Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy/Część pierwsza/XLIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Miguel de Cervantes y Saavedra
Tytuł Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1937
Druk Drukarnia Naukowa Tow. Wydawn.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Tytuł orygin. El ingenioso hidalgo Don Quijote de la Mancha
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


KAPITULUM XLIV
KTÓRE OPOWIADA O DALSZYCH, NIEZWYKŁYCH W OBERŻY PRZYTRAFIENIACH

Krzyki Don Kichota tak przeraźliwe były, że karczmarz otworzył co prędzej wrota i wraz z przybyszami pobiegł zobaczyć, co się dzieje. Maritornes przez tenże rumor obudzona, wiedząc, co się święci, wymknęła się niedostrzeżona przez nikogo do składu słomy i odwiązała sznur. Don Kichot runął jak długi na ziemię, w obecności karczmarza i podróżnych, którzy, zbliżywszy się do niego, zapytali czemu tak okrutne wrzaski wydaje? Rycerz nasz, słowa nie mówiąc, porwał się szybko, ściągnął pętlicę z ręki, wskoczył na Rossynanta, narzucił tarczę na ramię, nastawił dzidę i, pocwałowawszy kawał w pole, wrócił znów kłusem, wołając:
— Ktokolwiek powie, żem słusznie w tym zamku zaczarowany został, kłamstwo mu jawne zadam, dam mu pole i na ręczne wyzwę potkanie, jeśli tylko Jejmość Księżniczka Mikonikoma potykać mi się pozwoli. Podróżni ździwili się wielce na te słowa Don Kichota, lecz gospodarz wyprowadził ich z tego osłupienia, opowiedziawszy im, kto jest Don Kichot i nadmieniwszy, że nie trza na niego uwagi zwracać, jako na człeka, niespełna rozumu.
Jezdni zapytali gospodarza, czy przypadkiem nie przybył do tej oberży młody chłopiec, około piętnastu lat liczący, przebrany za mułów poganiacza, i określił go szczególnemi znaki, po których poznać można było kochanka pięknej Klary. Oberżysta odparł, że tyle ludzi przez gospodę się przewinęło, iż nie mógł zważyć tego, o kogo się zapytuje.
Jeden z przybyłych, ujrzawszy Karocę, w której przybył audytor, rzekł:
— Ani chybi musi się tu znajdować, gdyż to jest karoca, za którą goni. Niech jeden trzyma straż przed drzwiami, my zaś zajrzymy do środka. Dobrzeby było, aby któryś z nas koło oberży krążył tak, by zbieg przez mur nie przelazł i nie umknął.
— Tak też uczynić wypada — rzekł jeden z jezdnych.
Dwóch z nich weszło do oberży, jeden pozostał przy drzwiach, czwarty zaś jął krążyć koło gościńca. Oberżysta, widząc te wszystkie dziwne praktyki, nie mógł odgadnąć pocoby je czynili, aczkolwiek suponował, że szukają młodzieniaszka, którego mu szczegółowymi znaki określili.
Tymczasem dzień się uczynił. Promień słońca, czy też tumult, który Don Kichot sprawił, wszystkim sen z powiek spędził tak, iż podnosić się z łoża jęli. Tem spieszniej wstały Klara i Dorota, które nie wiele spały tej nocy, jedna ze wzruszenia, czując się tak bliska swego kochanka, druga z pragnienia ujrzenia go. Don Kichot, widząc, iż żaden z czterech jezdnych o niego nie dba, ani na jego wyzwanie nie odpowiada, zapalił się gniewem i wściekłością rozjuszył. Gdyby w ustawach rycerstwa błędnego mógł znaleść, że rycerz, dawszy słowo i obietnicę, iż w żadną przygodę nie wstąpi, póki przyrzeczonej do skutku nie doprowadzi, jużby dawno na nich natarł i przymusił ich, aby mu mimo swej woli respons dali. Ale jakoże mu się zdało, że nie jest rzeczą stosowną i przyzwoitą przedsiębrać cośkolwiek, nim królewny Mikonikomy na tron nie wprowadzi, tedy zamilkł i stał spokojnie, czekając jaki skutek wezmą indagacje tych podróżnych.
Jeden z nich znalazł otroka, śpiącego u boku mulnika. Spał spokojnie, daleki od myśli, że go ktoś szukać, a tembardziej odnaleść może. Podróżny schwycił go za ramię i rzekł:
— Zaprawdę, Mości Don Ludwiku, ubiór, który nosicie, godny jest wielce osoby Waszej, a to łoże, na jakim Was znajduję, ze wszechmiar odpowiada pieczołowitości, w której Was matka wychowała.
Otrok, srodze rozespany, zaczął sobie oczy przecierać i spoglądać pilnie na tego, co go za ramię trzymał. Wraz poznał, że to był jeden ze służących jego ojca, co go tak zalękło, że przez długi czas jednego słowa wymówić nie mógł.
Tymczasem sługa ciągnął dalej:
— Nic innego, Don Ludwiku, teraz czynić nie pozostaje, jak, używszy powolności i posłuszeństwa, powrócić do domu, jeśli nie chcecie, aby Wasz ojciec, a mój pan, z przyczyny tego strapienia, w które go Wasza ucieczka wprawiła, na tamten świat się nie przeniósł.
— Jakże mógł uznać mój rodzic — rzekł Don Ludwik — że w taki strój przybrany, w te strony się udałem?
— Pewien żak, któremuście swój zamysł wyjawili, odkrył wszystko ojcu, tknięty litością dla jego niezmiernego frasunku. Ojciec Wasz rozkazał, abyśmy we czterech, nie mieszkając, w wasze tropy ruszyli. Polecamy teraz służby swoje WPanu, niepomiernie radzi, że z dobremi będziemy mogli powrócić nowinami, i poruczymy pana temu, kto Was tak kocha.
— Będzie tak, jak ja zechcę i jak niebo ustanowi — odparł Don Ludwik.
— Cóż innego chcieć możecie i co ma niebo ustanawiać, jak tylko nie to, abyście powracali? I być inaczej nie może!
Mulnik, obok którego Don Ludwik spoczywał, usłyszał ten cały dyskurs. Podniósł się przeto i doniósł Don Ferdynandowi, Kardeniowi i innym, którzy już byli ubrani, o tem, co zaszło, mówiąc, że do tego otroka zwracają się przez „don“ i że gwałtem chcą go do domu rodzicielskiego zabrać, chocia młodzieniaszek temu się opiera. Ta opowieść pospołu z tem, co słyszeli już byli o pięknym głosie, którym go niebo obdarzyło, napełniła ich pragnieniem dowiedzenia się, kim onby był, a takoż okazania mu pomocy w przypadku, gdyby mu jakiś gwałt zadać chciano. W tej myśli udali się wszyscy tam, gdzie otrok sprzeczał się ze służącym. W tym czasie Dorota, wraz ze srodze pomieszaną Klarą wyszły z izby. Dorota, odwoławszy na stronę Kardenia, opowiedziała mu pokrótce historję śpiewaka i donny Klary, Kardenio zaś nawzajem nadmienił, co zaszło po przybyciu sług ojca Don Ludwika, na poszukiwania wysłanych. Aczkolwiek Kardenio cichym głosem mówił tak, aby Klara nie dosłyszała, jednakoż uniknąć tegoż nie zdołał. Młódka tak się temi słowy wzruszyła i przeraziła, że niechybnieby na ziemię zemdlona upadła, gdyby Dorota jej nie podtrzymała. Kardenio rzekł do Doroty, aby do izby wróciły, gdyż on tymczasem wszystko uładzić się postara. Białogłowy rady tej się posłuchały.
Czterej jezdni, szukający Don Ludwika, otoczyli go teraz w oberży i namawiali, aby, nie zwlekając, powrócił do domu i pocieszył ojca swego. Don Ludwik odpowiedział, że żadną miarą tego uczynić nie może, dopóki nie zakończy jednej czynności, od której zawisły jego życie, honor i dusza. Wysłańcy schwycili go wówczas, oznajmiając, że bez niego nie powrócą i że, czy chce, czy nie chce, uprowadzą go gwałtem.
— Tego nie uczynicie — odparł Don Ludwik — chyba, że chcecie martwym mnie zabrać. Za żywa stąd mnie nie weźmiecie!
Tymczasem wszyscy przytomni w gościńcu nadbiegli na ten hałas: a więc Kardenio, Don Ferdynand ze swymi towarzyszami, pleban, balwierz i Don Kichot, któremu się zdało, że sprawowanie straży koło zamku jest już o tej porze rzeczą zbędną. Kardenio, wiadomy historji młodzieniaszka, zapytał tych, co mu gwałt zadać chcieli, dlaczego pragną go siłą uprowadzić.
— Słuszny mamy do tego powód — odparł jeden z wysłanników — chcemy ocalić życie jego ojca, który tak cierpi niezmiernie z powodu rozłąki z synem, że każdej chwili utracić je może.
Na to odparł Don Ludwik:
— Nie ma powodu, abym miał się tłumaczyć ze spraw moich. Jestem wolny. Powrócę, kiedy mi się będzie podobało. Jeśli mi się zaś nie podoba, nikt z was do powrotu mnie nie przymusi.
— Rozum Was nakłonić do tego powinien, WPanie — odparł sługa. — A jeśli głos rozsądku niedostateczny się okaże, tedy my będziemy musieli wypełnić to, pocośmy tu przybyli, by naszej powinności nie chybić!
— Dowiedzmy się, co się w tem wszystkiem kryje? — zapytał wówczas audytor.
Sługa, który poznał w nim sąsiada domu swojego pana, odparł:
— Zaliż, WPanie audytorze, nie znacie tego panicza? Jest przecie synem sąsiada WPana. Uciekł z domu swego ojca w tem przebraniu, które, jak to na własne oczy widzicie, wysoce jest dla jego stanu nieprzystojne. Audytor spojrzał wówczas baczniej na młodzieniaszka, a poznawszy go, uścisnął go serdecznie i rzekł:
— Cóż to znów za dziecinności, panie Don Ludwiku? Jakież to ważkie przyczyny skłoniły Was do tego, żeście przybyli tutaj, w tak niestosownym do Waszej kondycji ubraniu?
Młodzieniaszkowi łzy napłynęły do oczu tak, iż nie mógł odpowiedzieć audytorowi ni słowa. Audytor rzekł wówczas czterem wysłańcom, aby mieli trochę cierpliwości, gdyż wszystko z pomocą Bożą się ułoży.
Audytor wziął Don Ludwika za rękę, odciągnął go na stronę i zapytał, co ma znaczyć ta jego ucieczka?
Gdy audytor rozmawiał z Don Ludwikiem, usłyszano nagle wielki hałas i krzyk we drzwiach gościńca. Przyczyna była taka, że dwaj nocleżnicy, którzy się byli zatrzymali w oberży, widząc, że wszyscy zatrudnieni są dowiedzeniem się, czego ci czterej jezdni szukają, chcieli się wymknąć, nie uiściwszy zapłaty. Gospodarz, który więcej zważał na swój pożytek niż na cudze sprawy, zdybał ich gdy przez próg przechodzili, domagając się należnej mu zapłaty i łając ich za ich szkaradną intencję w takich słowach, że ich pobudził do odpowiedzenia mu pięściami. Okładali go tak żwawo i gracko, że nieborak-oberżysta jął wzywać pomocy. Oberżystka i córka ujrzawszy, że Don Kichot najmniej jest w tej chwili zatrudniony i że przeto on pierwszy w sukurs pospieszyć może, rzekły doń:
— Biegnij, Mości panie, zaklinamy Was na męstwo, którego Bóg Wam nie poskąpił, biegnij dopomóc biednemu ojcu memu, którego dwaj łotrowie mielą niby wór ziarna na młyńskim kamieniu.
Na to Don Kichot odparł spokojnie i bez zbytniego poruszenia:
— Urodziwa damo, Wasza prośba nie może być teraz wysłuchana, gdyż jestem obowiązany nie podejmować żadnej potyczki ani przygody, dopóki nie dopełnię tej, której dopełnić przyrzekłem. Wszystko, co teraz dla Was uczynić mogę, to jeno poradzić Wam, abyście co żywo do ojca swego pobiegli i rzekli mu, żeby tak mężnie jak tylko może w potrzebie stawał i nie ulegał w walce aż do czasu, gdy ja od księżniczki Mikonikomy wyjednam pozwolenie wsparcia go w tych srogich terminach. Jeśli mi tylko pozwolenia udzieli, bądźcie pewni, że go obronię i żywego wydobędę.
— A, do kaduka — krzyknęła przytomna temu Maritornes. — Nim WPan otrzymasz pozwoleństwo, o którem powiadasz, już mój pan na tamten świat się przeniesie.
— Pozwólcie pani, abym się o to pozwolenie wystarał — odparł Don Kichot. — Gdy je uzyskam, nie będę się trapił tem, że pan tego zamku na tamtym świecie się znajduje. Wydobędę go stamtąd, choćby cały świat miał mi się sprzeciwić, albo przynajmniej zemszczę się na tych, co go tam wyprawili, tak iż do zupełnego ukontentowania będziecie mieli przyczynę.
To rzekłszy pobiegł upaść na kolana przed Dorotą, zaklinając ją rycerskiemi i błędnemi słowy, aby raczyła mu pozwolić dać wspór panu tego zamku, w tak ciężkiej znajdującemu się potrzebie.
Księżniczka chętnie na to przystała. Rycerz nasz zasłoniwszy się tarczą, z ręką na rękojeści szpady ruszył ku drzwiom gospody, gdzie dwaj podróżni jeszcze ciągle oberżystę młócili. Gdy tam doszedł, stanął nagle jak wryty i dalej nie postąpił, chocia Maritornes i oberżystka zagrzewały go do bitwy i okazania pomocy panu i mężowi.
— Zatrzymałem się — rzekł Don Kichot — gdyż nie lza imać mi się oręża przeciwko ludziom o kondycji giermków. Przywołajcie mego koniuszego, Sanczę; jego to jest powinnością teraz w sukurs pospieszyć i wziąć zemstę powinną.
Działo się to wszystko przed karczmą, gdzie razy i uderzenia gęsto na skórę oberżysty się sypały, ku rozpaczy i wściekłości Maritornes, gospodyni i córki, które widziały tchórzliwość Don Kichota i zły obrót, jaki przybrała sprawa dla ojca, męża i pana.
Ale pozostawmy go, gdyż sam sobie poradzi, a jeśli nie, niechaj cierpi! Kto ośmiela się wdawać w imprezy nie na miarę sił swoich, sam sobie jest winien.
Odstąpmy pięćdziesiąt kroków w tył, aby obaczyć, co Don Ludwik odpowiedział audytorowi. Zostawiliśmy ich na stronie, gdy audytor pytał młodzieniaszka o przyczynę jego przybycia tutaj piechotą, w tak nikczemnem przebraniu. Otrok, uścisnąwszy go mocno za rękę, jakby na znak, że wielka boleść serce jego ściska, rzekł, obfite łzy wylewając:
— Nie mogę Wam, panie, nic innego powiedzieć jak jeno to, że od chwili gdy niebo zechciało, abym pannę Klarę, Waszą córkę, a moją panią ujrzał, co łatwie stać się mogło z przyczyny sąsiedztwa naszego, panią swoich myśli i swojej woli ją uczyniłem. Jeśli wola Wasza, WPanie, przeciwną się temu nie okaże, dziś jeszcze panna Klara małżonką moją stać się może. Dla niej opuściłem dom rodzicielski, dla niej ten strój niedbały przybrałem, aby dążyć za nią wszędzie, dokąd się obróci, niby strzała, do swego celu zmierzająca, albo marynarz, gwiazdę ścigający północną. Nic nie wie o moich afektach krom tego, co mogła dostrzec z oddali, gdy moje łzy obaczyła. Wiecie dobrze, panie, jakie jest bogactwo i jaki ród rodziców moich, a takoż wiecie, że ja jedynym dziedzicem całej tej fortuny jestem. Jeżeli uważacie, WPanie, że przymioty te dostateczne są na to, abyście mogli odważyć się na uczynienie mnie szczęśliwym, przyjmijcie mnie zaraz za syna swego. Jeśli ojciec mój, inne zamysły żywiący, nie będzie zadowolony, uznawszy o tem szczęściu, które ja sam sobie przysporzyć umiałem, to wszakoż czas, bardziej niż ludzka wola zdolny do przemian sprawiania, wszystko ku lepszemu obróci.
Rzekłszy to umilkł zakochany dziecauk, audytor zaś pozostał zadziwiony roztropnością i sposobem, w jaki Don Ludwik mu tajne myśli swoje wyjawił, jako i tem, że znalazłszy się w tem położeniu nie wiedział, jak ma na to nagłe i niespodziewane odpowiedzieć zagadnienie. Rzekł mu tedy jeno, żeby się uspokoił, nie dozwolił, by wysłańcy jego ojca dzisiejszego dnia stąd go zabrali, gdyż trzeba pomyśleć o sposobie najlepszego załatwienia tej sprawy. Don Ludwik schwycił audytora gwałtownie za ręce, aby je ucałować. Oblał je łzami obfitemi, coby mogło było zmiękczyć i serce z marmuru, a cóż dopiero serce audytora, który będąc człekiem rozumnym, uznał już, że to zamężcie wielce korzystneby dla jego córki było. Radby był tedy je uskutecznić, za pozwoleniem ojca Don Ludwika, o którym wiedział, że chce synowi znaczny urząd i tytuł wyjednać.
Tymczasem dwaj podróżni ułożyli się już z oberżystą, zapłaciwszy mu wszystko, czego żądał. Uczynili to raczej dla perswazji i słusznych napomnień Don Kichota, niż dla jego gróźb. Służący Don Ludwika czekali cierpliwie końca rozmowy audytora z ich panem i jego decyzji, gdy naraz djabeł, który nigdy nie śpi, sprowadził do oberży balwierza, któremu Don Kichot odjął hełm Mambrina, zaś Sanczo rząd na osła.
Cyrulik ów, wiodąc swego kłapoucha do stajni, ujrzał Sanczę, który coś przy siodle rychtował, a ujrzawszy go, wraz go poznał, schwycił go za ramię i zawołał:
— Ha, Mości Panie złodzieju, teraz cię krzepko trzymam. Oddaj mi zaraz miedniczkę, siodło juczne i ten rząd na osła, coś ukradł. Sanczo, który się poczuł niespodzianie napastowany, usłyszawszy te niecne wymysły, jedną ręką uchwycił za siodło, a drugą wyciął balwierzowi policzek z takim rozmachem, że mu gębę rozkrwawił. Z tem wszystkiem cyrulik nie puścił tej części rzędu, za którą już ułapił i zaczął wrzeszczeć tak mocno, że wszyscy przytomni w oberży nadbiegli na hałas tej kłótni.
— Pomocy, w imieniu króla i sprawiedliwości — krzyczał. — Nie tylko mnie ten zbójca i łotr z dobra mego obłupił, lecz jeszcze teraz chce mnie zamordować.
— Łżesz — ryczał Sanczo — nie jestem łotrzykiem, plądrującym na gościńcach. Pan mój, Don Kichot, wziął ten łup w sprawiedliwej i słusznej bitwie.
Don Kichot, wszystkiemu temu przytomny, niezmiernie był rad, że jego giermek nie tylko jest zdatny do obrony, ale i że nacierać na przeciwnika potrafi. Odtąd miał go już za człeka mężnego serca i postanowił przy pierwszej nadarzonej sposobności pasować go na rycerza nie wątpiąc, że będzie to z wielkim pożytkiem dla całego zakonu rycerstwa błędnego.
Cyrulik w czasie bitwy dalej wykrzykiwał:
— Mości Panowie, to siodło jest moje własne, jak dusza, którą Bogu oddać kiedyś muszę. Poznaję je tak, jakbym je sam wyrychtował. W stajni znajduje się mój osioł, który da świadectwo prawdzie. Niechaj mu siodło przymierzę, a jeżeli nie będzie leżało jak ulane, tedy ja ostatnim niecnotą będę. To jeszcze nie wszystko; tegoż dnia, gdy mi je ukradziono, wzięto mi także miedzianą miedniczkę nowiutką, wcale nie używaną i dobrego talara wartającą.
W tem miejscu Don Kichot, nie mogą się wstrzymać od responsu, stanął między giermkiem i balwierzem i ich przedzielił. Później, położywszy siodło na ziemi tak, aby było od wszystkich widziane i dało dowód prawdy, rzekł:
— Patrzcie, patrzcie, WPanowie, w jak grubym błędzie tkwi ten koniuszy, zowiący miedniczką to, co jest i zawsze było hełmem Mambrina. Odjąłem mu ten szyszak w słusznej i sprawiedliwej wojnie i stałem się prawym panem zdobyczy. Co się rzędu na osła tyczy, w to się nie mieszam. Mogę jeno rzec, że giermek mój, Sanczo, prosił mnie o pozwolenie zabrania rzędu z dzianeta, należącego do tego zwyciężonego tchórza, tak, aby mógł swego osła nim przyozdobić. Nie broniłem mu tego. Jakim kształtem ten rząd wspaniały teraz na oślą się przemienił kulbakę, tego nie pojmuję. Mogę jeno rzec, że takie przedzierzgnięcia często się w rycerstwie błędnem zdarzają. Na potwierdzenie moich słów biegnij, synku mój, Sanczo, i przynieś hełm, który ten prostak miednicą być mianuje.
— Na Boga, WPanie — rzekł Sanczo. — Jeśli nie mamy innego dowodu krom tego, o którym Wasza Miłość mówi — to hełm Mambrina tak się miednicą okaże, jak wspaniały rząd kulbaką na osła.
— Czyń, co ci każę — odparł Don Kichot — chyba nie wszystkie przedmioty w tym zamku czarom i omamieniom podlegają.
Sanczo poszedł po miednicę i wkrótce ją przyniósł. Don Kichot ujrzawszy ją, wziął ją do rąk i rzekł:
— Patrzajcie, panowie, z jakiem czołem mógł ten koniuszy utrzymywać, że jest to miednica balwierska, a nie hełm. Klnę się na zakon rycerstwa błędnego do którego należę, że jest to ten sam szyszak, w swojej całkiem niezmienionej postacią.
— Nie lza o tem wątpić — rzekł wówczas Sanczo — odkąd go mój pan zdobył, nie używał go, jak tylko w jednej bitwie wtedy, gdy to uwolnił nieszczęśliwców, zakutych w kajdany. Gdyby nie ów hełm miedniczny, sprawa nie zbyt dobryby obrót wzięła, gdyż pan Don Kichot w tej srogiej utarczce wiele twardych uderzeń kamieniami otrzymał.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Miguel de Cervantes y Saavedra i tłumacza: Edward Boyé.