Przygody czterech kobiet i jednej papugi/Tom IV/II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Przygody czterech kobiet i jednej papugi
Wydawca Alexander Matuszewski
Data wyd. 1849
Druk Jan Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Aventures de quatre femmes et d’un perroquet
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron
II.
HISTORYA CHOCIAŻ DŁUGA PRZECIEŻ ZAWSZE PRAWDZIWA.

Rozumiesz, odpocząwszy, mówiła daléj Lea, że podobny spadek sprowadził niespodzianą pomyślność w rodzinie naszéj; pomyślność, z któréj ja osobiście nie korzystałam najmniejszéj rzeczy, tém bardziéj, że byłam wciąż okropnie smutną. Co noc przebudzałam się raptownie z przestrachem, ze snów, w których zawsze matka Toussaint mi się przedstawiała. Rano biegałam zasztukać do drzwi, na wieki dla niéj zamkniętych: i jeżeli mi się udało w dniu którym wyprosić jakie kilka sous, kupowałam za nie kwiaty, i przeczuciem wiedziona, biegłam wieczorem, rzucać je pod drzwi, za któremi dawniéj przebywało jedyne szczęście, którego kiedykolwiek w życiu doznałam. Lecz pewnego dnia pokój został wynajętym, meble i mieszkaniec zmienił się, i po trochu choć nie straciłam o nim pamięci, ale się przynajmniéj biegać tam odzwyczaiłam.
— Rosłam znacznie, mój ojciec uczył mnie śpiewać, i pewnie przez spekulacyę, bo wątpię aby to z przyjaźni robił, nie męczył mi głosu, który i tak już był piękny: pozwalał mu się zwolna wydobywać, pewnym będąc, że mu ten głos daleko więcéj później zysku przyniesie, niż dopóki byłam niedorosła. Co tydzień chodziliśmy śpiewać. W téj epoce mieszkaliśmy w Paryżu, przy ulicy jakiejś dotykającéj przedmieścia Saint-Germain, gdzie nasz dochód był prawie zapewnionym. Pamiętam, żeśmy się zatrzymywali przed domem wspanialéj powierzchowności, przy którym były sztachety i przez które widziéć mogłam piękny ogród, którego kwiaty i trawniki świeże, więcéj mnie, przyznać się muszę, niż wspaniałe mieszkania, (które przez otwarte okna widziéć mogłam) pociągały do siebie. Pierwszy raz kiedyśmy przed tym domem śpiewali, była jak pamiętam niedziela w pięknej letniéj porze. Otóż w jednéj z alei ogrodzonych, pewnie obok matki swéj i drugiéj jakiejś pani, stała mała dziewczynka, z ogromnemi blond włosami, prawie w moim wieku: potém biegała sobie za motylami, z tą szczęśliwością i nie oglądaniem się za niczém, które jest właściwém bogactwu. Patrzyłam się na małą dziewczynkę, od któréj materyalnie, o kilka tylko kroków byłam oddaloną, a jednakże którą odemnie świat cały przedzielał: niewyraźnie jakoś, ale jednak zapytywałam się w duchu, dlaczego ona w ogrodzie, a ja tą samą wolą Boga, tak samo jak ona stworzona, byłam biedna na ulicy, i nie dzielono się ze mną dobrodziejstwami jego. Robiłam sobie wszystkie te uwagi, śpiewając jeden z romansów, którego mnie nauczyli, i widziałam przez sztachety, że dziewczynka słuchała i bardzo mi się uważnie przypatrywała. Gdy skończyłam mój śpiéw, zbliżyłam się do niéj, widziałam po jéj ruchach, że się mnie prawie przestraszyła i niewiedziała co z sobą miała zrobić; nareszcie nagle pobiegła za matką, ta jéj dała sztukę monety, ta moneta przez jéj rączkę doszła do mnie. Rosłam coraz lepiéj, a łos mój doskonalił się. Ja to największą część dochodu zbierałam, chociaż wspólnie ojciec i matka ze mną śpiéwali. Rodzice moi umyślili więc przestać już rzemiosła swego, i powiedzieli mi, że ja tylko sama teraz powinnam wszystko wziąść na siebie, że muszę przynajmniéj cztéry franki dziennie im przynosić, i dali mi do zrozumienia, że mnie już dosyć długo żywili i że teraz powinni miéć ze mnie jakiś pożytek, bo mnie nauczyli jakim sposobem brać się do tego powinnam. Cztéry franki na dzień, to było ogromną rzeczą! ale przynajmniej tém pozyskałam moją niezależność. Prawda że ta moja niezależność zasadzała się na śpiéwaniu po ulicach Paryża, i że niezbyt wielkie szczęście na mnie spadło.
— Co dzień po śniadaniu wychodziłam: niech cię Bóg zachowa żebyś kiedy był zmuszonym jeść takie rzeczy jakie ja jadłam! Zostawiałam ojca i matkę razem. Moja matka obrąbiała chustki do nosa i chustki na szyję. Co do mego ojca, ten nic nie robił tylko pił. Zatrudnieniem całém jego było, bić mnie cały wieczór, jeżelim cztérech franków nie przyniosła.
— Ledwie że z mieszkania wyszłam, jakimciś przeczuciem biegłam na tę ulicę, gdzie widziałam owę blond dziewczynkę, która prawie co dzień przynosiła mi kilka sztuk białych pieniędzy: nieraz uzbierałam więcéj, niż cztery franki, ale ponieważ nie nagrodziłoby mi to było jutra, gdybym w tém jutrze mniéj nad naznaczoną summę zebrała, i byłby mnie ojciec zawsze bił po swojemu, oddawałam więc im tylko cztéry franki, a resztę chowałam na dzień przyszły, i na przypadek niezebrania tyle. Gdy już tak byłam czasem przygotowana i opatrzona na przyszłość, biegłam sobie na spacer, a niezależność moja zdawała mi się nieocenioną rzeczą. Miewałam także moje rozrywki, nie raz spotkawszy jaką biédną starą kobietę, dawałam jéj jeden sous, prosząc, żeby się modliła za duszę matki Toussaint, bo przekonaną byłam że ona czuwa nademną.
— Ale co jest najdziwniejszém, że codzień znajdowałam dziewczynkę na tém samem miejscu o którym ci mówiła, zdawała się czekać na mnie, a nawet jednego dnia przemówiła do mnie:
— „Dla czego codzień przychodzisz tutaj spiéwać?
— „Dla zarobienia trochę piéniędzy.
— „Tobie bardzo potrzeba piéniędzy?
— „O! tak jest.
— „Dla ciebie saméj?
— „Nie, dla mojéj matki.
— „I dla tego tu przychodzisz?
— „I dla czegoś więcéj jeszcze.
— „Dla czego?
— „Kiedy nie wiem czy to wypada powiedziéć.
— „Oh! powiedz mi! powiedz mi! z ciekawością zawołało dziécie, klaszcząc w ręce.
— „Przychodzę żebym panią zobaczyła, odpowiedziałam, tak mi się wydajesz wesołą, i szczęśliwą, że gdy ztąd odejdę, zdaje mi się żem mniéj nieszczęśliwą, i mniej smutną jestem.
— „To ty mnie kochasz?
— „Tak jest.
— „Ja także ciebie kocham, odrzekła naiwna dziewczyna, i często już mówiłam do mamy: że chciałabym się bawić z tobą, ale mama nie chce.
— „Mama twoja panienko, ma wielką słuszność, odpowiedziałam schylając głowę, panna jesteś nadto dobrze wychowaną, żebyś bawić się miała z dziewczyną z ulicy, jaką ja jestem. Nieprawdaż? mama panny pozwala ci tylko dawać mi monetę z dwudziestu sous. Za to bardzo pannie dziękuję, bo to mnie ochrania od bicia.
— „To ciebie biją?
— „Tak jest.
— „A któż cię bije?
— „Mój ojciec i moja matka.
— „To ty masz także i ojca?
— „Tak jest.
— „Mój ojciec to umarł, ale mnie nigdy nie bił.
— „Bo to nie panna go żywiłaś.
— „To więc ty żywisz twoich rodziców?
— „Tak jest, ja.
— „A to! zawołała zdziwiona.
— „Co dzień w wieczór muszę przynieść pieniądze.
— „Wieleż ich masz przynieść?
— „Cztéry franki, bo inaczéj biją mnie.
— „Czy zawsze je zarabiasz?
— „O! nie zawsze.
— „Czy to dużo cztéry franki?
— „Zdaje się.
— „No! więc dobrze, jeżeli chcesz to ja ci dawać będę cztéry franki, a ty mnie nauczysz śpiéwać, tak jak ty śpiéwasz.
— „Nie mogę.
—„Dlaczego nie możesz?
— „Bo ja sama śpiéwam, ale bym nie mogła innych uczyć śpiewać.
— „Toś ty się nie uczyła?
— „Ledwie troszeczkę.
— „Mama niedawno kiedyś powiedziała, że ty masz bardzo piękny głos.
— „Mama panny bardzo łaskawa, ja zawsze tak śpiéwałam jak teraz.
— „Toś bardzo szczęśliwa! słuchaj, mówiła daléj: jutro przyjdź tutaj. — Dzisiaj mamy imieniny, poproszę jéj żeby mi dała co dla ciebie. Chceszże tak zrobić?
— „O bardzo bym chciała.
— „Więc jutro o téj saméj godzinie.
— „Dobrze, przyjdę jutro.
— „Zaczekaj no chwilę, zaraz wrócę.
— I dziewczynka biegnąc oddaliła się odemnie, późniéj ujrzałam ją, wracającą z czemsiś w ręku.
— „Masz, patrzaj to mój pugilaresik z pieniędzmi, weź go sobie.
— „O! dziękuję pannie, odpowiedziałam, moja matka wzięłaby mi go, i mimo tego biłaby mnie potém każdego dnia, gdybym jéj nic nie przyniosła.
— „No! poczekaj, odpowiedziała, trzęsąc pugilaresem, o to masz pięć franków; chcę abyś odtąd tylko dla mnie saméj śpiéwała.
— „Z wielką ochotą.
— „Do jutra tedy.
— „Do jutra: żegnam pannę.
— I posłałam jéj ręką, kilka serdecznych całusów, które są zwyczajnie całą wymową dziecinną.
— Wróciłam cała przyjęta i zdziwiona moją rozmową, ale strzegłam się słowa o niéj powiedziéć przed rodzicami. Zmieniłam moje pięć franków, oddałam im cztéry a dwadzieścia sous schowałam sobie, ale mi się zachciało miéć także mój pugilaresik.
— Możesz się domyślić, że nazajutrz pilnowałam się godziny na rendes vous. Zastałam małą dziewczynkę opartą swemi ładnemi rączkami o sztachety, czekającą na mnie.
— „Dzień dobry, zawołała tonem maleńkiéj protektorki.
— „Dzień dobry pannie.
— „Mama na ciebie czeka.
— „A to dlaczego?
— „Chce cię widziéć.
I to mówiąc otworzyła mi furtkę.
— „Pójdź tutaj, powiedziała mi.
— „Weszłam.
— „Popchnęła drzwi, i zamknęły się.
— Natenczas dopiéro postrzegłam wielką różnicę jaka była między nami. Dziewczynka miała starannie włosy uczesane, zakręcone w pierścienie, spadające jéj na ramiona, gdy ja względem niéj, byłam prawie rozczochrana. Ona miała piękną jedwabną sukienkę, a moja perkalikowa często prana i spłowiała, narządzona była nowemi kawałkami, co nadawało mi, czyli raczéj przypominało mur nalepiony afiszami. Piękne białe majtki spadały na jéj małe nóżki, ujęte w zgrabne buciki, a coś niebardzo podobnego do trzewików okrywało moje nogi. Nareszcie, ręce moje miały białość dwuznaczną, źle się trzymałam i nie śmiałam postępować daléj po tak pięknym ogrodzie, który tylko we śnie mi się mógł czasem przedstawić.
W końcu dziecko wzięło mnie za rękę i biegło, wprowadziło mnie potém do salonu, gdzie była jego matka i jeszcze jakiś młody pan!
— „Czego to chcesz? zapytała dziewczynki matka.
— „Przyprowadzam ci małą śpiewaczkę.
— „To dobrze, daj jéj co ci się podoba.
— „Pozwalasz mi mamo? zapytała dziewczynka.
— „Pozwalam; a potém przyjdź grać na fortepianie.
— Wyszłam potém przyjemném przyjęciu.
Mała kazała mi iść za sobą na piętro, i przyprowadziła mnie do swego pokoju. Tam rozkazując zadzwoniła, służąca weszła; kazała przybyłéj poznosić wszystkie swoje suknie, co natychmiast zrobiła. Nigdy w życiu nie widziałam wystawionego takiego bogactwa. Były tam suknie atłasowe, gazowe, pantalony garnirowane koronkami, kołnierzyki i t. d. Dotykałam się rękoma tych wszystkich pięknych rzeczy, i to już było początkiem szczęścia dla mnie.
— „Wybierz sobie co chcesz, odezwała się do mnie dziewczynkę.
— „Co? zapytałam.
— „Z sukien, które tylko zechcesz dla ciebie.
— „A panna?
— „Ja będę miała inne; to są suknie których już nie noszę.
— Jednakże pomimo takiego wezwania, nie śmiałam brać tych pięknych sukien, i patrzyłam się na dziewczynkę z pod oka, dla zapewnienia się czy nie kłamie, ale twarz jéj taki miała wyraz otwartości i szczerości, i tyle w niéj okazywało się uradowania, że uwierzyłam iż jéj miła było uszczęśliwiać mnie.
Nareszcie odważyłam się dotknąć ręką jednéj najmniéj drogiéj sukienki, i głową dałam znak że ta by mi się przydała.
— „Téj chcesz? zapytała dziewczynka.
— „Tak jest.
— „I którą jeszcze?
— „To już wszystko.
— „Nie chcesz innych?
— „Nie, dziękuję pannie.
— „A to dla czego?
— „Bo matka by je przedała, aby mieć więcéj pieniędzy.
— „Jakżeż to zrobić?
— „Jeżeli panna chce, może je zachować, odpowiedziałam, jak ta się zedrze, dasz mi panna inną.
— „Tak to dobrze, odpowiedziała, teraz cię ubiorę.
— Dziewczynka jednak była większa odemnie, ja miałam lat dziesięć, a ona mogła mieć lat ze dwanaście; jéj suknie były na mnie za szerokie i za długie; lecz była to suknia nowa, a ja porzucałam łachmany prawie, nie mogłam więc być bardzo zważającą na to, jakie suknie leżą na mnie i jak się fałdki układają; kazała mi jeszcze włożyć parę bucików, które bardzo się na mnie zdały, gdyż ona miała bardzo małą nóżkę, potem pantalony, a w końcu kołnierzyk. Gdy się ubieranie skończyło, patrzyła na mnie i chwaliła. W istocie byłam prawie czystą.
— „Otóż to tak powinnabyś codzień być ubraną, powiedziała mi.
— „Oh! bardzobym sobie tego życzyła! odpowiedziałam.
— „Alboż to być nie może?
— „Nie.
— Dla czegóż to?
— „Tak dobrze ubrana nie mogłabym śpiéwać po ulicach, nie daliby mi ani jednego grosza.
— „Ależ kiedy ja ci daję lt cztery franki, których twoja matka żąda?
— „To prawda panno, ale jak ci kiedy zabraknie pieniędzy?
— „Zawsze będę miała pieniądze.
„A jak już nic nie będzie w twoim pugilaresiku?
— „To mi znów go napełnią. Codzien mi tam coś dają.
— „A jakby mama pannę za to łajała?
— „No! to i cóż? choćby też połajała.
— „A jeśliby mnie za to odpędzić odedrzwi kazała?
— „O! tobym chciała widziéć!
— „Ale ja nie śmiem.
— „Ale ja tak chcę! krzyknęła tupnąwszy małą swoją nóżką i zarumieniwszy się cała.
— Nie śmiałam nic odpowiedziéć. Tylko powiedziałam sobie, że gdybym coś podobnego powiedziała mojéj matce, dostałabym tyle szturchańców żeby ich już zabrakło dla innych na świecie dzieci.
— Tak jak widzisz, moja młoda protektorka była trochę samowolna, było to dziecię zepsute w całém znaczeniu tego słowa: zresztą mnie to wcale nie gniewało, bom owszem ztego korzystała.
— Jakem w wieczór powróciła do mojéj matki, i gdy mnie w tym nowym moim stroju ujrzała, zmarszczyła brwi, myślała pewnie żem straciła pieniądze z dzisiejszego mego zbioru, na kupienie sobie tylu pięknych rzeczy, widziałam że się na burzę zanosi; natenczas powiedziałam jéj: żem śpiewała przed jakimsiś domem, z którego pani na wieś wyjeżdżała, i że robiąc pakunki, dano mi to ubranie, które dla mnie jest nowe, ale było starem jak się zdaje dla młodéj panienki do któréj należało; po takowém wytłumaczeniu się, zdawało się że moja matka mi uwierzyła, bo się zaspokoiła; szczególniéj gdy zamiast czterech, położyłam na stole pięć franków.
— Już nie wiem jak się to stało, ale takeśmy się obydwie z młodą dziewczynką przyzwyczaiły widywać, że nie mogłyśmy się obejść jedna bez drugiéj; matka jéj, przed którą kilka razy śpiéwałam, pozwoliła na to, abym do domu przychodziła. Przybyłam raz w chwili, kiedy moja dobrodziejka, jak ją nazywałam, miała brać lekcyę śpiéwu i lekcyę muzyki na fortepianie, pozwoliła mi wejść wtedy do tego pokoju, gdzie z wielkiem uszanowaniem siedziałam w kąteczku przez cały czas jak lekcya trwała: lecz niezmiernie pamiętałam wszystko, co metr zalecał, wszystkie jego przestrogi; tak że skoro tylko byłam sama, zaraz wprawiałam się. Potém codzień bywałam na tych lekcyach. Tym to sposobem, mój głos już z natury piękny, nabrał giętkości do metody, i jednego dnia kiedy młoda panienka nie mogła czegoś potrafić pomimo nauki metra, ja kawałek ten odspiéwałam ale tak czysto, tak dokładnie, że oboje się odwrócili.
— „Ale ty teraz umiesz bardzo dobrze śpiéwać? powiedziała dziewczynka.
— „Nie panno odrzekłam, staram się tylko korzystać z tego, że słyszę jak pannę uczą.
— „Więc mogłabyś zaśpiewać całą tę część?
— „Zdaje mi się.
— „Sprobój proszę cię.
— „Z największą ochotą.
— „Ja ci przygrywać będę.
— „Panna?
— „Tak jest, ja.
— Możesz sobie wystawić, żem całą próżność moją na to wysiliła, żebym mogła dobrze wybrnąć z tego zadania, serce mi biło i zbladłam cała; jednakże odśpiéwałam go z takiém uczuciem i tak czysto, że gdym śpiéwać kończyła, metr mi powiedział:
— „Masz piękny głos moję dziecię, powinnabyś trochę lekcyi pobrać.
— „Nie mam sposobu na to.
— „No! to będę się memi lekcyami dzielić z tobą, odpowiedziała młoda panienka.
— Rachując od owego dnia razem pracowałyśmy. Głosy nasze nadzwyczajnie wydobywać się zaczęły. Moja protektorka śpiéwała dobrze, i odtąd przez zbliżenie wieku nazywała mnie przyjaciółką, i ja nią byłam istotnie. Miałam głos dźwięczniejszy, i mocniejszy od jéj głosu, lecz co do kompozycyi smętnych, tkliwych, wyrażających tajemne namiętności i pobudzających do rozmyślania, to znów ona odśpiéwywała je z nadzwyczajną zdatnością i sztuką.
— Skończyło się na tém, że matka jéj z największą rozkoszą słuchała nas obydwóch śpiéwających i polubiła mnie bardzo. We mnie nastąpiła wielka przemiana; pieniądze które od niejakiego czasu regularnie przynosiłam mojéj matce, bardzo poprawiły nasze położenie. Zamiast dymnika, wzięli moi rodzice mieszkanie, składające się z dwóch pokoików, zawsze prawda jeszcze pod dachem, ale nierównie lepszych od pierwszego i wygodniejszych jak się domyślać możesz. Ja sypiałam już w rodzaju niby gabinetu, któren bardzo starannie urządziłam; gdyż od czasu zetknięcia się z dziewczynką większego domu, stałam się bardzo zważającą na mój ubiór, i staranną, więcéj niżbyś mógł o tem pomyśléć. Prawda, że kapelusz nie zastąpił jeszcze czepeczka, ale przynajmniéj ten czepeczek był bardziéj wytworny; suknie lepiéj bywały zrobione, a co do rąk to rzadkiéj nabyłam, można mówić zalotności. Ten pierwszy krok zrobiony na drodze szczęścia, dozwalał mi przewidywać nieskończone pomyślności. Bywały dnie w których matka mojéj przyjaciółki mówiła mi:
— „Przyjdziesz dzisiaj w wieczór tu śpiéwać, a ja ci dam dwadzieścia franków.
— Ma się rozumiéć że przybiegałam w wieczór; a ponieważ byłam schludną, zręczną, milutką, mówiono o mnie jakby o jakim cudzie. Śpiewałam i w innych domach, byłam nadzwyczaj chwaloną, dostawiałam moje dwadzieścia franków i byłam bardzo szczęśliwą.
— „Ta mała, to protegowana mojéj córki, mówiła gospodyni domu.”
— I opowiadała: że ja, byłam biedną dziewczyną śpiewającą po ulicach, nad którą dziecię jéj ulitowało się, że byłam tak potulną i słodkiego charakteru iż wartam była téj litości i że cieszy się niezmiernie, że to miłosierdzie jéj córki tak dobrze się umieszczoném znalazło; tym sposobem śpiewywałam nie tylko w jéj domu, ale i w wielu innych, z których uzyskano dwadzieścia franków przynosiłam mojéj matce.
Na końcu przyznałam się moim rodzicom, gdzie to ja codzień chodziłam, lecz że oni dobrze na tém wychodzili i mogli już nic nie robić nie zganili mi nic, nie mięszali się w moje postępki, byłam więc spokojną i szczęśliwą.
Czas schodził, stałam się jakby osobą należącą do dobroczynnego i błogosławionego domu, który się znalazł na drodze życia mego. Kazano mi jadać z panną służącą, bo pomimo przyjaźni młodéj panienki, nieprzyszło dotąd między mną a nią do wielkiéj poufałości. Jednakże okoliczność pewna nadeszła, która miała nas zbliżyć jakby dwie siostry.
Jak wystawie sobie możesz, że dla mnie któréj niespodziewane szczęście przyświecało, czas nadzwyczaj biegł prędko. Dziecię tamto stawało się młodą osobą a nawet kobietą, miała już szesnaście lat, skończonych i była najpiękniejszém stworzeniem jakie widziéć można było na świecie. Chociaż sama byłam brónetką, nie mogłam się napatrzéć jéj ślicznych blond włosów, okrywających czoło jakby promienie słoneczne. Do tego dodaj prześliczne duże niebieskie oczy i równe a nadzwyczajnéj białości zęby, płeć madonny Rafaela; ale także przyłącz do tego wszystkiego i charakter tak excentryczny i zagadkowy, jaki tylko na świecie mógł się zjawić. To też bywała dopiéro co wesołą i pustą, to znów smutną i do rozpaczy przywodzącą, a od niejakiego czasu, zaczęłam postrzegać na jéj twarzy znaki jakiegoś znużenia, jakby od niesnu, pewnego rana miała nawet oczy czerwone:
— „Co pannie jest? zapytałam, zdaje się jakbyś płakała?
— „O! tak jest? biedna Leo, płakałam, odrzekła, bom bardzo nieszczęśliwa.
— „Cóż się pannie zdarzyć tak niedobrego mogło?
— „Zdarzył mi się ktoś taki, za którego moja matka nie chce abym szła za mąż.
— „I któż to taki?
— „Młody człowiek.
— „Tak myślę że inny być nie może, ale gdzież go panna widziałaś? — „Na teatrze.
— „I cóż on robi? czem jest?
— „Aktorem.
— „Aktorem! wykrzyknęłam.
— „Tak jest.
— „Matka panny ma słuszność, że jéj za niego iść nie pozwala.
— „I ty także przeciwko mnie jesteś? — „Nie, ale mówią że ci panowie są wielkie ladaco i nie zdolni do zrobienia szczęścia kobiecie, a matka panny oczywiście chce abyś panna była szczęśliwą; zresztą, panna możesz wymagać lepszego postanowienia.
— „Kiedy ja nie chcę iść za innego, bo tego tylko kocham.
— „A czy on kocha pannę?
— „Czy mnie kocha? ależ kocha jak szalony biedny chłopiec!
— „Czy powiedział to pannie?
— „Co wieczór mi to powtarza.
— „Jak to! co wieczór?
— „A pewnie.
— „To go panna widujesz?
— „Tak jest, przychodzi do sztachetów zawsze o północy, a ja do niego zchodzę.
— „Ah! kochana panno! co też ty robisz.
— „Ale już od trzech dni nie widziałam go.
— „Widzisz panna, że już nie myśli pewnie o tobie.
— „Przeciwnie, ja już nie jestem wolną; domyślają się czegoś i pilnują mnie, dla tego rachowałam tylko na ciebie.
— „A to jakim sposobem?
— „Żebyś mu odnosiła moje listy.
— „Ach! panno to niepodobieństwo.
— „Dla czego?
— „Gdyby się matka panny dowiedziała, toby mnie wypędziła ztąd... w cóżbym się natenczas obróciła.
— „Jabym ci dała pieniędzy.
— „Oh! panno! wykrzyknęłam wtedy, oh to okropne co mi panna mówisz w téj chwili; ja nie pieniądze ale pannę boję się utracić.
— „Więc mi odmawiasz?
— „Muszę.
— „Idź że sobie na zawsze.
— Oddaliłam się płacząc.
— Pobiegła za mną.
— „Przebacz mi rzekła; znasz mój charakter uściskaj mnie...
— Całowałam ją po rękach i już mi nie wspomniała więcéj o swojéj miłości.
— Nazajutrz, zdawała się być spokojną nawet wesołą.
— „Rozmyślałam długo, wymówiła do mnie: dobrze! zrobiła żeś mi odmówiła, dobra z ciebie przyjaciółka.
— „Więc się już poddałaś?
— „Więcej jak to jeszcze, gdyż jestem zadowolona... ależ musisz mi uczynić jedną przysługę.
— To rzecz bardzo prosta... od trzech dni jak już nic o mnie nie słyszy i nie wie, pewnie nie może zrozumiéć co to się znaczy, boję się z jego strony jakiéj nierostropności... nie chcę go jednak widziéć.
— „Masz słuszność.
— „Lecz chciałabym żeby o tém wiedział.
— „Czy panna chcesz żebym mu to powiedziała?
— „Biedny chłopiec... powiedziéć mu tak odraza bez żadnego przygotowania... zrobić mu taką boleść... toby było źle, niegodnie, potrzebaby udzielić mu przynajmniéj jakiejś pociechy.
— „Napisz do niego.
— „Myślałam o tém, czy podejmiesz się, zanieść mu list mój?
— „Bardzo chętnie, od chwili gdy wiem, że ten, nie będzie w tym celu jak miał być napisany wczorajszy.
— Mówiła do mnie, z taką szczerością, że nie mogłam wątpić o prawdziwości jej postanowienia.
— „Zaczekaj na mnie, powiedziała mi, coś ci przyniosę.
— „W istocie powróciła wkrótce potem z listem w ręku.
— „No! doprawdy, powinnabym ci go przeczytać, wymówiła do mnie, robiąc ruch jakby list rozpieczętować chciała, chcesz? to ci go przeczytam?
— „Co za potrzeba? odpowiedziałam, przecież wiem co w nim napisałaś.
— „No! to idźże z nim i oddaj mu go, ale teraz zaraz i przynieś mi odpowiedź.
— W pół godziny potém byłam z powrotem.
— Jaka odpowiedź? zapytała.
— „Nie było go w domu.
— „Czy miał prędko wrócić?
— „W godzinę najpóźniéj.
— „Zostawiłaś mój list?
— „Zostawiłam.
— „Nic nie powiedziawszy?
— „Ani jednego słowa o całéj rzeczy nie wymówiłam.
— „Dziękuję ci, teraz jestem już spokojniejsza.
— Rzeczywiście, przez resztę dnia zadziwiającéj była wesołości: winszowałam sobie żem jéj przywróciła swobodę.
— Wieczorem powiedziała do mnie: nieprawdaż żegnamy się do jutra?
— „Tak jest, jak zwyczajnie, do jutra.
— „Wiesz co! moja droga? weź ty mój woreczek z pieniędzmi.
— „Nie, nie chcę go.
— „To ja sama go robiłam.
— „Tak, ale w środku jest w nim złoto.
— „Zawsze weź go, ja tak chcę!
— Ona miała swoje: ja tak chcę! przeciwko któremu nie podobna mi było walczyć, i któremu oprzeć się nic umiałam.
— Nazajutrz przybyłam o zwyczajnej godzinie; wszyscy w domu zdawali się być przestraszeni: zaprowadzono mnie do jéj matki.
— „Co się stało z moją córką? ostro mnie zapytała.
— „Czy jéj tu nie ma?
— „Nie, znikła gdzieś.
— „Znikła! ona? od kiedy pani?
— „Od wczoraj w wieczór.
— „Ah! domyślam się! wykrzyknęłam.
— „Co chcesz mówić
— Natenczas rzucając się do nóg biednéj matki, słowo w słowo opowiedziałam rozmowę moją z jéj córką, płacząc i u nóg jéj przysięgając na Boga, że zupełnie byłam niewinną.
— Uwierzyła mi, albo przynajmniéj udała że uwierzyła, i zapytawszy o adres do owego młodego człowieka, pożegnała mnie.
— Przez tydzień, codzień rano przychodziłam dowiadywać się o nią, ale mi odpowiadano że nie ma żadnéj o niéj wiadomości, w końcu dwóch tygodni:
— „Panna wróciła od swojéj ciotki! powiedziała mi służąca.
— „Od ciotki? wymówiłam, nie mogąc ukryć mego zadziwienia.
— „Tak jest od ciotki, mówiła daléj służąca: poróżniła się trochę z panią i ociekła do ciotki która ją bardzo kochała.
— Zrozumiałam tę bajkę wymyśloną przez matkę, dla przytłumienia plotek między służącemi.
— „Mogęż ją widziéć?
— „Pojechała na wieś z panią, to jest ze swoją matką.
— W kilka dni potém, odebrałam bilet od niéj z tysiącem franków, w następujących wyrazach:
„Moja droga Leo, byłam bardzo nieszczęśliwą; wyjeżdżam, posyłam ci wszystko co posiadam; wiesz że to nie jest jałmużna, nawet nie podarunek; weź to więc. Nie wiem czy cię kiedy zobaczę, może nigdy. Jeżeli się modlisz zawsze jak dawniéj, módl się za twoję biedną Henrykę.
— To Henryka! przerwał Tristan.
— Tak jest Henryka.
— A koniec historyi?
— Taki koniec, że poszła za mąż.
— Czy nie wiesz za kogo?
— Za jednego Anglika.
— Nazwiska?
— Pana de Lindsay.
— Za pana de Lindsay? zapytał zdziwiony Tristan.
— Tak jest, czybyś go znał?
— Nie, ale dużo słyszałem o nim.
— I nie mógł się wstrzymać od uśmiechu, dowiedziawszy się o téj pierwszéj miłości Henryki.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: anonimowy.