Rodzina de Presles/Tom II/V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Rodzina de Presles
Data wyd. 1884-1885
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Amours de province
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


V.
ŚNIADANIE.

— Mój drogi Jerzy, — ozwał się Gontran, napełniwszy i wychyliwszy po dwakroć swój kieliszek, — masz wspaniały kseres, to rzecz pewna.... Śmiało oświadczam, że jest stokroć lepszy od takiegoż wina i z piwnic mego ojca, który przecież chce uchodzić za znawcę i utrzymuje, że jego piwnica jest doskonałą... Poczciwiec nie ma o tem pojęcia... Gdyby mnie to powierzył, ja bym wszystko postawił na innej stopie w zamku Presles tak, żeby to zaszczyt czyniło rodowi.... Ale nie, mnie o nic nie pyta się nigdy, do mnie nie mają zaufania. To też komfort na tem cierpi bardzo, stajnie źle są utrzymane, a wina bardzo miernej zaledwie wartości.... Twoje kseres, mów mi o niem! to zupełnie co innego!... grzeje jak promień hiszpańskiego słońca, a wonniejszy jest niż bukiety balowe mej siostry.... Lubisz ty porto?
— Wolę maderę.
— To niedobrze.... Porto cokolwiek zagrzane w letniej wodzie jest łagodne mimo swej siły i daje się pić równie łatwo jak Bordeaux, które uważam za ziółka przyjemne, ale niegodne gardła mężczyzny.... Anglicy umieją ocenić porto, piją go zazwyczaj a wierzaj mi oni zawsze wiedzą co czynią! Myśmy powinni iść za przykładem tych wyspiarzy, którzy są mistrzami w wielkiej sztuce umiejętności życia....
— A, mój Gontranie, — przerwał, śmiejąc się Jerzy, — ktoby cię słyszał, sądziłby, żeś się oddawał specyalnie studyom gastronomicznej i bachusowej sztuki....
— I miałby racyę, tak sądząc!... Znane są moje zasady. Nagromadzić w ograniczonym przeciągu czasu najwyższą, o ile się da, sumę przyjemności wszelkiego rodzaju, oto jest cel życia.... Przetoż w egzystencji dobrze uorganizowanej, przyjemności stołu, a zwłaszcza też butelki powinny zajmować miejsce niemałe.... Ot, patrzaj Rabelais...
— Czytałeś Rabelais’go?
— Czytałem wszystkie złe książki, jakie są tylko.... Prawdę bo mówiąc, nie czytałem też innych... ale bo i po cóźby wreszcie? Podług mnie tylko tak zwane osławione książki mogą nauczyć młodego człowieka czegoś pożytecznego.... Nie chwaląc się, zdaje mi się, że ja niczego już uczyć się nie potrzebuję....
Jerzemu nie wypadało rozpoczynać rozmowy w tym przedmiocie z wyrostkiem. Pozwolił przeto tylko Gontranowi roztaczać do woli cały zasób przewrotnych zasad; potem skoro zobaczył, że młodzika ominął już pierwszy zapał, ozwał się:
— No, a to opowiadanie, które mi przyrzekłeś, czyś o niem zapomniał?
— Nie, nie, mój drogi. Opowiem ci przygody mojej paryzkiej podróży a zobaczysz, że sposób postępowania margrabiego Mirabeau ojca z jego synem, był jeszcze wielce delikatnym w obec tego, jak ze mną postąpił sobie czcigodny mój rodzic.
— Porównywasz siebie ze słynnym Mirabeau? — spytał Jerzy i nie mógł utaić uśmiechu.... — Może masz zamiar jak on podeprzeć twem ramieniem jakąś przyszłą rewolucyę?...
— A! gdybym mógł! Nieszczęściem jednak nie mogę. Bo widzisz, mój Jerzy, należałoby z gruntu zmienić kodeks, prawo spadkowe jest najkompletniej bezrozumne. Rodzice winniby być zmuszani do dzielenia z dziećmi majątku.
— Może zmienisz zapatrywanie, skoro się ożenisz i zostaniesz ojcem rodziny.
Gontran rozśmiał się na całe gardło, długo, serdecznie.
— Ja ożenić się! ja ojcem rodziny, — zawołał następnie. — A! to pyszne, to niezrównane! Alboż uważasz, że ja mam twarz pachołka z świątyni Hymenu?
Młodzieniec wychylił czarkę zamrożonego szampana; pogładził końcami palców urojony swój wąsik i dodał najpoważniejszym tonem, z wyrazem nieporównanego zarozumienia:
— Kiedy się wie tak dobrze, jak ja to wiem, co trzymać należy o cnocie kobiecej, nie żeni się nigdy, z pewnością.... A, nie mówmy już o małżeństwie, samo to obrzydłe słowo działa mi już na nerwy. Wiem ja dobrze, je na tobie nie robiło togo samego wrażenia; w tem rzecz, że ty zachowałeś jeszcze złudzenia, których ja już nie mam. Żal mi cię, ale cię nie potępiam... wielce prawdopodobnem jest zresztą, że ty będziesz bardzo szczęśliwym w małżeństwie. Istnieją podobno ludzie, którzy codzień zjadają na obiad kawał sztuki mięsa i podobno nigdy im się to nie przykrzy.... No, ale tu nie o to chodzi teraz... winien ci jestem opowieść i dług ten należy mi spłacić.... Czy nie zechcesz mi podać karafki z jałowcówką....
— Ale, mój kochany Gontranie, możesz dostać zapalenia płuc po takich libacyach.
— Ba! dajże pokój!... w każdym razie takie zapalenie ugasiłbym wprędce arakiem, a gdyby miało być upartem bardzo, strumieniem ratafii....
Jerzy z istotnem przerażeniem słuchał tych przechwałek niedorostka, który, słowa swe popierając czynem, pochłaniał jak wodę likiery, których wymawiał nazwę.
Ratafia zresztą, arak i jałowcówka zdały się najmniejszego nie czynić wrażenia na tym. szczególniejszym organizmie.
Spojrzenie dzieciaka nie nabierało blasku ani trochę, nie było nawet więcej choćby ożywionem niż zazwyczaj. Twarz jego zachowała zwykłą swą bladość matową, prześwieconą leciuchnym rumieńcem. Uśmiech pełen słodyczy i niewinności rozchylał jego usta świeże i czyste.
— Słuchasz więc mnie? — spytał.
— Zarówno z uwagą, jak z zajęciem. — odpowiedział mu Jerzy, który nie kłamał bynajmniej, bo cóż mogło go zajmować więcej nad opowiadanie, w którem, jak przypuszczał, imię Dianny wchodzić będzie często.
— Czy nie byłeś w wilią odjazdu naszego w zamku Presles? — odezwał się Gontran....
— Tak.
— A więc widziałeś żeśmy odjeżdżali, ale prawdopodobnie nie wiedziałeś zupełnie dokąd wyjeżdżamy....
— To prawda.
— A więc, kochany mój przyjacielu i ja nie lepiej byłem poinformowany... nie wiedziałem nic najzupełniej o tem, jaki miał być cel tajonej naszej podróży, ku któremu unosiły nas pocztowe konie.... Zakwaterowany na przodzie karetki, obok mego ojca, naprzeciw mej matki i mojej siostry, uważałem, że sytuacyi tej brak najkompletniej wszelkiego wesołego żywiołu. Mój ojciec traktował mnie wielce chłodno, z powodu owego nieszczęsnego pojedynku, a także i na skutek niektórych drobnych wybryczków, które są przecież tak niewinnej natury, że ani ich warto ci opowiadać. Co do matki mojej i siostry, skracały sobie one czas nieustannem rozrzewnieniem, ocierając sobie co trzy minuty uczy i od chwili do chwili rzucając się sobie wzajem w objęcia.... Nie przesadzam bynajmniej, wyglądaliśmy jakbyśmy jechali na pogrzeb....
— I jakiż był powód smutku tych pań?
— Nigdym się nie dowiedział! Zręczny nielada musiałby być ten, coby doszedł kiedy czego płaczą kobiety! Było to wielce rozczulające, ale dyabelnie nudne. Prosiłem o pozwolenie wyjścia z powozu i zajęcia miejsca na koźle.... Zapaliłem sobie cygaro i począłem rozkoszować się jego dymem, kiedy nagle ojciec mój wychylił głowę z okna karety i zawołał na mnie:
— Gontranie dym szkodzi twej matce....
Rzuciłem cygaro z rozpaczą, którą pojmiesz łatwo i począłem przeklinać ciężar mej egzysteucyi! Wieczorem, na popasie, ojciec raczył mi oznajmić, że jedziemy do Paryża i że prawdopodobnie spędzimy tam kilka miesięcy.... Wieść ta przejęła mnie niepomierną radością. Toż znam ja moich klasyków i wiedziałem, że to w Paryżu znachodzą się hrabiny de Lignolles i margrabinę de B. Nic przeto nie mogłoby mi być przyjemniejszem jak myśl, że będę mógł zapoznać się z tem miastem.... Niestety!... po trzykroć: niestety! niebawem miało nastąpić rozczarowanie, gorzka rzeczywistość miała mnie zbudzić z tych złudnych marzeń....
Tu Gontran zatrzymał się na kilka minut.
Wziął wielką szklankę i napełnił ją mieszaniną, której żywioły i dozy wartoby poddać uwadze bezparcyalnych, oświeconych i rzeczywistych znawców.
Naprzód na dno szklanki rzucił trzy czy cztery kawałki cukru.
Mrożone wino szampańskie zapełniło dwie trzecie zawartości szklanki. Ratafia i jałowcówka, w równych ilościach, dopełniły trzeciej części.
Młodzieniec wymięszł preparat ten z największą starannością, ażeby najdokładniej skłócić z sobą wszystkie składniki napoju; potem począł pić go potroszeczku, dając znaki nie dwuznaczne niezmiernego zadowolnienia.
— Mój kochany Jerzy, — zawołał wypiwszy, — jeśliby zechciano mnie wskrzesić we dwadzieścia cztery godzin po śmierci, niechaj mi tylko wleją w gardło kilka łyżek tego grogu....
— Nie zapomnijże, — odpowiedział ze śmiechem Prowansalczyk, — zawiadomić o tem wyraźnie w twym testamencie....
— A to po co?...
— No, ależ powiedziałeś po co. Po to, aby cię wskrzeszono....
— Cóż to myślisz, żem taki naiwny? Chcesz wiedzieć, jaki byłby skutek tego zawiadomienia.... Moi spadkobiercy, jeślibym, o czem wątpię, miał pozostawić jakibądź spadek w chwili zgonu, pochowaliby mnie tylko daleko prędzej jeszcze, pilnie się strzegąc, przysięgam ci, nie dopuścić do podobnej próby....
— Czy tak sądzisz rzeczywiście?
— Pewien tego jestem.
— Czy i ty takbyś postąpił?
— No, juściź!
— Nawet z twym ojcem!
— Z nim więcej niż z kimkolwiek innym.... Co to jest wogóle ojciec?... Szkatuła, dana nam przez przyrodę, którą dopiero zgon nam otwiera, a po której winnoby się dziedziczyć o ile można najprędzej.... Przypomnij sobie moją, teoryę o koniecznym zreformowaniu kodeksu.
— Dajże pokój, kochany Gontranie, nie mówisz przecież tego co myślisz! — wyszeptał Jerzy, którego ostatnie zdania niedorostka przejęły mimowolnym dreszczem.
— Słowo honoru, tak, — odparł Gontran.
— To niepodobna!
— Ależ ręczę ci, że to najszczersza prawda.... To cię zadziwia w pierwszej chwili, bo twoja filozofia nie dosięgła wyżyn mojej i w tobie jest jeszcze sporo przesądów, które ci nawbijano w głowę.... A! mój drogi Jerzy, ludzie twojej generacyi strasznie się pozwolili wyprzedzić tej, co po nich następuje bezpośrednio.... Ale ja mam nadzieję, że cię przerobię...
Prowansalczyk nie odpowiedział ani słowa.
Zdumiewająca pewność młodego chłopca, niezmącona jego pewność siebie tak go oszołomiały, że czuł kompletne obezwładnienie umysłu.
Gontran potrząsnął głową.
— O! ja to widzę, że ty nie jesteś przekonany, — rzekł, — ale mnie to nic nie obchodzi, przeświadczenie o słuszności co mówię znajdzie się później....
I na nowo podjął swą przerwaną opowieść.
— Podróż nasza wciąż tym samym szła trybem... Codzień zaledwie mały kawałek robiliśmy drogi, aby nie utrudzić zbytecznie mej matki, która użalała się, że jest cierpiącą. Co wieczór zatrzymywaliśmy się na popasach i sypiali w oberżach, gdzie kwaśnem winem trzeba było oblewać twarde kurczęta i cielęcinę ze szczawiowym sosem.... Opłakane wspomnienia!... Nakoniec szóstego dnia przybyliśmy do Paryża.... Myślałem, że zajedziemy do hotelu Maurice lub do którego innego z tych eleganckich karawan-serajów, w których nie sposób nie zamieszkać skoro się nazywa hrabią Presles i ma na swe zawołanie się tysięcy liwrów rocznej renty.
»Ale gdzie tam!
»Nasze powóz pocztowy zawozi nas przed bramę jakiegoś wielce podrzędnego meblowanego domu, przy ulicy de la Ville-L’Evêque, gdzie ojciec mój już naprzód zamówił sobie mieszkanie. To mieszkanie, składające się z czterech, czy pięciu pokoi było niesłychanie śmieszne. Był tam na górnem piętrze pokój dla mnie, połączony z resztą mieszkania schodami kręconemi, aby wyjść lub wejść, potrzebowałem przechodzić przez salę jadalną i przedpokój....
»To ci się wydaje nieprawdopodobnem, mój Jerzy, a jednak to najszczersza prawda!...
»Dodaj do tego, że nie przywiedliśmy z sobą ani lokaja dla ojca, ani dla mnie, ani panny służącej dla pań. Wyglądaliśmy na podróżujących mieszczuchów!... Mnie to upokarzało i gniewało strasznie. Ja przecież jestem ostatnim przedstawicielem rodu hrabiów de Presles... mój ojciec nie ma prawa zmuszać mnie do prowadzenia egzystency i gałgana!... Co ty o tem myślisz?
— O, mój kochany Gontranie, — odpowiedział Jerzy, — ja nic nie myślę, nie miałem jeszcze czasu sformułować mego sądu... oczekuję dalszego ciągu twoich wrażeń z podróż, które wydają mi się niezmiernie ciekawie opowiadanymi....
— Pochlebco!
— Słowo daję, że nie. Mówię, co myślę...
— Zachowaj, mój drogi, twe komplimenta do chwilę, w której stanę się rzeczywiście zajmującym!... Idę więc dalej: Pobyt nasz w domu meblowanym, o którym ci wspomniałem, był zresztą bardzo niedługim. Pewnego poranka ojciec mój powrócił z miasta, kiedy już śledziliśmy przy śniadaniu i oznajmił matce mojej, że znalazł dom odpowiedni i że przeprowadzimy się do niego tego samego jeszcze wieczora.... W kilka godzin później powiozły nas dorożki, tak dorożki, ku polom Elizejskim! Co ty na to?... Generał hrabia de Presles, kawaler orderu Św. Ludwika i Legii honorowej, hrabina jego żona, syn jego i córka — dorożką, pomyśl, dorożką!
»To było za wiele! Przecież ojciec mój nie doszedł jeszcze w zupełności, do tego wieku, w którym popada się w zdziecinnienia!
»Nasze wehikuły, po trzydzieści sous na godzinę, okrążyły i wjechały w ulicę Chaillot. Czy ty znasz ulicę Chaillot?
— Znam.
— Wiesz zatem, że jest zdumiewająco brzydka i smutna, że trawa tam wyrasta pośród kamieni bruku i że na niej stanąwszy wydaje się człowiekowi, że jest conajmniej o jakie pięćdziesiąt mil od Paryża.... Nieprawdaż?
— Prawda.
— Dorożki toczyły się wciąż... naraz ojciec zawołał: stój! Wyjrzałem ciekawie i ujrzałem długi mur, przecięty szeroką bramą, pomalowaną na zielono. Domy lekarzy i notaryuszów wiejskich miewają zwykle takie drzwi. Jeden z woźniców zszedł z kozła i zadzwonił. Otworzono.... Dorożki zajechały w dość obszerny dziedziniec i zatrzymały się przed schodami niemal tak omszałem!, jak schody wilii Labardès.... Poczułem jakby coś w rodzaju lodowatego płaszcza owijało mi się dokoła ciała, kiedym wstąpił w przedsionek tego starego pałacu, dosyć wspaniałego ale stojącego pustką od lat dwudziestu pięciu, a który ojciec mój wynajął z calem umeblowaniem staroświeckiam. Po za domem rozciągał się wielki ogród, otoczony wysokiemi ciemnemi murami, istnie więziennymi mury i zarosły drzewami o liściach wybujałych, bladych i o pniach czarnych jak atrament. Klasztor nie byłby tak ponurym, jak to wszystko razem wzięte. Słowo honoru, powiedziałem sobie: tu chyba z pewnością pojawiać się muszą duchy. Pałac ten musiał być stawianym ku ukryciu jakiegoś banity lub wyjętych z pod prawa, którzy zmuszeni byli się ukrywać, ale na pewno nie był przeznaczony nigdy na rezydencyę dla bogatej rodziny, przybywającej spędzić zimę w Paryżu. Widocznem było, że mój ojciec coraz już więcej dziecinnieje.
»Wnętrze odpowiadało pod każdym względem powierzchowności pałacu: wielkie pokoje, nawpół ogołocone z mebli, gdzie pleśń okrywała marmury kominków, gdzie lustra tak pozieleniały, że jeśli się w nich przejrzałeś, pomyśleć mogłeś, że masz przed sobą widmo! Bez najmniejszej wątpliwości, grzyby musiały porastać meble salonu....
»— Jakże, Gontranie, — zagadnął mnie ojciec, — jakże ci się podoba nasze nowe mieszkanie?...
»— Straszliwe... — odpowiedziałem bez wahania — a jeśli ojciec zechce tu przyjmować, trzeba będzie wszystko chyba z gruntu przewrócić.
»— Nie będę miał tego kłopotu... — odpowiedział mi ojciec.
»— Jak to?...
»— Bo nie mam zamiaru przyjmować.
»— Ani trochę, ani nawet mało ludzi?
»— Ani mało, ani dużo, nie będę przyjmował wcale.
»— Jeśli wszakże ojciec nie będzie przyjmował, w takim razie i my nigdzie nie będziemy mogli bywać w świecie.
»— Nie postaniemy tam nogą.
»— A przecież w Paryżu jest cała masa nie — tylko już znajomych ojca ale krewnych....
»— Nie mylisz się....
»— I my się z nimi nie zobaczymy?
»— Taki mam zamiar.
»— Ani z przyjaciółmi, ani z krewnymi?....
»— Z nikim.
»— Ale dla czego?
»— Bo matka wasza jest cierpiącą i potrzebuje spoczynku i dla tego właśnie nie spędzamy zimy w Marsylii, aby uniknąć gwaru i wymagań światowego życia.
»— To będzie strasznie niewesołe, — bąknąłem.
»— Masz sposób uniknienia nudów, — odpowiedzią! mi ojciec, który dosłyszał słowa moje.
»— Jakiż to?...
»— Zajmij się.
»— Czemże chciałbyś, ojcze, żebym się zajmował?...
»— Pracą.
»— I jakiejże to pracy miałbym się oddać?...
«Tu ojciec mój uznał za właściwe wypowiedzieć całą litanię, nad miarę długą, rzeczy, których wedle niego nie umiałem, a których trzeba mi było się nauczyć.
— Ja, i om pewien, że do głębi znam wszystkie potrzebne w życiu umiejętności, nie udawałem oczywiście przekonanego zbytecznie....
«Mój ojciec wzruszył ramionami, zmarszczył brwi i dodał:
»— Róbże sobie z pracą co ci się podoba, jest jedna rzecz tylko, o którą mi chodzi i której domagam się stanowczo... to oględności w postępowaniu. Nie chcę i nie pozwolę, aby skandale Tulońskie tu się wznowiły! Wasza matka potrzebuje jak największego spokoju i oszczędzania jej... gdybyś swem postępowaniem nowe sprawił jej niepokoje, kto wie czy skutki tego nie odbiłyby się bardzo smutnie na jej zdrowiu.... Czuwajże sam nad sobą z jaknajwiększem staraniem... ja czuwać będę z mojej strony i uprzedzam cię, że dni pobłażania minęły już, a że na ciebie wogóle wyrozumiałość bardzo źle działa, bądź przeto pewien, że jestem zdecydowany położyć twoim wybrykom tamę wszelkiego rodzaju środkami, do jakich użycia upoważnia mnie władza moja i bądź pewien, że przed żadnym z tych środków się nie cofnę....
«Ukończywszy tę mówkę, którą przytoczyłem ci niemal dosłownie, ojciec mój wsunął mi w rękę rulon dwudziestu pięciu luidorów.
»A! jakże byłym pragnął, aby był zdwoił lepiej sumę, a natomiast uwolnił mnie od mówki!
»Na nieszczęście nie pozostawiono mi wyboru!
»Wziąłem pieniądze i wsunąłem je do kieszeni, dziękując ojcu wielce uprzejmie....



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.