Rok dziewięćdziesiąty trzeci/Część trzecia/Księga druga/IX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Hugo
Tytuł Rok dziewięćdziesiąty trzeci
Wydawca Bibljoteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1898
Druk Granowski i Sikorski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Quatrevingt-treize
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX.
Straszliwe, jakby z dawnych czasów.

Istotnie, nieubłagany głos był głosem Cimourdain’a, głos młodszy i mniej stanowczy był Gauvain’a głosem.
Margrabia Lantenac nie omylił się, poznając księdza Cimourdain’a.
Wiadomo, że w tym kraju, w ciągu niewielu tygodni zakrwawionych wojną domową, Cimourdain stał się rozgłośnym; a nie było znakomitości równie żałobnie rozsławionej. Mówiono: Marat w Paryżu, Châlier w Lyonie, Cimourdain w Wandei. Okrywano teraz sromotą Cimourdain’a, równą szacunkowi, jaki miano dla niego dawniej; było to skutkiem jego odstępstwa. Brzydzono się nim. Być surowym, jest to nie mieć miru u ludzi; potępia go, kto patrzy na jego czyny; przebaczyłby mu może, gdyby ujrzał jego sumienie. Lykurg niewyjaśniony, zdaje się być Tyberyuszem. Jakkolwiekbądź dwaj ludzie: margrabia Lantenac i ksiądz Cimourdain, zarówno byli nienawidzeni, przekleństwa rzucane na Cimourdain’a przez rojalistów, równoważyły się ze złorzeczeniami republikanów dla Lantenac’a. Każdy z tych dwóch ludzi był potworem dla przeciwnego obozu. Wywołało to szczególny skutek: kiedy Prieur z Marny nałożył w Granville cenę na głowę Lantenaca, w tym samym czasie w Noirmoutier Charette nakładał cenę na Cimourdain’a głowę.
Można powiedzieć, że dwaj ci ludzie, margrabia i ksiądz, byli do tego stopnia jednym człowiekiem. Spiżowa maska wojny domowej ma dwa profile; jeden spogląda w przeszłość, drugi ku przyszłości się zwraca, a oba równie są tragiczne. Lantenac był pierwszym z tych profilów, Cimourdain drugim; tylko że gorzki rozziew tamtego profilu osłonięty był cieniem nocy, a na fatałnem czole Cimourdain’a błyszczał odblask jutrzenki.
Tymczasem oblężona wieża pozyskała chwilową odwlokę.
Dzięki wdaniu się Gauvain’a, zawarto z nią niejako zawieszenie broni na dwadzieścia cztery godziny.
Wilkołak istotnie dobrze był zawiadomiony. Wskutek rozkazów Cimourdain’a miał teraz Gauvain pod swemi rozkazami cztery tysiące pięćset ludzi, tak gwardyi narodowej, jak i wojsk liniowych, i otoczył niemi Lantenac’a w wieży Tourgue, i mógł wymierzyć na tę forteczkę dwanaście armat: sześć od strony wieży, na skraju lasu, ustawionych w bateryi dolnej, i sześć od strony mostu, na płaskowzgórzu, tworzących bateryę górną. Zdołał urządzić minę, której wybuch utworzył wyłom u stóp wieży.
To też po upłynięciu dwudziestu czterech godzin rozejmu wałka miała się rozpocząć w warunkach następujących:
Na płaskowzgórzu i w lesie było cztery tysiące pięćset ludzi.
W wieży było ich dziewiętnastu.
Można znaleźć nazwiska, tych dziewiętnastu oblężonych, zachowane przez historyę w wykazach osób wyjętych z pod prawa. Może spotkamy się z niemi.
Cimourdain pragnął, aby Gauvain dla dowodzenia oddziałem czterech tysięcy pięćset ludzi, armię niemal stanowiącym, pozwolił się mianować generałem. Gauvain odmówił i powiedział:
— Zobaczy się to, gdy Lantenac wziętym zostanie. Na nic jeszcze nie zasłużyłem.
Zresztą było-to obyczajem republikańskim mieć wielkie dowództwo, a nizki stopień. W kilka lat potem Bonaparte był jeszcze szefem szwadronu artyleryi, a przecież naczelnym wodzem armii we Włoszech.
Wieża obronna Gauvain’ów do dziwnego była przeznaczona losu; jeden Gauvain miał ją zdobywać, drugi jej bronił. Ztąd niejaka powściągliwość w nacieraniu. Ale nie w obronie, bo margrabia Lantenac nie był z ludzi, rządzących się jakiemiś względami; zresztą mieszkał był zazwyczaj w Wersalu i nie miał żadnych słabości dla wieży Tourgue, którą znał zaledwie. Schronił się do niej, nie mając już gdzie się schronić — i oto wszystko; ale był gotów ją rozwalić bez najmniejszego skrupułu. Gauvain więcej ją szanował.
Most był słabym punktem fortecy; ale w bibliotece stojącej na moście znajdowało się archiwum rodzinne; gdyby tam szturm przypuszczono, biblioteka spłonęłaby niewątpliwie, a Gauvainowi się zdawało, że spalić archiwum, byłoby napadać na przodków. Zamek Tourgue był gniazdem rodziny Gauvain; od niego zależały wszystkie lenności w Bretanii, jak wszystkie lenności we Francyi zależały od zamku, Luwrem zwanego. W Tourgue były domowe pamiątki Gauvain’ów; on sam tam się urodził. Kręte wypadki życia powiodły go, gdy stał się mężem, do atakowania szanownych murów, które osłaniały go, gdy był dzieckiem. Będzież on do tyła bezbożny, żeby tę siedzibę zamienić w gruzy? Może własna jego kolebka znajduje się gdzie na poddaszu nad biblioteką? Myśli, przychodzące do głowy, wzruszają niekiedy. Gauvain czuł się wzruszony wobec starożytnego domu rodzinnego. Dlatego oszczędzał mostu; poprzestał na urządzeniu się tak, aby ucieczka i wszelkie tam tędy wyjście stało się niemożliwe, aby baterya czuwała nad mostem; do ataku zaś wybrał przeciwną zamku stronę. Ztąd mina i wyłom u stóp wieży.
Cimourdain zezwalał na to, ale sobie to wyrzucał; jego surowość marszczyła brwi wobec tych staroświeczczyzn gotyckich, a nie chciał być pobłażliwszym dla budynków niż dla ludzi. Oszczędzanie zamku było początkiem łaskawości, a właśnie łaskawość stanowiła słabą stronę Gauvain’a. Cimourdain, jak wiadomo, pilnował go i powstrzymywał go na tej szkodliwej podług niego pochyłości. A jednak i on sam czegoś się wstydził przed samym sobą i nie bez wzruszenia tajemnego ujrzał znów zamek Tourgue, rozczulenie go ogarniało wobec tego zacisza, zawierającego pierwsze książki, na których uczył czytać Gauvain’a. Był dawniej proboszczem sąsiedniej wioski Parigné; on, Cimourdain, zamieszkiwał niegdyś najwyższe piętro zameczku mostowego; w bibliotece tam będącej uczył małego Gauvain’a poznawać litery, trzymając go na swych kolanach; w obrębie tych starych czterech murów widział swego wychowańca ukochanego, syna swej duszy, rosnącego ciałem i umysłem. Miałże teraz zdruzgotać i w zgliszcze zamienić tę bibliotekę, tę wieżę, te mury, wypełnione jego błogosławieństwem dla dziecka? Ułaskawiał je. Nie bez zgryzoty.
Pozwolił Gauvain’owi rozpocząć oblężenie od przeciwnej strony. Zamek Tourgue miał swą dziką stronę, wieżę, i stronę cywilizowaną, bibliotekę. Cimourdain zgodził się na zrobienie wyłomu w dzikiej stronie zamku.
Zresztą, stary ten budynek, atakowany przez jednego z Gauvain’ów, broniony przez Gauvain’a drugiego, w pełni rozwoju rewolucyi francuskiej powrócił do zwyczajów feodalnych. Wojny między krewnymi stanowią historyę wieków średnich; Eteokle i Polinicy są równie gotyccy, jak Grecy, a Hamlet robi to samo w Elseneur, co Orest w Argos robił[1].





  1. Eteokles i Polinices, mimo że byli bliźniętami, nienawidzili się od urodzenia aż do śmierci, a nawet, przed urodzeniem i po śmierci jeszcze, jak mówi grecka legenda. — Orest zamordował w Argos matkę swą, Klytemnestrę, i jej małżonka, Agista.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: anonimowy.