Rodzina de Presles/Tom II/VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Rodzina de Presles
Data wyd. 1884-1885
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Amours de province
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII.
BASTYLJA.

— Moje kochane dziecko, — ozwał się Jerzy po raz wtóry, przerywając opowiadanie Gontrana, — przyznasz przecie chętnie, jak się spodziewam, że twoja eskapada przechodziła cokolwiek granice dającej się wybaczyć lekkomyślności i że generał najzupełniej miał prawo do niezadowolnienia?...
— Nie, z pewnością! ani myślę tego uznawać!!... — odparł młody chłopak, — bo aby to przyznawać, trzebaby było wyjść z zasady fałszywej, arcyfałszywej!...
— Jakiejże to?...
— Zasady, że w moim wieku nie jest się człowiekiem wolnym, panem swej woli i czynów... że należy pytać o pozwolenie i zdawać rachunek z wszystkiego, a ja przeczę temu najformalniej....
— Ależ w takim razie, w cóżby się obróciła władza ojcowska, coby się z nią stało?
— Stałaby się tem czemby mogła... i wierzaj mi, że na wypadek jej zaginięcia, nie ja to pewnie wybrałbym się na jej poszukiwanie....
— Jednakże prawo jest wyraźnem, pozytywnem...
— A któż ci mówi o prawie, mój przyjacielu Jerzy? — zawołał Gontran. — Toż ci już mówiłem, że należałoby zreformować z gruntu kodeks.
Na to nie było co odpowiedzieć, Gontran odziany był w taki pancerz przewrotności, że argumenty najsilniejsze i najlogiczniejsze musiały odeń odprysnąć, nie pozostawiając nawet śladów.
— Ha! — pomyślał Jerzy. — Jeśli osiągnę nieoczekiwane szczęście i zostanę kiedy w przyszłość mężem Dianny, przyznać trzeba, że będę miał szwagierka nie do pozazdroszczenia...
Nie potrzeba dodawać, że tę refleksyę zamknął w najtajniejszej komórce mózgu....
— Cóż więc dalej?... — powiedział tylko.


∗             ∗

— Ojciec mój był sam w chwili gdy wszedłem do jego pokoju, — podjął znów Gontran. — Spodziewałem się sceny jakiejś wielce gwałtownej, z forsownemi wybuchami gniewu, z uwagami bez końca nad smutnemi mojemi wybrykami, przeplatanej przepowiedniami o przerażającej przyszłości, którą sobie gotuję....
»Jak widzisz posiadam wybornie nadęte narzecze władzy ojcowskiej i że w potrzebie umiałbym przyswoić go sobie w sposób bardzo przyzwoity....
«Oczekiwania moje zostały zawiedzione.... Mój ojciec nie zrobił mi żadnej wymówki... rzucił mi tylko spojrzenie chłodne jak ostrze noża i te tylko do niego dodał słowa:
»— Nie mam ci nic do powiedzenia, mój panie, idź na górę do twego pokoju.
«Usłuchałem oburzony i upokorzony daleko więcej tem pogardliwem milczeniem, niż gdyby cały wylew wyklęć spadł był na skruszoną mą głowę.... Widocznie traktowano mnie jak dziecko!... Nie zadawano sobie nawet trudu przyjęcia mnie burzą! odsyłano mnie do mego pokoju! — A! demonio!...
«Nakoniec uzbroiłem się w cierpliwość, powiedziawszy sobie: Zobaczymy to jutro, jakie oni wszyscy będą mieć przy stole miny.
»Jadano o szóstej.
»O wpół do szóstej jeden z najętych lokai, którzy obsługiwali nas, wchodzi do mego pokoju, uprząta stoliczek, na którym rozkłada serwetę, zastąpić mającą obrus.
»—Co ty tam robisz? — pytam go.
»— Wykonywam rozkaz pana hrabiego, — odpowiada mi — nakrywam do stołu dla pana wicehrabiego.
»A! w tej chwili krew uderzyła mi do głowy z taką gwałtownością, że przez kilka sekund wszystko dokoła mnie wydawało mi się w oczach czerwonem!... Podobne upokorzenie w obec lokai!... Mój przyjaciel La Follade zapytywał mnie przed kilku dniami, czy się lękam rózgi lub karceru o chlebie i wodzie!... Mój ojciec zaaplikował do mnie najdoskonalszy ekwiwalent tych kar dziecięcych! Nie było co mówić, wzięto mnie na piękne na pokutę! mnie Gontrana de Presles!... mnie od tak dawna już dojrzałego człowieka, jeśli nie wiekiem to zawsze sposobem życia, boć miałem przecie wszystko to, co stanowi mężczyznę, pojedynki, metresy!... A teraz z kolei, przyznasz mi przecież, mój Jerzy, że tego było za wiele!...
»Kiedym z najwyższym trudem odzyskiwał zwolna nieco spokoju, służący kładł dalej nakrycie do mego samotnego obiadu.
»— Niepotrzebną sobie zadajesz pracę, — powiedziałem mu, — ja będę bowiem jadł obiad na dole razem z moją rodziną....
»— Ale, panie....
»— Zejdź i połóż dla mnie nakrycie na zwyłem mojem miejscu....
«— Ale, panie....
»— Słuchaj i spiesz się, jeśli nie posłuchasz uprzedzam cię, że ci posiekam twarz szpicrutą na strzępy....
«Biedaczysko nie dał sobie powtórzyć tego dwa razy... uciekł, jakby już słyszał nad uchem świst szpicruty....
»Szósta wybiła. Zszedłem z najzupełniejszą pewnością siebie i pierwszy znalazłem się w jadalnym pokoju, dokąd niebawem wszedł ojciec mój, matka i siostra. Generał był rozgniewany, widziałem to dokładnie po bladości jego twarzy i groźnem zmarszczeniu brwi, ale nie zrobił żadnej uwagi i podawano mi przy stole tak jak zazwyczaj.
»A, to był obiadek niewesoły, mój drogi Jerzy! Od pierwszej potrawy aż do deseru nikt nie wymówił ani słowa. Niemal żałowałem już, żem nie pozostał w moim pokoju, tak mi ten widok ponurych, zachmurzonych twarzy odbierał całkowicie apetyt. Porównywałem w myśli ten obiad na łonie rodziny z obiadkami, do których niedawno temu jeszcze zasiadałem w towarzystwie Formozy.... Co to za różnica!...
»Powstawano od stołu a ja powróciłem na górę do mego pokoju. Nudziłem się śmiertelnie w tej samotności. Wziąłem za kapelusz i chciałem wyjść.... Zszedłszy na dziedziniec zastałem bramę zamkniętą. Zawołałem na odźwiernego, żeby mi otworzył, ukazał się na progu swej loży i odpowiedział mi tonem drwiącym:
»— Jeśli pan wicehrabia chce wyjść to musi iść po klucz do pana hrabiego, bo on go ma u siebie w kieszeni....
«Byłem więc więźniem!...
»Myślałem w pierwszej chwili o wdrapaniu się po murze, ale szybko odstąpiłem od tego zamiaru. Naprzód nie miałem drabiny... a potem chciałem przekonać się, jak daleko zajść może tyrania rodzicielska w dziewiętnastym wieku, po dwóch rewolucjach, podjętych w imieniu wolności!
»A, śliczna ona, ta wasza wolność! mówcie mi o niej!...
»Powróciłem do mego pokoju, rzuciłem się na łóżko i spałem z rozpaczy aż do następnego rana.
»W chwili, kiedy wstałem i ubrałem się, około dziewiątej, służący zapukał do drzwi. Zapytałem go czego chce... odpowiedział mi, że ojciec czeka na mnie w swoim pokoju.
»— No, to i dobrze, — pomyślałem sobie, — dziś więc będziemy mieć śledztwo, na które liczyłem wczoraj.... Temci lepiej, raz będzie całej sprawie koniec.... Po burzy następuje pogoda!...
»I znowu się myliłem.
»— Idź po swój kapelusz, — powiedział mi oj ciec, — wychodzisz ze mną....
«Poczułem dreszcz lekki. To pewne, że ojciec mój nie zamierzał chyba uszczęśliwić mnie żadną przechadzką dla rozrywki....
»Gdzież on u dyabła chciał mnie zawieść?... Nie mogłem znosić nigdy niepewności, przeraża mnie ona i niepokoi. Dodawałem sobie otuchy, powtarzając wciąż w myśli, że przecież nie było już Bastylii. Złudzenia!... Złudzenia!... Złudzenia!...
»Powóz czekał zaprzężony w dziedzińcu.... Wsiedliśmy. Stangret otrzymał był już poprzednio rozkazy; zaciął konie, nie pytając dokąd ma jechać. Po upływie godziny powóz zatrzymał się przed obszernym domem czarnym, którego okna były okratowane i który podobnym był jak dwie krople wody do więzienia....
»Otworzono nam drzwi wązkie. Zobaczyłem dziedziniec, otoczony wielkiemi budynkami.... Nad niektóremi drzwiami czytać było można napisy takie n. p. rozmównica, refektarz, etc. Nie rozumiałem tego wszystkiego nic zgoła.

»Pan Génin? — zagadnął mój ojciec jakieś indywiduum w rodzaju szwajcara, które nas wprowadziło i odpowiedziało:
»— Pan dyrektor jest u siebie, schody wprost, na pierwszem piętrze, drzwi na prawo....
»Poszliśmy we wskazanym kierunku i w chwilę później, w gabinecie, przybranym w popiersia wszystkich mędrców Grecyi, stanęliśmy przed szkaradnie brzydkim człowieczkiem, łysym, w złotych okularach, który skłonił się przed moim ojcem z uniżonością niesłychaną.
»— Panie hrabio, — zapytał mnie głową ukazując, — więc to jest ten młodzieniec?
»— To syn mój, o którym mówiłem z panem wczoraj, — odpowiedział czcigodny mój rodzic.
»— Trudnoby zaprawdę mieć łagodniejszą fizyognomię, — podjął uśmiechając się do mnie obrzydliwy człowieczek. — Zdaje się ona zwiastować szczęśliwe nader usposobienie i umysł łatwy do pokierowania....
»— Musisz pan to wiedzieć dobrze, że są fizyognomie nadzwyczaj zwodnicze.... Ta właśnie jest z ich liczby....
»— Pozwól mi, panie hrabio mieć nadzieję, że zło nie jest nieuleczalnem i że przy troskliwem staraniu i rozumnych radach, uda nam się zagłuszyć i wyrwać z korzeniem wszystkie złe zarodki....
»— Oby Bóg wysłuchał słów pana, ho co do mnie nie śmiem już nawet spodziewać się, odkąd wszystkie moje nadzieje tak gorzko zawiedzionemi zostały...
«Słuchałem. Wiedziałem dobrze, że mowa jest o mnie, ale wyznaję ci Jerzy, że nie rozumiałem nic a nic o co im chodzi.... Daremnie zapytywałem siebie, jaki to rodzaj wpływu wywierać na mnie mógłby ten mały Génin i jego złote okulary i nie mogłem na to znaleźć odpowiedzi.
»Ojciec mój podjął:
»— Nie ukrywałem przed panem nic, powierzam panu »owcę parszywą« wedle słów Pisma... lecz ją pan przez zupełne odosobnienie i czyń tak, aby resztę twej trzódki nie narazić na zarażenie....
»— O, bądź spokojny, panie hrabio! Niejednokrotnie już zasmucone rodziny obdarzały mnie swem zaufaniem, a zarazem tegoż samego rodzaju mandatem.... I pochlebiam sobie, że zawsze umiałem odpowiedzieć zaszczytnie położonej we mnie ufności ku ogólnemu zadowolnieniu....
»— A zatem nie pozostaje mi nic więcej, jak złożyć panu z góry podziękowanie... — wyrzekł mój ojciec, zabierając się do odejścia.
»Wstałem również i wraz z nim skierowałem się ku drzwiom.
»Zatrzymał się.
»— Gdzie idziesz? — spytał mnie z miną zdziwioną.
»— Idę z ojcem... odpowiedziałem.
»Pan Génin uśmiechnął się milutko.
»Ojciec mój zmierzył mnie lodowałem spojrzeniem, takiem samem jak wczorajszego wieczora.
»— Czyżbyś przypadkiem miał nie zrozumieć?... — dodał po chwili.
»— Nie zrozumiałem nic z rzeczy, które mnie bynajmniej nie obchodzą.
»— A przecież nie inteligencyi ci braknie właśnie! Skoro więc trzeba ci powtarzać, coś powinien był odgadnąć, skoro cię trzeba objaśniać w tem, czego niby nic pojmujesz, wiedzże, że pozostajesz tutaj...
»— Tutaj! — krzyknąłem: — ależ ja nie wiem nawet gdzie jesteśmy....
»Na to odpowiedział mi teraz pan Génin.
»— Młody mój przyjacielu, ozwał się, — jesteś w zakładzie wychowawczym, którym ja właśnie!! mam zaszczyt dyrygować.
»— Jakiż więc przeto może być związek między zakładem wychowawczym a mną?... Alboż ja wyglądam lub zachowuję się jak uczeń? To żart chyba, nieprawdaż?...
»— Wątpię niezmiernie, — odparł pan Génin, — aby ojciec pański zapatrywał się na tę kwestyą ze strony żartobliwej...
»— Czyż więc na seryo, — wybąknąłem, — miałbyś pan pretensyę zatrzymania mnie tutaj?
»— A, mój Boże, tak, najzupełniej tak, mój młody przyjacielu.... Zresztą nie obawiaj się niczego; nie będziesz tu miał żadnej nieprzyjemności i zapoznasz się ze wszystkimi naszymi uczniami... Mam śliczne pokoje, przeznaczone dla pensyonarzy w twoim wieku których nauki już są ukończone... ty zajmiesz jeden z tych pokoi. Moja biblioteka, zaopatrzona w wyborne książki, będzie zawsze na twoje usługi. Jadać będziesz u mego stołu, mniej może wytwornie zastawionego niż stół swych rodziców, ale zawsze zdrowego i obfitego.... Zdaje mi się, że nie powinieneś tu czuć się nieszczęśliwym....
Pan Génin umilkł... słuchałem go ze wzrastającem wciąż zdumieniem. Skoro skończył swą mówkę, gniew wziął u mnie miejsce zdziwienia. Poczułem w sobie siłę stawienia czoła wszystkiemu i odparłem energicznie, zwracając się równocześnie do ojca mego i do dyrektora zakładu:
»— Jeśliście sądzili, że poddam się jak dziecko, omyliliście się najzupełniej!... Ja tu nie myślę pozostać!...
»— A dla czegóż to? — spytał mnie pan Génin z swym wiekuistym uśmiechem.
»— Dla tego, że nie chcę.
»— Należałoby pierwej przekonać się, czy tu twoja wola, mój młody przyjacielu, będzie mieć pierwszeństwo.
»— Czyż chcielibyście panowie użyć względem mnie siły?...
»— Jeśliby tego wypadła potrzeba, dla czegóż — by nie?... Mam wszakże nadzieję, że nie zechcesz nas doprowadzić do tak smutnej ostateczności.
»— Nie masz pan prawa mnie więzić....
»— Otóż to, że jesteś w błędzie, mój panie, — ozwał się mój ojciec, — prawo, którego mi zaprzeczasz, bezspornie mi się należy, a skoro zdaję je i przelewam na tego pana, ma on je również... i powinienbyś podziękować raczej, że ci daję więzienie tak łagodne, kiedy mógłbym umieścić cię w innem, stokroć surowszem....
I równocześnie rozwinął przedemną papier, który nie był czem innem, jak najprawomocniejszym rozkazem aresztowania, wydanym w ręce mego ojca na podstawie 377 artykułu kodeksu Napoleona! No, a czyż nie mówiłem ci, mój Jerzy, że ten kodeks nasz domaga się gwałtem reorganizacyi!
»— I cóż, mój młody przyjacielu, — odezwał się wówczas pan Génin, — jak widzisz, teraz mamy za sobą prawo i siłę.... Jako uprzejmy chłopiec przeto, poddaj się temu, czemu nie możesz przeszkodzić... i pomyśl, że od ciebie zależeć będzie skrócić to więzienie, które niezbędnem jest w własnym twym interesie....
»Byłem przybity... ogłuszony... poczucie słabości i niemocy mej zupełnej unicestwiało mnie całkowicie.... A jednocześnie czułem, że w własnym mym interesie należy mi hamować gniew i nie dozwolić, aby choć cząstka jego wydobyła się na zewnątrz. Co sekunda powtarzałem sobie: — Pokażcie mi tych głupców, co twierdzą, że już zburzono Bastylię i zniesiono tajemne rozkazy więzienia!...
»Mój ojciec skorzystał z tej chwili zupełnego mego onieprzytomnienia, aby się ulotnić. Kiedym podniósł głowę byłem sam już tylko z panem Génin, który wciąż uśmiechał się do mnie z wrastającą uprzejmością i który przemówił do mnie słodkawym tonem:
»— No, to i chwała Bogu, o ile mi się zdaje, młody mój przyjacielu, powróciłeś na drogę rozsądku... Wierzaj mi, że to najlepsza dla ciebie droga... zresztą twój los nie jest znów tak bardzo godnym pożałowania.... Pójdź, obejrzyj twój pokój, pewien jestem, że będziesz z niego zadowolniony....
»To co nazywał pokojem, ja nazwałbym komórką!... Była to celka dość czysto umeblowana, bez najmniejszego wszakże choćby śladu jakiegoś komfortu, do którego ja nawykłem. Jedyne jej okno, zaopatrzone w grube kraty, wychodziło na jakieś puste place. W dali widać było wiatraki.
»Z natury nie jestem hipokrytą... dziś chętnie nawet chełpię się tem, co ludzie nazywają memi występkami.... Jednakże raz zamknięty w tym klasztorze, powiedziałem sobie, że jedyna dla mnie nadzieja leży w niezmierzonej hipokryzyi,... Nie mając najmniejszej ochoty powracania na drogę cnoty, trzeba było jednak grać rolę nawróconego.... Był to jedyny, wedle mnie, sposób odzyskania wolności, a spragniony byłem tej wolności tem bardziej, że egzysteneya moja w domu pana Génin, jeśli nie była zbyt przykrą, to natomiast była całkowicie ogłupiającą. Osądź sam. Rano, skoro tylko wstałem, msza w kaplicy; przechadzka samotna w ogrodzie dwa razy tak wielkim jak twoja sala jadalna; śniadanie w refektarzu, ale u dyrektorskiego stołu, z przyjemnością, że się służy za cel spojrzeń sześćdziesięciu malcom; bezczynność lub czytanie w moim pokoju; zakaz palenia; druga przechadzka po tymże samym ogrodzie, przyprawiona na ten raz wykładem moralności, płynącym z ust pana Génin lub którego z jego nauczycieli... obiad w tychże samych warunkach, co śniadanie, wieczór spędzany u państwa Génin, naprzeciw pani dyrektorowej, ohydnie brzydkiej, malej, czterdziesto pięcioletniej kobieciny, mówiącej przy każdej sposobności o swych macierzyńskich uczuciach dla uczniów swego męża... o dziesiątej kładzenie się do łóżka w moim pokoju, na klucz z zewnątrz zamykanym!... Oto było moje życie! Było z czego zwaryować trzysta sześćdziesiąt pięć razy w ciągu roku!...
»Zdecydowałem się przeto na odgrywanie z niezmordowaną cierpliwością komedyi nawrócenia. Budowałem wszystkich mojem zachowaniem się w kaplicy.... Tkałem rozmowy moje z Géninem i jego pomocnikami aksiomatami wszelkiego rodzaju, mającemi dowodzić, że powracam do dobrych zasad i że ziarno moralności i cnoty, rzucane w duszę moją, wydaje w niej zdumiewające owoce! Zdaje mi się nawet, niech mnie dyabli wezwą! że nawet doszedłem do wylania kilku łez skruchy za dawne moje błędy i minione zdrożności!...
»Ta komedya, grana z nieporównanem mistrzostwem nie natrafiła na niedowiarków. Pan Génin wrzeszczał, że to cud, uwielbiał siebie w własnem dziele, oświadczył, że jest największym moralistą na całym świecie i wystosowywał do mego ojca buletyny, w których zwiastował mu szczęśliwą zmianę, jakiej w tak krótkim stosunkowo czasie uległem.
»W miesiąc może po moim wejściu do tego konwentu przyszli zawiadomić mnie, że pan generał hrabia de Presles przyszedł odwiedzić swego syna. To: zdało mi się być szczęśliwą wróżbą.
Ojciec mój oczekiwał na mnie w rozmównicy, wyciągnął do mnie rękę, mówił z niejaką życzliwością, wypowiedział swe zadowolnienie z powodu powodu pomyślnych wiadomości, których udzielał mu pan Génin i oficyalnie udzielił mi wiadomości, która niemniej mnie zadziwiła jak zirytowała zarazem, którą wszakże widziałem się zmuszonym przyjąć jako rzecz najnaturalniejszą i najprostszą w świecie!...
»Czy ty wiesz, jaką chwilę wybrał sobie mój oj ciec na wylanie na mnie swej surowości i zamknięcie w więzieniu jak ostatniego z łotrów?... Nie, i nie zgadłbyś tego nigdy!...
»Wiedzże tedy, iż wybrał sobie na to chwilę, w której względem mnie miał stokroć większą winę na sumieniu... w której odzierał mnie ze znacznej części majątku, na który najprawniej w świecie liczyć mogłem... w chwili nakoniec, w której matka moja miała obdarzyć go trzecim spadkobiercą, jego, ojca dziewiętnastoletniej córki i siedmnastoletniego syna!...
— Jakto! — zawołał Jerzy z łatwem do pojęcia zdumieniem, — pani hrabina de Presles?...
— Ależ tak, mój Boże! — odpowiedział Gontran. — Przed kilku miesiącami miałem perspektywę pięćdziesięciu tysięcy liwrów rocznego dochodu... dziś liczyć mogę zaledwie na jakie trzydzieści cztery lub pięć co najwyżej!... To mi dopiero wesołe!...
— Niechaj Bogu będą dzięki! — myślał w tej samej chwili Jerzy, — majątek Dianny zmniejsza się.... Kto wie czy te pomyślne nieszczęścia nie zbliży ją jej do mnie?...
»Więc udałem radość w obec tej milej zmiany losu! — ciągnął dalej Gontran. — Usiłowałem okazać się rozradowanym tym wzrostem rodziny tak nieoczekiwanym i tak mało prawdopodobnym... mówiłem wielce wymownie o mojem szczęśliwem teraz usposobieniu, o zwrocie ku dobremu i zażądałem powrotu pod dach ojcowski....
»Po tem wszystkiem co słyszał, czyż nie powinien był ojciec mój conajmniej nie odrzucić tego żądania, nieprawdaż?... Co powiesz, był nieugięty. Odpowiedział mi, że wierzy najzupełniej w szczerość moich pochwały godnych postanowień, że przecież wedla niego należało dać czas, aby te postanowienia poprawy utrwaliły się w moim umyśle i sercu, aby drzewo dobrego zapuściło w nich głęboko korzenie i że przeto nie należało wystawiać mej cnoty, tak świeżej dopiero daty, na pokusy i nowe niebezpieczeństwa.... Krótko mówiąc, prawił mi niesłychanie długo i z niezmierną elokwencyą, a sensem moralnym całej tej przemówki było, że najlepiej mi jest u pana Génin i że należy mi tu pozostać jeszcze na czas nieograniczony...
»Tego mi było trochę zanadto!... Jakto ja sobie zadawałem mozół grania najnudniejszej ze wszystkich komedyi i nie miałem nawet zbierać pożądanych pracy mej owoców! Na cóż mi więc było tyle odwagi i tyle wytrwałości!? Zmilczałem skromnie i przybrałem minę tak słodką i tak zrezygnowaną jak małe jagnię... ale w duszy zawołałem:
»— O! co nie to nie, mój panie rodzicu, nie potrzymasz ty mnie w klatce tak długo, jak sobie wyobrażasz!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.