Przygody czterech kobiet i jednej papugi/Tom II/X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Przygody czterech kobiet i jednej papugi
Wydawca Alexander Matuszewski
Data wyd. 1849
Druk Jan Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Aventures de quatre femmes et d’un perroquet
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron
X.

Henryk pozwolił rosnąć dowoli brodzie i włosom, które od ostatnéj przygody nadzwyczaj mu się gęsto puściły, a ubrany będąc jak pustelnik, ma się rozumieć bardzo zaniedbanie, miał więcej minę zwierzęcia niż człowieka: położony i rozciągnięty w kącie łodzi, w któréj otwarte firanki pozwalały powietrzu świeżemu ochładzać mu skronie, nie był wcale podobny do człowieka stworzonego na obraz Boski, jak mówi Genesis: zdawał się Epimenidem uśpionym na lat pięćdziesiąt i dopiero w dnia pierwszym uśpięnia będącym. Piękna twórczyni tego dramatu, oparłszy głowę na ramieniu Tristana, pozwoliła lekkiemu wiatrowi igrać ze swojemi blond włosami, i ciekawie patrzyła na leżącego u nóg jéj Henryka, więcéj do trupa niż do śpiącego podobnego, tak twarz miał bladą, wycieńczoną, nieruchomą i straszną. Łódź jak tylko można najspieszniéj płynęła. Tego wieczora, Henryka z Tristanem nie śpiewali. Nie mogli się oboje napatrzéć na Henryka, którego kilka kropel wyciągu z ziół w tak mocny sen pogrążyły, w sen podobny śmierci, a któren w kilkanaście może minut, mógł obudziwszy się, zmienić okropne swoje na przyszłość postanowienia, w istnienie pełne nieprzewidzianych i nieznanych mu dotąd wypadków, jakie nie raz jeszcze może, zmuszą go pożałować drogi smutnéj i strasznéj którą sobie do śmierci obrał, a z któréj mimo woli jego odwrócili go.
Przygotowali dla Henryka pokój. niemal ze wszystkich stron oświetlony, od którego drzwi na ogród prowadziły, blisko trephauzu i ptaszarni, tak, żeby zaraz po obudzeniu swojem, które, nazajutrz rano nastąpić mało, cała natura, razem z nim obudzona, zdawała się, jakby na umówiony czas, chciéć uczcić śpiewem miłości, powrot jego do nadziei i rzeczywistego życia, a przedłużyć marzenie jego, jeżeli kiedykolwiek marzyć można w śnie ołowianym.
Gdy już dobili do brzegu, gondolnik z Tristanem wzięli za dwa końce materaca na którym Henryk był złożony, i przenieśli go do przeznaczonego mu pokoju, będącego na dole. A ponieważ młodzi ludzie chcieli, żeby za obudzeniem się Henryk mógł myśléć że jest bohaterem jakiéj powieści o wróżkach, Tristan jak mógł i umiał obciął mu włosy, ogolił brodę, nie zostawując na twarzy tylko wązkie i eleganckie wąsiki; potém zamiast stroju jego, oblekli go w przepyszny Perski szlafrok, położyli w łóżku, zasłonili story i odeszli.
Nazajutrz bardzo rano, Tristan przyszedł zajrzéć przez okno czy Henryk spał jeszcze, lecz Henryk się nie ruszył.
Wtedy, pocichu wszedł Tristan do niego, podłożył mu pod nos flaszeczkę z solą trzeźwiącą, a gdy uśpiony zaczął się poruszać, wybiegł jak najciszéj i najprędzéj, i udał się na swoje stanowisko, pod okno ze strony podwórza, zkąd na wszystko mógł dać baczenie. Wkrótce i Henryka z nim się połączyła, i oboje uśmiechając się jak dzieci, czekali na to co się dziać będzie. Henryka była cała biało ubrana, a widząc ją zdala, między drzewami ogrodu, oświetloną blaskiem słońca, można było wziąść więcéj za widmo niż za żyjącą kobietę.
Była to jednakże prawdziwa kobieta, nie mająca ważniejszego zajęcia, i zachwycona że może wyprawiać dramy i urozmaicać jednotonne życie. Tym sposobem wybawiła Tristana od śmierci, i takiem także wybawić chciała Henryka od zamknięcia się w ciemnicy. Ale że z tym drugim rzecz była trudniejsza, to też obiecywała sobie większą radość z uzdrowienia tego słabego i chorobliwego mózgu. Umówiła się z Tristanem, że skoro tylko Henryk wyjdzie z pokoju, Tristan schowa się, a ona sama jedna, nieznana zupełnie Henrykowi, zostanie, aby ją mógł wziąść wciągiem marzeniu swojem za wróżkę opiekuńczą, albo za swego anioła stróża.
Henryk z wielkim wytężeniem oczy otworzył, i usiłował kilka razy unieść głowę, ale za każdym razem, podniósłszy się trochę, ta biedna głowa na poduszki spadała.
— Otóż to tak samo i ty mu się pokazałeś przy pierwszém obudzeniu, odezwała się do Tristana Henryka.
— Toś się na to patrzyła?
— Tak jak dzisiaj tutaj patrzę.
— O! masz dużo ciekawości.
Uśmiechneli się do siebie, i przypominam sobie nawet że się pocałowali. Zdawało się, że Henryk znów usnął. ale po ruchu powiek, poznać można było że to był sen pozorny; co chwila otwierał oczy, a na drażnienie jakie mu światło robiło, zamykał je znowu; potém ręką pocierał sobie czoło; potrochu jednak jakby mechanicznie, wszystko się w nim obudzało, myśl tylko jedna uśpiona w nim jeszcze była. Nareszcie dokazał podnieść się i usiąść na łóżku, a podparłszy się łokciem, zaczął uważać przedmioty które go otaczały. I snąwszy wczoraj w ciemności, w pokoju czarno obitym, znalazł się teraz w salonie, gdzie wszystko było jasne i słońcem oświetlone. Pierwsza rzecz która postrzegł, było obicie wyobrażające Chińczyków w ich dziwnych postaciach, z ich fantastycznemi i chimernemi zwierzętami. W tych miejscach gdzie nie było obicia, siały wielkie wazony zaludnione Chińczykami, odbijającemi się w ogromnych zwierciadłach, tak, że możnaby było wziąść ten pokoi za zmniejszony Pekin; a że wzrok Henryka był brudzony i wszystko niewyraźnie i mętnie widział, przeto zdawało mu się, że patrzy na te bajeczne figury poruszające się i tańcujące, bo wyobraźnia jego była także chorobliwa, a nic nawet nie byłoby dziwnego, gdyby najzdrowszy człowiek, tak niepojętym sposobem w najsprzeczniejsze punktu przeniesiony, nie odurzał trochę z początku: do togo słonce olśniewające wszystkie przedmioty, tém bardziéj wszystko nie podobném do prawdy w oczach jego robiło. Wstał więc, i chwiejący się jeszcze, poszedł do największego z Chińczyków, który był już siwym, (jeżeli na obiciu mógł miéć włosy), ten Chińczyk trzymał w ręku pałasz, i zdawał się spoglądać na Henryka tym spiczastym wzrokiem, który ten tylko naród wynalazł. Henryk dotknął go się ręką: naturalnie że Chińczyk nie drgną, tylko jednostajnie patrzał się i uśmiechał. Poszedł potém do Chinki mającéj paznokcie dłuższe niż stopy, za pomocą których przędła niby, a na kolanach trzymała dziecko, które można było wziąść za kawałek nieba, tak było lazurowe, dotknął się i jéj, lecz i ona równie jak jéj rodak nie ruszyła się. Przechodząc, postrzegł w lustrze jakąś twarz, która mu nie była obcą i nie była Chińską: twarz ta była jego własna, ale tak nadzwyczaj zmieniona, że wątpił o prawdziwości swego wizerunku, jak wątpił o swoich sąsiadach malowanych i porcelanowych chińczykach; jednakże zaczął na sobie tę samą co i na obiciu robić próbę: dotykał się twarzy, ruszał oczyma, i to go tak zdziwiło, że się aż przestraszył. Dodajcie do tego, tę długą Perską suknię, która go zupełnie niepodobnym do niego samego robiła, i przeszkadzała mu poznać się, tak że nawet z początku ledwie się sam sobie nie ukłonił. Jednakże, gdy słońce przedzierające się przez szczeliny stor i żaluzyi tyle oświetlało, że przedmioty dobrze rozpoznać można było, do tego gdy się należycie sam siebie, nadotykał, namacał i naczuł że się maca, gdy się na siebie popatrzył i czuł że się na siebie patrzy przekonał się wreszcie, że ten Pers to był on i że od wczoraj coś nadzwyczajnego zaszło w jego bycie. Na-ten-czas przypomniał sobie ten przestraszający sen, który go napadł, i jakby mu już nie pozostało nic więcéj nad małą, iskierkę rozumu, użył téj ostatniéj iskierki na pomyślenie że zwarjował. Istotnie przypomniał sobie bolesne uczucie, którego pokonać i wytrzymać nie mógł: z radości więc zaczął skakać i tańcować, lecz nagle rozległ się śmiech w rogu pokoju, ktoren jakby wiatrem porwany ulatywał w stronę jeziora. Henryk przerażony zatrzymał się, nie był więc warjatem.
Przybliżył się do okna, i zaczął uważać w któréj to chince taką wesołość wywołał, ale przez okno ujrzał tylko cień biały, mknący między drzewami, a który równic mógł być promieniem słońca jak i kobietą.
A że wszystko dla niego nowém było, patrzył na różno kolorowe kwiaty, a wietrzyk letni, ranny, chłodny, jakby ciągłym ruchem wachlarza, studził mu czoło. Uczuł w całym sobie taką nadzwyczajną błogość, że ta na wzajem umysł jego uśpiła; nie myslał już o niczém, poddał się tylko z zajęciem i z zachwytem miłemu życiu. Zresztą życie powracało téj biednéj istocie na teraz słońcem oświeconej; łzy wdzięczności popłynęły mu z oczu, i zaczął się uśmiechać do tego raju kwiecistego, który miał przed oczyma, jak uśmiechnąłby się chory do lekarza, któryby mu za pierwszém otwarciem oczu powiedział: „jesteś uratowany.“
Gdyby ktokolwiek w téj chwili był go pochwycił i zapakował do jego samotnego i ciemnego pokoju, byłby mu zrobił wiele cierpienia, bo go zupełnie zapomniał, i jeżeli kiedy niekiedy niewyraźna pamięć zamknięcia się zaczęła mu ściskać serce i zawracać głowę, zdawało mu się, że teraz żyje rzeczywiście, a ubiegłe wspomnienie jest tylko snem. Jakkolwiek miałby człowiek mocną i silną wolę, Boska wola jest jednak mocniejsza, i choćby człowiek w jakikolwiek byt się rzucił, a Bogu spodobało się wyrwać go z niego, w końcu poddać się musi, bo ta wola Boga będzie zawsze dla niego wyrokiem, Henryk sam, zamknięty z umysłem rozdrażnionym, zmyślą że cała przyszłość kończyć się miała tém zamknięciem, miewał codziennie gorączkę, był tak dziwacznym i śmiesznym, że koniecznie chciał sobie samemu dotrzymać słowa i posiąnowienia, a od dnia kiedy ujrzał Tristana, to postanowienie wzmocniło się jeszcze, włośnio dziwactwem: przez próżność dla drugich, na złość drugim i pomimo woli drugich. Jednakże, ja jako historyk życia, które ubiega obok życia naszego bohatera, mogę zarazem widziéć bardzo wyraźnie nie tylko co się dzieje w zamknięciu otaczającém go, ale także co się dzieje w jego sercu, Przyznamy się więc, że Henryk jakeśmy to już raz widzieli, zbliżał się często do okna, i że gdyby nie fałszywy wstyd względem postanowienia swego, byłby go chętnie na rozcież otworzył i powrócił do życia, jeżeli nie ze wszystkiemi ludźmi, to do życia z Bogiem.
Teraz więc nic nie zgłębiając, nie dochodząc cudu który go do miłego życia powrócił, o niczém inném myśléć nie chciał i nie mógł, tylko całą siłą i wolą używał, połykał rzec można to lube życie, chciał się niem całkowicie i jak najdłużéj cieszyć, jeżeli też to pomyślał sobie: sen tylko.“
Jeszcze w téj błogości oparty był o okno, jeszcze w całym zachwycie patrzył na wszystko, jakby patrzył podziwiał piękności natury, człowiek w dwudziestym czwartym całém pojęciem, pierwszy raz na świat puszczony, do tępo jeszcze w dzień wiosenny odziany całym przepychem przyrody; gdy w tém usłyszał nad głową swoją, ten sam głos, te samę melodię, tę samę harmonię, która Tristana do życia przywołała. Śpiew i towarzyszenie muzyki, tak było zgodne wdzięczne i miłe, że powiedziałbyś iż wietrzyk zamiast zabierać pochylonym trochę kwiatom ich woń, wykradał im raczéj ich tony i całą muzykę i prosto niósł do uszu Henryka: tak muzyka była drżącą napełnioną poezyą i miłością. Muzyka ta zdawała się obudzać nieznane zmysły w tym biedaku opuszczonym; gdyby był znał matkę swoją byłaby mu ją przypomniała. Lecz Henryka pamięć nie zachwyciła żadnego miłego wspomnienia od kolebki, tak samo, jak w teraźniejszości serce jego nie wiązało się z żadną miłością; dopóki tylko muzyka spadała jak rosa na głowę tak się można wyrazić, dopóty stał z wzrokiem nieruchomym, i zatrzymywanym oddechem; gdy zaś ostatnia nuta, jak echo w pustyni, powoli i słabo skonała, najdziwniejsza i nie pochamowana opanowała go żądza, ujrzéć tę co śpiewała, chociażby to była sama święta Cecylia, która go temi Boskiemi dźwiękami udarowała.
W téj chwili, ze wszystkich stron, najpełniejsze wdzięków i powabów życie mu wracało, tak, że ta sala niedawno zdająca mu się ogromną i świetną, nagle mu się zdała ciasną i duszącą; skoczył przez okno o stopę tylko nad poziom wyniesione, i jak uczony szukający gwiazd na niebie, tak Henryk chodził pomiędzy drzewami, szukając czarującéj swojéj orkiestry i dobroczynnego głosu.
A nadto jeszcze chciałby się był dowiedziéć gdzie się znajdował, bo zupełnie nierozumiał co się z nim stało i co się w koło niego dzieje: myślał czasem że to jest nowy raj i on jak Adam w niego przesadzony, jednakże nie bardzo rozumiał jakim sposobem takie przesadzenie dokonać się mogło. Głos który posłyszał, byłże głosem nowéj Ewy wczasie snu jego stworzonej? pytał się o to wszystkiego, co napotykał, byłby się nawet samego węża pytał także, bo tak zapamiętale chciał się dowiedziéć czyj jest ten ogród pusty, jakby zaczarowany, czyj dom, czyj głos słyszał? ale nieszczęściem dla niego, nie napotkał ani węża ani Ewy.
Ciągnął daléj swoje poszukiwania, z tą wątpliwością która sprawia że się człowiek na najmniejszy szelest zatrzymuje lub obraca, a dla niczego drgnie czasem; chwytając w siebie cały ranny oddech, który jest życiem, i tę piękności i wspaniałości natury, tworzące dobrodziejstwa Stwórcy i tworzące zarazem serce, chodził słysząc muzykę, która już nie pochodziła z instrumentu, ale budziła się w duszy i umyśle jego. Przez ten czas Henryka zeszła z pokoju w którym śpiewała, i schowawszy się między drzewa i pęki bzu, uważała wszystkie ruchy i niepokoje Henryka. Zaczęła więc biegać, i przesunęła się w końcu ulicy po któréj szedł Henryk. Tym razem dobrze ją widział, to też zbijącém sercem zatrzymał się, a potém spiesznie udał się w koniec ulicy, lecz tam doszedłszy, prócz świecącego słońca nic więcéj nie ujrzał.
Zresztą, Henryka pozwoliła się znalesć, czyli niby nie chcący zejść w jednym zakręcie, w którym ukryta dobrze go widziała, tym wzrokiem co to go kobiety wyłącznie posiadają, a co jednak nieprzeszkodziło jéj, niby z przestrachu, lekko, cicho i mile krzyknąć, udając zalęknienie i zdziwienie: gdy w tém spacerujący przybliżył się do niéj.
— Oh! Pani! przyklękając jedném kolanem. wyrzekł do niéj, czy pani jesteś właścicielką tego zamku, albo leż Ewą tego raju?
— Właścicielką zamku? tak jest, jestem nią, uśmiechając się odrzekła Henryka: Ewą nie jestem: ale pan, kto jesteś?
— Kim jesiem? jestem umierającym, któremu życie powrócono, szukam tajemniczéj istoty, któréj to szczęście winien jestem: jeżeli to kobieta, całować będę siady stóp jéj, jeżeli zaś jest aniołem, ucałuję brzeżek jego skrzydeł. Czy pani tą istotą jesteś?
— Na nieszczęście, nie jestem nią.
— Ale pani, ja szukam jeszcze cherubina z najtkliwszym jak tylko może być głosem, który mnie zachwycił prawdziwie boską muzyką i który mi powrócił rozum, pierwéj powróciwszy mi życie. Czy to pani?
— Tym razem, to byłam ja.
— A więc pani! zaklinam cię! powiedz kto jesteś, kim jesteś z takiem pięknem obliczem, z taką spokojnością, w spojrzeniu, z takim wdziękiem w głosie?
— Jestem przyjaciółką tego, który cię wyratował.
— A któż mnie wyratował!
— Tristan.
— A gdzież on jest?
— Przyjdzie zaraz; lecz przedewszystkiém, spodziewam się, że pan nie myślisz już o powrocie do strasznego swego więzienia?
— A! czyż mógłbym o tém pomyśléć? Teraz gdy widziałem wszystko to co mi się od rana pokazuje, i słyszałem to co od godziny mnie zaczarowało? Gdzieżbyś pani znalazła taką duszę, któraby przy bramie niebieskiéj wołała wrócić się do piekieł?
— Jak na tego który wczoraj umierał, to pan jesteś nadto wytwornym.
— Jakimże sposobem mnie tu sprowadzono?
— To bardzo po prostu, i zaraz całe czarodziejstwo zniknie: zaczęliśmy od uwiedzenia stróża pańskiego, i jak Eneasz cerberowi rzuciliśmy mu ciastko aby nam zostawił wolno przejście. Potém daliśmy panu do wypicia narkotyk, i gdy już pan mocno usnąłeś, wykradliśmy cię, ani mniéj ani więcéj tylko tak jak się to odbywało w tysiąc i jedna nocy: bośmy byli najpewniejsi, że uśpiony w grobie, nie będziesz się gniewał, że cię zmusimy obudzić się przy świetle słoneczném. Pan nie miéj mi żadnéj wdzięczności. Śpiewałam dzisiaj rano jak zwykle codzień śpiewam, to owszem ja panu powinnam dziękować, że z wyrozumiałością słuchałeś mnie. Co do Tristana, któremu się zdawało że obudzenie pana trzeba było nadzwyczajnością otoczyć, to pochodziło z tego, że chciał abyś myślał że to jest snem z któregobyś wyjść niechciał. Wybrał mnie za aktorkę, a sam jako autor czeka, czy sztuka jego przyjętą lub odrzuconą będzie.
Henryk słuchał téj mowy, jak pierwéj słuchał muzyki.
— I codzień będę panią słyszał śpiewającą?
— Codzień, jeżeli raczysz przyjąć połowę domu należącego do twego przyjaciela.
— Ależ ja chyba we śnie ukradłem lampę Aladynowi, że tyle czarodziejstw na mnie spada?
— Wcale nie, to życie które się panu tak cudówném zdaje, jest życiem naszém zwyczajnym, i dla tego tylko tak Pana zachwyca, że przez jakiś czas od niego się oddaliłeś: tak jak woda którą w pustyni znajdujemy tak wyśmienitą, a za powrotem nie pijemy jéj saméj; przyjdzie może ten czas, że życie które tu widziemy zda się panu bardzo jednotonne. W oczekiwaniu tego czasu, któren chcemy jak tylko można oddalić, jestem w oczach pana aniołem lub kobietą, pan zaś jesteś moim gościem, a jako gościowi winnam robić honory nieba lub domu.
— Wołałbym żebyś pani była kobietą, odrzekł Henryk, bo mógłbym żądać; prawa przybliżyć się do niéj, zawsze jednak zachowam przekonanie że jesteś aniołem.
— Jak się panu podoba; zdaje mi się że autor może się już pokazać, nie prawdaż panie?
W istocie, Tristan ukazał się na zakręcie ulicy, wyciągnął do Henryka ręce, a Henryk rzucił się w objęcia Tristana.
— Bardzo jest przyjemny twój umarły, cicho do Tristana wymówiła Henryka.
Poczém, oddaliła się.
— To zachwycająca osoba! mój drogi! wymówił ze swojéj strony Henryk do Tristana.
— Nieprawdaż?
— I to ty! jesteś...
— Cicho! rzekł Tristan.
— Przyjmij moje powinszowanie, mój przyjacielu! to boska istata!
Młody człowiek uśmiechnął się, wziął Henryka pod rękę, i obydwa czekając na śniadanie przechadzali się po ogrodzie, jak gdyby nic szczególnego od wczoraj nie zaszło i jak gdyby od dawna wspólnie żyli.

KONIEC TOMU DRUGIEGO.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: anonimowy.