Przygody księcia Ottona/Księga druga/Rozdział XII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Robert Louis Stevenson
Tytuł Przygody księcia Ottona
Wydawca Wydawnictwo Tygodnika Illustrowanego
Data wyd. 1897
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Cecylia Niewiadomska
Tytuł orygin. Prince Otto
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XII.
Rola hrabiny Rosen. Akt drugi. Książę uwiadomiony.

Pierwszą myślą pani Rosen po opuszczeniu willi Gondremarka było wrócić do siebie dla uzupełnienia i przeglądu swej toalety. Cokolwiekby zajść mogło, miała silne postanowienie złożenia dziś wizyty Serafinie, i nic dziwnego, że wobec kobiety, którą uważała za swoją rywalkę, pragnęła stanąć w pełnem uzbrojeniu i nie okazać się pod żadnym względem słabszą lub niższą.
Była to zresztą dla niej kwestya kilku minut, gdyż sprawy toaletowe pani Rosen rozstrzygała rzutem oka. Nie należała ona do tych kobiet, które wahają się godzinami wśród stosu gałganków, ażeby w rezultacie wyglądać możliwie, lub karykaturalnie. Dla niej wystarczało jedno spojrzenie w lustro, zręcznie dodana kokarda, drobny, artystyczny nieład w uczesaniu, trafnie umieszczona róża herbaciana wśród koronek stanika...
Raz jeszcze objęła się wzrokiem badawczym.
— Nic więcej nie potrzeba — szepnęła do siebie.
Rozkazała, by jej powóz czekał na nią za pół godziny przed pałacem księcia, i udała się w drogę.
Noc zapadła zwolna. Wzdłuż ulic stolicy, wysadzanych drzewami, połyskiwać zaczęły oświetlone wystawy sklepów; część pałacu książęcego, w której się mieściły apartamenta Serafiny, także po części już jaśniała światłem.
Do tego celu zmierzała hrabina, wesoła i rozpromieniona. Radość i zapał unosiły ją, niby skrzydła; czuła się młodą, piękną i pełną uroku — szczęśliwą. Z przyjemnością przystanęła przed sklepem jubilerskim, oceniając okiem znawcy wystawione klejnoty; w oknie modystki zwrócił jej uwagę kostium gustowny i oryginalny, a skoro się znalazła w szerokiej, topolowej alei, zwykłem miejscu wieczornych przechadzek mieszkańców Mittwalden, gdy się uczuła otoczoną tłumem strojnym, wesołym, flirtującym i rozbawionym pod osłoną letniego zmierzchu, sama usiadła na malej ławeczce, aby wziąć udział w tym miłym nastroju. Chłodno już było, lecz nie czuła tego, gdyż w jej krwi płonął ogień. Wśród zmroku jej jasne myśli świeciły jak drogie kamienie z wystawy jubilera; odgłos kroków i szmer rozmów zlewały się dla niej w łagodną i upajającą muzykę.
Co teraz zrobi? Miała w ręku klucz od wszystkiego, Otton, Ratafia, baron, państwo całe spoczywały na wadze, lżejszej, niż mgła; dotknięcie jej małego palca przeważyć mogło szalę w tę lub inną stronę.
I śmiała się cichutko na myśl o swej potędze, a głośno, obliczając, ile szaleństw może popełnić, dzięki talizmanowi, który zdobyła tak niespodziewanie. Poczucie władzy mąciło jej w głowie, chwilami doznawała zawrotu. „Jakiż świat cały głupi i szalony!“ — mówiła sobie, i znów upojona własnym tryumfem, wybuchała śmiechem.
Ubogie dziecko z palcem w buzi stało o kilka kroków od niej i ciekawie przyglądało się pani, która śmiała się sama. Hrabina je spostrzegła i skinęła ręką, ale dziecko się zawahało. Wtedy opanowała ją chęć nieprzeparta postawienia na swojem, przezwyciężenia napotkanego oporu. I wkrótce dziecko znalazło się na jej kolanach, dotykało zegarka i patrzało na nią szeroko otwartemi, nieco trwożnemi oczyma.
— Słuchaj, mały, — rzekła do niego hrabina — gdybyś miał dwie zabawki: glinianego niedźwiedzia i małpę z porcelany, którą wolałbyś stłuc pierwej?
— Kiedy ja nie mam małpy, ani niedźwiedzia — odpowiedział malec.
— Słuchaj, masz tutaj pieniądz, piękny, nowy pieniądz, za który możesz kupić małpę i niedźwiedzia, ale odpowiedz; którego wpierw stłuczesz?.. No, którego?.. Glinianego niedźwiedzia, czy małpę porcelanową?
Ale bosa wyrocznia zdawała się nie słyszeć wcale, patrząc tylko wielkiemi oczyma na pieniądz. Odpowiedzi nie było.
Hrabina zrezygnowała z niej nakoniec; zsadziła malca z kolan, pocałowała go w powietrzu i lekkim krokiem poszła w dalszą drogę.
— A ja którą rozbiję z dwóch zabawek?.. — szepnęła, z rozkoszą przesuwając ręką po swych miękkich włosach. — Którą?
Spojrzała w niebo, jakby czekając natchnienia.
— Czy kocham ich obydwu, czy żadnego? Trochę? Bardzo? Wcale?.. Obydwu? Żadnego?.. Myślę, że obydwu trochę... Lecz Ratafię w każdym razie muszę urządzić dobrze!
Nim weszła na wielki taras pałacowy, noc zapadła zupełnie; okna tylko jaśniały w ciemności, jak żywe, czuwające źrenice, droga do pałacu także była oświetlona lampionami, niebo gwiaździste, ciemne; tylko na zachodzie dogasały złoto-zielonawe blaski, zwolna, w milczeniu.
Hrabina przystanęła, patrząc na nie.
— I pomyśleć tylko, — szepnęła do siebie — że jestem tu w tej chwili wcielonem przeznaczeniem, Opatrznością, Parką!.. A to najciekawsze, że nie mogę zgadnąć, po czyjej stronie stanę!.. Inna na mojem miejscu uważałaby się prawdopodobnie za związaną i wybraną, — lecz ja nie mam uprzedzeń. Jestem sprawiedliwą.
Spojrzała w okna księcia, które jaśniały także, i w jej wzroku odbiło się tkliwe współczucie.
— Jakich uczuć doznaje człowiek opuszczony? — szepnęła cicho. — Biedny mój szaleńcze!.. Ona zasłużyła, abyś zobaczył jej rozkaz.
I nie ociągając się dłużej, weszła do pałacu i zażądała prywatnej audyencyi u księcia.
Odpowiedziano jej wszakże, iż książę jest w swoich pokojach i żądał, aby mu nie przeszkadzano. Posłała mu swój bilet, lecz szambelan powrócił z odpowiedzią, iż książę przeprasza najmocniej, ale widzieć w tej chwili nie może nikogo.
— Napiszę — rzekła.
I na kawałku papieru nakreśliła kilka wyrazów, zaznaczając, iż chodzi o śmierć, albo życie. „Ratuj mię, książę! W twoich ręku moje ocalenie” — zakończyła patetycznie.
Tym razem wysłaniec powrócił natychmiast i prosił, by hrabina raczyła iść za nim.
Otton siedział w wysokiem krześle przed kominkiem, w pokoju, w którym mieścił się zbiór broni; w blachach pancerzy, w drogich rękojeściach i klingach szabel błyski ognia grały tysiącem świateł. Książę siedział zgnębiony; na twarzy, noszącej ślady łez świeżych, malowała się gorycz i smutek; nie podniósł się z miejsca, by powitać gościa.
Ten obraz niemego bólu i słabości prawie bezwładnej żywo wzruszył hrabinę, skłonną do wrażeń tkliwych; natychmiast też przejęła się głęboko rolą pocieszycielki, i zaledwie zostali sami, zbliżyła się do niego krokiem patetycznym.
— Powstań, książę! — wyrzekła głosem uroczystym.
Lecz Otton nie uśmiechnął się nawet.
— Odwołałaś się pani do mnie wielkiem słowem — rzekł smutnie: — mówisz, że chodzi o życie. Czyje? Komu i z czyjej ręki zagraża niebezpieczeństwo? Kto jest tak nieszczęśliwy, że się odwołuje do pomocy Ottona z Grunewaldu?
— Dowiedz się, książę, pierwej imion tych, którzy nam grożą — odparła pani Rosen, nie zmieniając tonu. — Spisek uknuli: księżna i baron Gondremark... Czy nie zgadujesz reszty?
Otton milczał z głową zwieszoną na piersi.
— Wiedz zatem, książę, — zawołała po chwili hrabina, wskazując go gestem patetycznym — że ty masz paść ofiarą ich zdrady i przewrotności. Zdrajcy porozumieli się, aby cię zgubić. Nie obliczyli jednak sił moich, ani twoich. Zatańczymy więc we czworo kontredansa. Mości Książę, w miłości i w polityce to bardzo dobra liczba. Oni położyli asa, a my zabijemy go atutem. Wszak zgoda, mój partnerze?
— Wytłómacz mi to pani, — rzekł Otton łagodnie — gdyż napróżno usiłuję cię zrozumieć.
— Więc czytaj, książę.
I podała mu pismo Serafiny.
Otton wziął papier, rozłożył i uważnie zaczął czytać; zadrżał jednak po pierwszych wyrazach, a następnie w milczeniu ukrył twarz w dłonie i płakał.
— Jakto, książę? — zawołała zdumiona hrabina — więc w ten sposób przyjmujesz podobną nowinę? Rozpacz nic nie pomoże. W tem suchem sercu nie znajdziesz miłości, ani sprawiedliwości, to daremnie. Ocknij się z marzeń i raz bądź człowiekiem. Wszak bajka mówi, że mysz uwolniła lwa z groźnej sieci, ja chcę być tą myszą, lecz więcej zrobić mogę przy twojej pomocy. Zechciej tylko. Odwagi! Wczoraj miałeś jej tyle, kiedy chodziło o nic, o pustotę i chwilę zabawy, to przecież więcej warte, co ci dziś przyniosłam... To już walka o życie... to porywa!
Podniósł się zwolna z krzesła i zagasłym wzrokiem patrzał na strojną i piękną kobietę; lekki rumieniec oblał mu blade policzki, twarz miała wyraz spokojnego postanowienia.
— Nie nazwij mię, hrabino, niewdzięcznym — rzekł cicho — i nie sądź, że mi wszystko obojętne, że czuć nie umiem. W tem, coś uczyniła, widzę nowy dowód twojej życzliwości i umiem go ocenić, — muszę jednakże rozwiać twe złudzenia. Pani oczekujesz po mnie nowego wysiłku energii, żądasz, bym stawił opór temu, co jest gwałtem i bezprawiem, — ale po co? Po co mam się opierać? Cóż mogę zyskać na tem? Nic w gruncie rzeczy, a z chwilą, gdy treść tego papieru zburzyła ostatni promyk nadziei, ostatni punkt oparcia moich marzeń — cóż mi jeszcze pozostało do stracenia? Otton, książę Grunewaldu, to dziś dla mnie dźwięk pusty, bez znaczenia. Nie mam stronnictwa, nie mam polityki, ani drogi, ani dumy, ani ambicyi, ani zdolności, ani energii, ani serca — nic... nic własnego. Więc po co? Czego mam bronić? W imię czego walczyć? Czy wolałabyś mię widzieć szarpiącego się i gryzącego, jak mysz w pułapce? Nie, pani. Powiedz tym, którzy cię przysłali, że jestem gotów jechać. Pragnę przedewszystkiem uniknąć skandalu.
— Pragniesz jechać? — zawołała z oburzeniem hrabina. — Pojedziesz z własnej woli?
— Ściśle się wyrażając, tak powiedzieć nie mogę, ale pojadę bez oporu. Dawno pragnąłem zmiany i tę przynajmniej znajdę. Aby spokojnie, bez śmieszności. Dzięki Bogu, nie jestem tak ograniczony, abym podobną farsę choć na mgnienie oka brał za tragedyę.
Uśmiechnął się gorzko i końcem palca trącił rozkaz Serafiny, rzucony na stół.
— Tak, szanowna pani, możesz oznajmić tam, że jestem gotów — dodał wyniośle.
— O, nie złudzisz mię, książę! — zawołała hrabina. — Widzę, że gniew twój większy, niż to chcesz okazać.
— Gniew? — powtórzył z ironią. — Mylisz się, pani, zupełnie. O cóż miałbym się gniewać? Ze wszystkich stron słyszę o swoich błędach, słabości, niezdolności prowadzenia interesów państwa, niedołęstwie. Jestem do niczego, hrabino, wiem o tem; książę bez władzy, człowiek wątpliwej wartości... Sama zresztą, pomimo swego pobłażania, sama dwukrotnie mogłaś się przekonać, jak jestem lekkomyślny. Więc skąd prawo do gniewu? Mogę cierpieć, widząc, w jaki sposób najbliżsi uznali za stosowne postąpić z moją osobą, lecz rozsądek i uczciwość pozwalają mi jeszcze ocenić rzeczywiste i słuszne przyczyny tego zamachu stanu.
— Co to znaczy? — zawołała, cofając się pani Rosen. — Kto mógł podobne myśli nasunąć ci, książę? Ty nie umiesz postępować? Ty źle postępujesz? Ależ, książę, gdybyś nie był tak piękny i młody, nienawidziłabym cię za twoje cnoty! Posuwasz się pod tym względem aż do pospolitości. Nie, Mości Książę, i taka niewdzięczność...
— Zechciej mię zrozumieć, hrabino, przez litość — odparł Otton pośpiesznie, rumieniąc się lekko. — Nie chodzi tu o niewdzięczność, lecz o dumę. Zostałaś pani wmieszaną — nie wiem, w jaki sposób, lecz przypuszczam, iż przez szczególną życzliwość dla mnie — zostałaś więc pani wmieszaną w sprawy moje czysto rodzinne, w które, rzecz naturalna, nie możesz być wtajemniczoną dostatecznie. Skąd np. możesz pani sądzić o tem, co przeszła i wycierpiała moja żona, a twoja monarchini, nim się zdecydowała na skreślenie tych kilku wyrazów? I dlatego nie masz pani najmniejszego prawa, ani ja nawet, potępiać jej za to. Co do mnie, w zupełności uznaję swoje błędy — a zresztą, czyż to nie śmieszne mówić o miłości, a nie być dla niej zdolnym do drobnego upokorzenia? Wszak powtarzamy wszyscy i na wszystkie tony, że dla damy swego serca przed śmiercią nawet cofać się niewolno... a tutaj chodzii tylko o proste zamknięcie!..
Otton mówił spokojnie, z uśmiechem nawpół ironicznym, w połowie smutnym, ale hrabina oczy utkwiła w suficie i rozłożyła ręce, jakby mury i sprzęty obecne wzywała na świadki.
— Miłości! — powtórzyła. — Ależ w jaki sposób miłość ci nakazuje pozwolić się rzucić do lochu? Miłości! Ależ ja wiem, panie, co to miłość! Dla mnie to życie samo. Lecz przyznaję, że nie rozumiem — zwłaszcza ze strony mężczyzny — podobnego uczucia bez wzajemności... Co to jest?.. Obłąd, złudzenie, czy prosta niedorzeczność?
— Wybacz, pani, — rzekł Otton — jakkolwiek nie wątpię, że umiesz kochać i żyjesz uczuciem, pozwalam sobie twierdzić, iż moje męskie serce ma prawo czuć inaczej i bardziej bezwzględnie... Ale po co to wszystko? Nie jesteśmy przecież trubadurami, by się bawić układaniem hymnów na cześć miłości wzajemnej lub niewzajemnej.
— W każdym razie o jednem zapomniałeś, książę — rzekła wyzywająco pani Rosen: — kobieta, która knuje spiski z Gondremarkiem na twoją wolność, może równie podstępnie sięgnąć po twój honor.
— Mój honor? Ty przemawiasz do mnie w taki sposób?.. ty, hrabino?.. kobieta?.. Doprawdy wyjść nie mogę z podziwienia. Jeżeli nie umiałem zdobyć jej miłości, ani utrzymać się na stanowisku męża — jakież mam do niej prawo? Nie umiałem wypełnić swoich obowiązków, więc gdzież mój honor? Nie mogę go dostrzedz po takiej klęsce. Jestem dla niej obcym. Nie kocha mię, a więc idę chętnie do więzienia, ponieważ tego żąda... A jeżeli rzeczywiście kocha innego, gdzież dla mnie właściwsze miejsce?.. I kto winien wszystkiemu? Ja sam tylko. Ty, hrabino, nie przemawiasz dzisiaj jak kobieta, lecz używasz argumentów, którymi wojują mężczyźni, lecz ja — ja, gdybym był uległ pokusie — a Bogu tylko wiadomo, jak tego byłem blizki, — ja byłbym drżał, a jednak z promykiem nadziei błagał jej o przebaczenie. Wobec miłości byłoby to zdradą, a przecież... pani, — zawołał z gniewem wzrastającym — gdy mąż wyczerpie cierpliwość kobiety, nikt oprócz niego nie ma prawa jej potępiać, nie ma prawa jej sądzić. Dano mi skarb i nie umiałem go zachować, — więc go już nie posiadam, nie mam do niego prawa. Ona jest wolną. Ja tylko okazałem się jej niegodnym.
— Ponieważ cię nie kocha?! Jak gdybyś nie wiedział, że nie jest zdolną do tego uczucia!
— Powiedz pani raczej, że ja nie jestem zdolny zbudzić go w kobiecie.
Pani Rosen wybuchnęła głośnym śmiechem.
— Szalony! — zawołała. — Ależ książę, ja jestem w tobie zakochana, ja we własnej osobie!
— O, pani jesteś zbyt wyrozumiałą! — z uśmiechem odparł książę. — Ale bawimy się bardzo wesołą rozmową, a nie czas na to. Jestem zdecydowany i wiem, co uczynić powinienem; powiem nawet — ażeby dorównać ci, pani, pod względem otwartości — że w tym wypadku widzę i korzyść dla siebie. Przygoda niepowszednia ma zawsze dla mnie pewien urok, — jestem w tej chwili w położeniu fałszywem... i widzi to nietylko moje blizkie otoczenie. Czyż więc dziwi cię, pani, że podobne wyjście uważam za rzecz pożądaną i pomyślną?
Pani Rosen wymownie wzruszyła ramionami.
— Skoro zdecydowałeś się, książę, — rzekła z wymuszonym spokojem — nie mam prawa walczyć z twem postanowieniem. Przyznaję zresztą, że to dla mnie lepiej. Jedź więc, książę, i zabierz z sobą moje serce i więcej myśli mojej, niżbym ci sama dać chciała. Nie zasnę dzisiaj w nocy, myśląc o tobie i twojem nieszczęściu. Ale się nie bój, nie stanę więcej na twej drodze. Uczyń, jak powiedziałeś, bohaterski szaleńcze!
— Niestety, — szepnął Otton — te nieszczęsne pieniądze.. Nie powinienem był ich przyjmować, ale masz pani taki dziwny sposób nalegania... Na szczęście, dzięki Bogu, jestem przynajmniej w możności zapewnienia ci do nich prawa.
Zbliżył się do kominka i wziął leżące na nim papiery.
— Oto są dokumenty, nadające ci, pani, prawo do tej ziemi — rzekł, podając je pani Rosen. — W mojem przyszłem schronieniu nie mogą mieć dla mnie wartości żadnej, a nie mam już dziś nadziei znalezienia innego sposobu, któryby mi pozwolił wywdzięczyć ci się za twą dobroć. Wczoraj słuchałaś tylko głosu swego serca, i stałem się twym dłużnikiem, nie dopełniwszy nawet najprostszych formalności; dziś role się zmieniły: słońce moje gaśnie, i nie wątpię, znając twą szlachetność, pani, iż ze względu na moje położenie, raz jeszcze odłożyć zechcesz na bok ceremonie i przyjmiesz to, co jedynie ofiarować ci mogę w tej chwili. Myśl, że ten zacny starzec nie będzie zmuszony opuścić przed śmiercią swego rodzinnego kąta, i że szlachetna moja przyjaciółka nie poniesie straty z mojego powodu — będzie osłodą w mem osamotnieniu.
— To okropne! — zawołała ze wstrętem hrabina. — Czyż nie pojmujesz, książę, w jakiem mię stawiasz położeniu? Podstawą mej fortuny ma być twoja zguba? Czyż możesz tego żądać?
— Wiem, pani, że pragnęłaś nakłonić mię do oporu i że nie masz odwagi wyrzec się tej myśli. Ale przyjmijmy rzeczy jako niecofnione i chciejmy się przystosować do rzeczywistości. W żadnym razie nie zmieni ona naszego stosunku, ani wzajemnej przyjaźni. Ponieważ zaś naturalne życzenie i prośba moja przykrość ci sprawia, hrabino, użyję po raz ostatni przysługującego mi jeszcze prawa rozkazu. Rozkazuję ci, pani, przyjąć te dokumenta, w których przelewam na ciebie prawo własności zakupionej ziemi.
I z powagą księcia podał jej papiery.
— Samo dotknięcie ich wstręt we mnie budzi! — zawołała hrabina.
Przez chwilę milczeli oboje.
— O której godzinie — spytał wreszcie Otton — mam być aresztowany, jeśli to pani wiadomo?
— O której się spodoba Waszej Książęcej Mości. Nigdy — jeżeli raczysz rozedrzeć ten papier!
— Wolałbym, żeby skończono z tem wkrótce. Pragnę tylko napisać jeszcze list do księżny.
— W takim razie... książę, — szczerze, serdecznie radziłam ci walczyć, bronić się, — skoro jednak niewzruszenie chcesz pozwolić ująć się w sidła bez krzyku, muszę pomyśleć o przykrych szczegółach tego wypadku. Podjęłam się tego, — dodała z widocznem wahaniem — podjęłam się w nadziei, że tym sposobem łatwiej będę ci mogła oddać przyjacielską usługę... Wszak nie wątpisz o tem? — Nie, nie wyrządziłbyś mi podobnej krzywdy. A więc, gdy nie chcesz korzystać z moich propozycyi, pomóż mi się wywiązać z moich zobowiązań; gdy będziesz gotów, o której sam zechcesz, przyjdź znowu do wzlatującego Merkurego, gdzie widzieliśmy się tej nocy. Dla ciebie to wszystko jedno, a mówiąc otwarcie, dla nas to o wiele dogodniej.
— Ależ rozumie się, kochana hrabino! Z całą ochotą spełnię twe życzenie. Skoro się zdecydowałem na złe główne, szczegóły nie mają dla mnie żadnego znaczenia. Rozkazuj więc, hrabino, i urządzaj, jak sobie życzysz, a ja napiszę tylko kilka słów pożegnania i pośpieszę na schadzkę, którą mi naznaczyłaś. Żałuję jedynie, — dodał z uśmiechem pełnym galanteryi — że nie spotka mię tam dzisiaj tak niebezpieczny młodzieniec.
Po odejściu pani Rosen, książę pozostał przez chwilę nieruchomy i posępny, usiłując odzyskać zimną krew i równowagę umysłową. Wobec okoliczności nieprzyjaznych pragnął zachować swoją godność. W głównej kwestyi nie miał żadnych wątpliwości, wahania lub obawy; po rozmowie z Gottholdem czuł się tak upokorzonym, tak złamanym, podeptanym i bezsilnym, że prawie z przyjemnością myślał o więzieniu: tam go przynajmniej nikt nie będzie sądził, ani potępiał. To zresztą dla niego najprostsze wyjście ze wszystkich trudności.
Usiadł, aby napisać kilka słów do Serafiny, ale w tej chwili objął go znowu żal wielki. Cala jego wyrozumiałość i dobroć stanęła mu w pamięci, przybierając niemal potworne rozmiary. On pozwalał, pobłażał, dawał... A z drugiej strony potworniejsze jeszcze kształty przybierał chłód, egoizm, okrucieństwo kobiety, które potrzebowały tego pobłażania i bez skrupułów i bez granic żadnych korzystały z niego do ostatniej chwili. I pod wpływem tych wspomnień pióro drżało mu w ręce, spokojna rezygnacya pierzchła gdzieś bez śladu i daremnie usiłował zdobyć się na nią powtórnie.
A trzeba było skończyć.
W kilku gorących słowach pożegnał wreszcie Serafinę, gniew i żal swój nazywając przebaczeniem, rozpacz — miłością. Następnie jednym szybkim rzutem oka pożegnał mury, wśród których płynęło mu dotąd życie i wyszedł pośpiesznie, zdając sobie sprawę, iż jest niewolnikiem własnej dumy i miłości.
Minął korytarz, który przebiegał tak często w różnych okolicznościach i nastrojach ducha. Stary odźwierny otworzył drzwi przed nim, i Otton po raz ostatni przestąpił próg swojego pałacu. Powitała go noc chłodna i cicha i czysty blask gwiazd na ciemnem, lecz przejrzystem niebie. Spojrzał wokoło i z rozkoszą, głęboko odetchnął świeżą, zdrową wonią ziemi. Następnie podniósł oczy ku sklepieniu nieba, i widok nieskończonej i cichej przestrzeni ukoił go łagodnie. Czemże był on wobec wielkości wszechświata? I życie własne, wzruszenia, uczucia zmalały do istotnych swych rozmiarów, i sam sobie się wydał pyłkiem nieskończenie małym wśród nocy uroczystej, pod czystem sklepieniem.
I pod wpływom takich wrażeń, urazy i żale rozpływały się w nicość; ożywcze tchnienie nocy i spokój natury ukołysały dziwnym śpiewem jego serce.
— Tak, — szepnął — przebaczyłem. Jeśli to istotnie może się przydać na co... przebaczam jej...
I szybkim, energicznym krokiem mijał ścieżki ogrodu, wszedł w ciemne i ciche aleje parku, kierując się w stronę greckiego bożka.
Ciemna sylwetka podniosła się w cieniu i zarysowała jasno na tle białego posągu. Lekki krok dał się słyszeć; ktoś ze strony przeciwnej zbliżał się ku niemu.
— Wybacz pan, jeśli się mylę, biorąc cię za księcia Ottona — odezwał się głos znany. — Powiedziano mi jednak, iż mam czekać tutaj na spotkanie umówione z Waszą Książęcą Mością.
— Pan Gordon? — spytał książę.
— Pułkownik Gordon — poprawił oficer. — Nie jest to rzeczą miłą być wplątanym w sprawę podobną, to też z prawdziwą ulgą widzę, iż rzeczywiście wszystko się jeszcze układa dość gładko. Powóz czeka w pobliżu. Czy Wasza Książęca Mość rozkaże, bym mu towarzyszył?
— Pułkowniku, — rzekł książę — sam wiesz, iż dożyłem tej niezwykle szczęśliwej chwili, w której wolno mi tylko odbierać rozkazy.
— Uwaga filozoficzna, Mości Książę, i zastosowana znakomicie! To mogłoby być z Plutarcha. Jestem tu zupełnie obcym w tym kraju, Mości Książę, i wyznaję, iż to ułatwia mi spełnienie obowiązku, który w innych warunkach byłby stokroć przykrzejszym. Lecz ponieważ tak jest, i ponieważ ja ze swojej strony czuję się w sumieniu spokojnym, a w uczuciach zupełnie zdrowym, Wasza Książęca Mość zdaje się także brać rzeczy z dobrej strony, więc — mam nadzieję i zaczynam wierzyć, że czas będzie nam wspólnie upływał przyjemnie. Wspaniale nawet, Mości Książę! W gruncie rzeczy dozorca jest towarzyszem więźnia, a różnica między nimi dość subtelna.
— Czy mogę cię zapytać jednak, panie Gordon, — przemówił książę — co skłoniło cię do przyjęcia obowiązku tak niebezpiecznego i śmiem powiedzieć — niewdzięcznego?
— Rzecz bardzo prosta — odparł oficer spokojnie: — żołd mój podwyższono.
— Rozumiem, i nie śmiałbym krytykować przyczyny tak racyonalnej ze strony cudzoziemca. Ale otóż i powóz.
Istotnie w pobliżu na przecięciu dwóch głównych alei parku widać było powóz, zaprzężony w cztery konie i zaopatrzony w latarnie. Nieco dalej pod drzewami rysowały się zbrojne postacie ułanów.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Robert Louis Stevenson i tłumacza: Cecylia Niewiadomska.