Pracownicy morza/Część pierwsza/Księga trzecia/VI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Hugo
Tytuł Pracownicy morza
Wydawca Bibljoteka Romansów i Powieści
Data wyd. 1929
Druk Grafia
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Felicjan Faleński
Tytuł orygin. Les Travailleurs de la mer
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.
Lethierry zaczyna być sławnym.

Galiocie powodziło się. Mess Lethierry widział już chwilę, w której otrzymał tytuł „pana”. W Guernesey nie można tak odrazu pozyskać tego tytułu. Żeby dojść od „człowieka” do „pana” trzeba przechodzić cały szereg stopni. Na pierwszym szczeblu jest się poprostu, przypuśćmy: Piotrem, szczebel drugi to już sąsiad Piotr, potem trzeci szczebel: ojciec Piotr, potem czwarty: imci pan Piotr, potem piąty: mess Piotr, potem sam szczyt: pan Piotr.
Ta drabina od ziemi sięga do obłoków. Cała angielska hierarchja piętrzy się na niej. Szczeble dalsze są coraz świetniejsze: ponad panem (gentelman) jest esq; ponad esq, sir dożywotni; potem baronet, sir dziedziczny; potem lord, w Szkocji laird; dalej baron, dalej. wicehrabia, dalej hrabia (w Anglji earl, w Norwegji jarl), dalej markiz, dalej książę, dalej par Anglji, dalej książę krwi, nakoniec król. Stopniowanie to idzie od ludu do mieszczaństwa, od mieszczaństwa do baronji, od baronji do parostwa, od parostwa do godności królewskiej. Dzięki pomysłowi, który się powiódł, dzięki pa rze, dzięki maszynie, dzięki djabłu-statkowi, mess Lethierry stał się czemciś. Musiał się zapożyczyć, by zbudować galiotę; zadłużył się w Bremie, zadłużył w Saint-Malo, ale corocznie umarzał swoje passywa.
Oprócz tego kupił na kredyt tuż przy wejściu do portu Saint-Sampson piękny murowany dom, położony między morzem a ogrodem, na którego rogu czytano napis les Bravées. Dom ten, którego jedna ściana stanowiła część muru portowego, zwracał na siebie uwagę podwójnym szeregiem okien; od strony północnej była ogrodzona płaszczyzna, pełna kwiatów, od strony południowej ocean. Właściwie więc dom ten miał dwa fronty, jeden zwrócony ku wichrom, drugi ku różom.
Te dwa fronty zdawały się, jakby naumyślnie wzniesione dla dwóch mieszkańców domu: mess Lethierry’ego i Deruchetty.
Dom les Bravées miał rozgłos w Saint-Sampson, bo i mess Lethierry stał się rozgłośnym. Źródłem tego była poczęści jego dobroć, poświęcenie i odwaga, po części znaczna liczba uratowanych przezeń ludzi, powodzenie w przedsięwzięciu i to, że za jego sprawą z portu Saint-Sampson odpływał i zawijał do niego statek parowy. — Widząc, że djabelski statek to dobry interes, stolica wyspy Saint-Pierre pragnęła, by jej port był stacją parowca, ale Lethierry trzymał się portu w Saint-Sampson. Było to jego miasto rodzinne, tu, jak mówił, „spuszczono go na morze”. Takie było źródło jego miejscowej wziętości. Prosty majtek przeszedł już pięć szczeblów guerneseyskiej społecznej drabiny, liczącej wszystkiego tylko sześć szczeblów: był już „mess”, zbliżał się do tytułu „pan”, a kto wie może sięgnie i dalej... Kto wie, czy kiedy nie będziem czytać w kalendarzu guernesey’skim w dziale Gentry and Nobility, niesłychanych i wspaniałych wyrazów: Lethierry esq.
Ale mess Lethierry gardził, a raczej nie znał tego, z czego się rodzi to, co się zwie próżnością. Czuł się pożytecznym i to go radowało. Mniej go obchodziło, że był popularnym — więcej, że był potrzebnym. Jak już powiedzieliśmy wyżej, miał on dwa zamiłowania, a tem samem dwie ambicje: Durandę i Deruchettę.
Bądź co bądź, postawił na loterje morską i wygrał kwinterno. Żeglująca Duranda była tem kwinternem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: Felicjan Medard.