jeszcze powiódłszy wolno wzrokiem dokoła, wyszedł.
Stefan zacisnął usta.
— Zarozumiały błazen! — zawołał. — Jeżeli taki ma być typ nowego młodzieńca, niechaj nas Bóg obroni!
W chłodnej jadalni, gdzie unosił się lekki zapach goździków, melonu i szynki, zaległa cisza. Nagle Cecylja wysunęła się z pokoju i niebawem dobiegł odgłos jej kroków — teraz, kiedy jej nikt nie widział, dążyła śpiesznie do córki.
Hilary również skierował się ku drzwiom. Pomimo własnego wzburzenia, Stefan nie mógł nie zauważyć znękanego wyrazu twarzy Hilarego.
— Marnie wyglądasz, mój stary, — rzekł. — Chcesz kieliszek wódki?
Hilary potrząsnął głową.
— Teraz, kiedy odzyskaliście Tym, — odparł, — powiem ci, z jaką nowiną tu przyszedłem. Jadę jutro zagranicę. Niewiem, czy powrócę kiedy do pożycia z Bi.
Stefan zagwizdał zcicha; poczem, ściskając jego rękę, rzekł:
— Cokolwiek postanowisz, stanę zawsze przy tobie, mój stary, ale...
— Jadę sam.
Stefan doznał takiej ulgi, że pogwałcił wszelkie prawa dyskrecji.
— Bogu dzięki! Obawiałem się, że zaczynasz tracić głowę dla tej dziewczyny.
— Nie jestem taki szalony, — rzekł Hilary, — żeby nie zdawać sobie sprawy, że taki stosunek, z biegiem czasu, może stać się tylko nieznośnym ciężarem. Gdybym to dziecko zabrał ze sobą, musiałbym ją zatrzymać na zawsze; ale nie jestem dumny z tego, że ją tak porzucam, Stefku.
Ton jego głosu był taki pełen goryczy, że Stefan pochwycił go za rękę.
— Mój drogi stary jesteś za dobry. Przecież ona niema do ciebie żadnego prawa... najmniejszego!
— Oprócz tego, jakie wynika z przywiązania, które w niej wzbudziłem, Bóg wie jakim sposobem, i z jej niedostatku.
— Dręczymy się tymi ludźmi niepotrzebnie, — rzekł Stefan. — Jesteś w zupełnym błędzie... wierzaj mi.
— Zapomniałem dodać, że nie jestem lodowcem, — szepnął Hilary.
Stefan spojrzał mu w twarz w milczeniu, poczem rzekł z najwyższą powagą:
— Jakkolwiek mogła być dla ciebie bardzo ponętna, niemniej to poprostu nie do pomyślenia, żeby człowiek taki, jak ty, wychodził po za swoją sferę.
— Sfera! Tak! — mruknął Stefan. — Bywaj zdrów!
I, zamieniwszy z bratem długi uścisk dłoni, wyszedł.
Stefan zbliżył się do okna. Pomimo całej staranności i wszelkich wysiłków dla wytworzenia ładnej perspektywy, w dali, po lewej stronie, widoczne były podwórka małej uliczki; a Stefan odwrócił się niezwłocznie od tego widoku, jakby ukłóty jadowitem żądłem bąka.
„Do djabła!“ — pomyślał. „Czyż nigdy nie pozbędziemy się tej przeklętej bandy?“
Oczy jego padły na melon. Jeden pojedyńczy plaster leżał sam na niebiesko zielonawym talerzu. Pochylony nad nim, Stefan z chciwością zupełnie mu obcą, zaczął jeść owoc, poczem rzucił resztę i zanurzył palce w kryształowej miseczce.
„Bogu dzięki!“ pomyślał, „minęło! Jakie szczęśliwe wybawienie!“.
Kogo miał na myśli, Hilarego czy Tymjanę — trudno byłoby powiedzieć, ale owładnęła nim tęsknota za córką, chęci pośpieszenia do jej pokoju i ucałowania jej. Pohamował się wszakże i zasiadł do biurka; doznał nagle takiego uczucia, jakie go ogarniało niekiedy w niezwykle pogodne dni, lub po uniknięciu fizycznego niebezpieczeństwa, był to jakiś nadmiar błogości, coś, za co chciałby okazać wdzięczność, ale nie wiedział w jaki sposób.
Dłoń jego zakradła się do bocznej kieszeni czarnego surduta. Gdy się wysunęła trzymała książeczkę czekową. Przed oczyma jego duszy stanęły po kolei nazwy towarzystw, które popierać zamierzał, gdyby mu w przyszłości pozwoliły warunki materjalne. Wyciągnął rękę po pióro. Cichy szmer stalówki sunącej po czekach zmieszał się z brzęczeniem muchy.
Odgłosy te dosłyszała Cecylja, gdy przez otwarte drzwi ujrzała cienki kark męża, z posiwiałymi włosami, pochylony nad biurkiem. Wsunęła się pocichu, stanęła przy nim i przycisnęła się do jego ramienia.
Stefan powstrzymał pióro i podniósł wzrok na nią Oczy ich spotkały się i Cecylja, pochylając się, przytuliła policzek do jego twarzy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: John Galsworthy i tłumacza: Bronisława Neufeldówna.