Resztki życia/Tom IV/I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Resztki życia
Wydawca Księgarnia Michała Glücksberga
Data wyd. 1860
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst tomu IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
I.
W


W kilka dni po opisanym wypadku Podkomorzanki przestraszonéj nagłem ukazaniem się starego aktora, słabość jéj będąca skutkiem trwogi jakiéj doznała, stopniowo odchodzić zaczęła, wstała z łóżka i powróciła powoli do swoich zwykłych zatrudnień. Ale niepokój jakiś nie opuszczał ją i teraz, dopytywała wciąż o owego nieznajomego, mówiła o nim, i dziwiła się, że nie uznał przyzwoitem przyjść do niéj i choćby przeprosić za przestrach którego był powodem.
Oktaw który teraz często znowu przebywał u Podkomorzanki, może dlatego że się tu z Anną spotykał, czy z Adelą? — przytomny temu żądaniu głośno objawionemu, z uśmiechem potrząsł głową.
— To zupełnie zdziczały człowiek, — rzekł, — trudno od niego wymagać zachowania form towarzyskich...
— Waćpan go znasz podobno lepiéj od nas wszystkich? — spytała Podkomorzanka.
— Tak jest pani, przypadek nas zbliżył do siebie... jakaś dziwna sympatja połączyła.
— Więc któż to jest taki?
— To tylko o nim powiedziéć mogę, że jest wielce nieszczęśliwy — dodał młody człowiek, — a chociaż mi życie swe opowiadał, nie dał prawa powtarzać tych zwierzeń poufnych.
Podkomorzanka spojrzała nań bacznie i milcząc do swojéj siatki wróciła.
Oktaw był niejako ogniwem łączącem Poronieckiego który trwał w swojem osamotnieniu z towarzystwem miasteczka, ciekawe zawsze obracającem nań oczy. Mało jednak obchodziło to zajęcie starego aktora który się uśmiechał z zabiegów sąsiedzkich i odpychał garnących ku sobie, z wyjątkiem jednéj Podkomorzanki. Oktaw uważał że o tę codzień prawie zaczepiał go i dopytywał.
— Pan byś powinien być u niéj, — mówił mu młody człowiek, — zdaje mi się że bardzo pragnie pana poznać!
— Ona? a ja komu na co się dziś przydałem? Waćpan mnie znasz i wiesz żem do niczego, jeśli odgrzebiemy nasz skarb... ha! to przynajmniéj groszem będę mógł służyć gdy sercem nie mogę, głową nie potrafię, a osoba chyba na strach w konopiach się zdała.
— Cóżby to Waćpanu szkodziło zrobić znajomość?
— A wiesz ty młody przyjacielu, co za sobą ciągną znajomości? znasz ty ich ciężar i obrachowałeś skutki? Wam się zdaje że są rzeczy obojętne na świecie... a tu nic niema małoważnego... twarz na którą patrzysz myśli ci wlewa, cóż dopiero usta które do ciebie mówią, pierś co przy nas oddycha? ludzie o których się ocierasz codziennie?
— Właśnie dlatego zdaje mi się, — dodał Oktaw, — że z ludźmi żyć potrzeba, a odosabniać nie godzi... jedni na drugich wpływamy, wstydzimy się siebie i nie dajemy sobie upaść wzajemnie.
— Lub jeśli się jeden przewróci, całą kupą upadamy razem.
Nie przestawał jednak Poroniecki troskliwie się dopytywać o Podkomorzankę i udając obojętność, szydząc powracał coraz do rozmowy o niéj i o jéj domu.
Ze swéj strony ona także niepokoiła Oktawa zarzucając pytaniami o Poronieckiego, a choć student miał się na ostrożności, aby nie wygadać, gdy go raz zaczęły we dwie z Adelą brać na spytki, napomknął coś że był aktorem.
Podkomorzanka która robiła siatkę, nagle zerwała się z krzesła przelękła poruszona i krzyknęła:
— To on! to on!
Oktaw się przestraszył; Adela pobiegła ku ciotce zbladłéj nagle i rozpłakanéj, ale gdy ją dopytywać poczęli co się stało, gwałtownie przerwała, że sama nie wiedziała co mówiła, i że właśnie ktoś przechodził przed oknami co jéj widzenie straszne, będące powodem choroby przypomniał.
Tak się to skończyło, ale Adela i Oktaw nie mogli poznać Podkomorzanki codzień więcéj widząc ją zmienioną, roztargnioną i niespokojną.
Wieczorem tegoż dnia poczęła znowu rozpytywać Oktawa o któréj porze Poroniecki powracał do domu, co robił, gdzie chadzał... ale rannym wybuchem przelękły młody człowiek, milczał uparcie. Dnia tego na herbacie był ksiądz Herderski i siedział dosyć długo usiłując zabawić Referendarza który bawił Adelę, goście rozeszli się późno, a Podkomorzanka odprawiwszy swe dziecko na spoczynek, sama zamknęła się w swoim pokoju.
Wieczór był bardzo ciemny i deszcz pruszył drobny, tak że ulice zawczasu się opróżniły, i jeden tylko Szambelan niewiadomo dla jakiego interesu, bez parasola nawet, przed furtkę dworku swojego wysunął się cichaczem. W chwili kiedy rozpatrywał się w uliczce czy go kto nie widzi, bo znać chciał przejść niepostrzeżony, zobaczył w dali od bramy domu Podkomorzanki zjawiającą się postać ciemną, okrytą płaszczem, która chwilę wstrzymawszy się u wyjścia jakby dla rozpatrzenia w ulicy, poczęła powoli i ostrożnie iść w kierunku jemu przeciwnym.
Niewiadomo nam wcale dokąd i po co wybrał się był Szambelan który późniéj utrzymywał że dla dusznego w dworku powietrza, chciał nieco odetchnąć podwórzowem, to pewna że widok tajemniczo osłonionéj postaci wychodzącéj z miejsca w którem dwie tylko znane panie mieszkały, nadto był zajmującym faktem, by go stary mógł nie zbadawszy pominąć. Stanął więc przytuliwszy się do topoli, wstrzymywał oddech, i niesłychanie zaciekawiony, a potrosze szczęśliwy że na wątek jakiejś historji trafił, czekał co téż to będzie. — Ciemność nie dozwalała mu nawet rozeznać, czy idący cień ów był mężczyzną czy kobietą, pokrycie jednak głowy dozwalało wnosić, że to była pani jakaś z obawą widoczną i strachem posuwająca się uliczką stroną przy któréj stał dworek Poronieckiego. Szambelanowi zdawało się że poznał salopę czarną Podkomorzanki, ale oczom własnym wierzyć nie chciał. Nagle cień ów zastanowiwszy się u furtki przy krzaku wirginji, nie wiedziéć gdzie się podział... stary oczy otworzył, śledził, patrzał, ale nie mógł odkryć co się z nim stało, przypuszczał tylko, że ten ktoś musiał chyba wejść do dworku Poronieckiego.
Ten dziwny wypadek tak silnie zajął ciekawego staruszka i wlał weń odwagę tak niepohamowaną, że mimo wstrętu jaki w nim budził właściciel dworku od ostatniego spotkania, nie mógł wytrwać by za cieniem tym nie pobiedz ku furtce i krzakowi wirginji. — Tu już nikogo nie zastał staruszek, ale słyszał wyraźnie chód cichy w sieni, otwierające się drzwi, a że w oknie u Poronieckiego się świeciło, dostrzegł jakby przesuwający się cień osoby która weszła do pokoju. Nagle krzyk dał się słyszéć głuchy, stłumiony, dwa głosy zmieszane, płacz, łkania a potem cisza wśród któréj tylko szepty dziwne dochodziły uszów Szambelana, któremu reszta włosów siwych ze strachu jeżyła się na głowie. Usiłował on przez okno nizkie dojrzéć co się działo we środku, ale mętne szyby nie puszczały wewnątrz wzroku.
Położenie ciekawego staruszka wcale nie było przyjemne, z jednéj strony chciało mu się bardzo po nitce schwytanéj dojść do kłębka jakiegoś, z drugiéj obawiał się własnego szpiegostwa, a przedłużony pobyt tajemniczéj postaci, stawił go w bardzo przykréj konieczności przemoknienia do nitki na drobnym deszczu, który się ciągle powiększał; naostatek ostrożność radziła oddalić się od okna aby nie być schwytanym na podejrzanem wielce stanowisku.
Wszystko zważywszy, choć niekiedy pod oknem coś niecoś mógł dosłyszéć Szambelan i zdawało mu się nawet głos Podkomorzanki rozpoznawać, choć piekła go niepomiarkowana żądza dobadania się tajemnicy najdziwniejszéj, którą tak przypadkowo pochwycił, musiał wszakże o bezpieczeństwie swojem radząc, ustąpić aż do drzwi dworku i tu przysiąść na czatach. Ale długa upłynęła chwila, a z domku Poronieckiego nikt nie wychodził...
Szambelan był jednym z tych ludzi upartych co nie łatwo rozpoczętą rzucają robotę, a zwłaszcza tak niesłychanie ważną, bo bliźniego się tyczącą... Choć się więc trząsł i zimno mu było bardzo, a febra zagrażała, dostał placu mężnie i nierychło wśród nocy ujrzał zamiast jednéj postaci wychodzące dwie ze dworku sąsiada.
W towarzyszącéj pierwszemu zjawisku łatwo mu było choć w grubych ciemnościach rozpoznać Poronieckiego, który z troskliwością przeprowadzał kobietę ową przez uliczkę i doszedłszy z nią do bramy jéj domu, po chwili nazad powrócił.
Szambelanowi w głowie się zawróciło, tak pojąć nie mógł coby to znaczyć mogło... serce biło, uśmiechał się do siebie, zacierał ręce, aż gdy wreszcie Poroniecki powrócił, umknął i on do swéj izdebki, nie mogąc się nacieszyć odkryciem jakie uczynił.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.