Brak odpowiedniego argumentu w szablonie!

<<< Dane tekstu >>>
Autor Urke-Nachalnik
Tytuł Rozpruwacze
Wydawca Wydawnictwo M. Fruchtmana
Data wyd. 1938
Druk P. Brzeziński
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XVII.

„Klawy Janek“ zrezygnował już niemal z ucieczki. Jego dotychczasowe doświadczenie pod tym względem i plany ułożone w czterech ścianach celi okazły się bez wartości. Dniami i nocami Janek myślał, kombinował, szukał różnych dróg — w końcu musiał przyznać, że pomysły jego są nie do urzeczywistninia. Władze więzienne miały go dobrze na oku. Cela, w której go zamknięto, znajdowała się akurat na vis a vis punktu obserwacyjnego, umieszczonego na wysokim murze ogrodzenia, gdzie dniami i nocami czuwała warta.
W nocy Janek obserwował w tajemnicy, jak warta spełnia swój obowiązek. Szczególnie śledził, za chowanie się posterunku podczas silnej ulewy w ciemną noc...
Ale im więcej badał, tym bardziej się przekonywał. że tym razem pozostanie już w celi więziennej na zawsze.
Sędzia śledczy odwiedzał go niemal codzień, zarzucając mu coraz to nowe przestępstwa i zbrodnie. Widział, że oplata go coraz gęstsza sieć, z której nie ma ratunku...
Myślał już nawet o popełnieniu samobójstwa, ale pamięć o Anieli powstrzymywała go od desperackiego czynu.
Tak mijał dzień za dniem. Upływały tygodnie i miesiące, a „Klawy Janek“ miotał się, jak wściekły pies w czterech ścianach grobu za życia, godzinami dyskutując z samym sobą. Każdy dzień wydawał mu się wiecznością. Doszło nawet do tego, że cieszył się, gdy sędzia śledczy swoimi wizytami urozmaicał mu czas, upływający w osamotnieniu.
Nieraz wydawało mu się, że sędzia śledczy jest poprostu uzdolnionym kryminalistą, obdarzonym talentem literackim i przychodzi jedynie po to, by mu odczytać prace, czekając na jego „Klawego Janka“ ocenę.
Razu pewnego, natychmiast po obiedzie, gdy sędzia śledczy wezwał go do siebie i rozpoczął odczytywanie nowego „dzieła“ Janek nie wytrzymał i parsknął takim śmiechem, że kilku urzędników się zbiegło: sądzili, że więzień postradał zmysły. Tego dnia przesłuchanie przeciągnęło się na długo po „apelu“, kiedy to więźniowie musza się natychmiast układać do snu. Gdy Janek wrócił do celi, był tak znużony, że nietknął nawet „kolacji“, którą pozostawiono dlań w menażce.
Bezsilny, złamany fizycznie i duchowo zasnął twardym snem i nie słyszał nawet „kontroli“ którą każdej nocy dokonywano wyłącznie w jego celi.
Gdy leżał pogrążony we snach, poczuł naraz ciężką rękę na ramieniu. Nie zbudził się jednak, tylko przewrócił na drugi bok. Dostał jeszcze jednego szturchańca. Janek gwałtownie usiadł na posłaniu. Ktoś szepnął mu do ucha. Janek wybałuszył oczy. Teraz dopiero odzyskał świadomość.
— Sz... cicho!... zasłonił mu usta ręką nieznajomy, ubrany w mundur strażnika więziennego.
„Klawy Janek“ schwycił go za rękę, jakgdyby się chciał przekonać, czy to sen, czy prawda.
— Sz... Cicho!...
Janek poczuł, że przybyły wsuwa mu do ręki paczkę...
— Bądź ostrożny!... Zabierz się jeszcze dziś do roboty — ostrzegł go po raz drugi głos strażnika po czym przybyły szybko znikł z celi, zamykając za sobą drzwi.
Przez chwilę Janek siedział nieruchomo z paczką w ręku, nie rozumiejąc jasno co się dzieje. Naraz zerwał się z posłania. Jednym skokiem wdrapał się na wysokie okno i przy świetle ulicznej latarni elektrycznej sprawdził zawartość paczki...
Serce waliło mu, niby młotem, z nadmiaru radości, gdy poczuł w rękach zimną stał brauning Małe zawiniątko kul rewolwerowych zrodziło w nim tyle nadziei, że omal nie krzyknął ze szczęścia. Chciało mu się tańczyć, krzyczeć, płakać, szaleć, gdy ponadto znalazł w paczce kilka „włosów angielskich“ do przecinania kraty.
Jeszcze bardziej zdziwi3 go widok skrawka papieru, do którego była przylepiona mała fotografia.
Wbił wzrok w zdjęcie i nie mógł uwierzyć własnym oczom: trzymaj w ręku podobiznę Anieli.
„A więc nie zapomniała o mnie“ — powtarzał w duchu wielokrotnie te słowa. I łzy wzruszenia potoczyły mu się z oczu na wizerunek ukochanej, którą namiętnie obsypywał pocałunkami.
Odwrócił fotografię i odczytał umieszczony tam napis.
„W chwilach rozpaczy i beznadziejności wspomnij o mnie!

Twoja Aniela!“

Natężył wzrok, by przy bladym odblasku światła odczytać tekst tajemniczego grypsu przylepionego do podobizny. Charakter pisma był nader wyrazisty, jakby złożony był czcionkami drukarskimi. Nie pisała tych słów jego Aniela, to nie był jej charakter pisma. Autor tego listu jakby zgóry świadom był słabego oświetlenia celi więziennej.
Wypadki, które teraz następowały z tak błyskawiczna szybkością, były tak oszałamiające, że „Klawy Janek“ tracił panowanie nad sobą. Z nadmiaru radości zapomniał o środkach ostrożności, i począł odczytywać liścik na głos

„Kolego! Niech żyje wolność!... Jutro w nocy masz być gatów do ucieczki. „Zrób“ kratę, lub kaber. Na straży na vis a vis twego okienka, stać będzie blatny męta, zresztą ten sam, który ci to wszystko wręczył.
Na rogu, po prawej stronie, w kącie, nad parkanem, zwisać będzie wąż.

Nasz parol brzmi: Mars

Czekamy...“

Ale oto rozległy się echa ciężkich kroków straży więzienne]. Te pełne trwóg; uderzenia wyrwały go momentalnie z ekstazy, w którą popadł. W mgnieniu oka runął na posłanie i naciągnął na głowę koc. Jego wyostrzony słuch podchwycił szmery u drzwi celi. Serce omal nie pękało mu z przerażenia. „Zagalopowałem się” — karcił siebie teraz w duchu, ściskając w gorącej dłoni zimną stal browningu.
Kroki „menty“ poczęły się oddalać od jego drzwi bo zapewne chodziło tylko o kontrolę zamka. Odetchnął z wielką ulgą. Teraz mógł rozważniej obmyśleć, co ma uczynić.
„Nigdybvm w życiu nie pomyślał, że z tego Kowalskiego przekupna dusza — rozmawiał Janek z s mym sobą. — Uważałem go za najsurowszego klucznika. A tu naraz…”
Ale już po chwili „Klawy Janek” potrząsnął silnie głową, jakby chciał odpędzić od siebie niewłaściwa rozmyślania. Musiał teraz skoncentrować uwagę na planie ucieczki.
W ciemnościach tulił do siebie podobiznę Anieli, u której szukał teraz podniety i odwagi w wykonaniu ryzykownego przedsięwzięcia. A wszak teraz decydują się jego losy; śmierć, albo życie, wolność, albo powolne konanie, do czasu wyznaczenia egzekucji...
Ach, gdyby mógł teraz tak odrazu zabrać się do roboty! I żeby tak nie trzeba było czekać do jutra w nocy!
Minuta wydawała mu się teraz wiecznością.
Echa donośnego chrapania więźniów napełniającego gmach więzienny drażniły jego napięte nerwy i wytrącały z równowagi.
Na nic nie przydało się nadsłuchiwanie, czy strażnik więzienny nie stoi gdzieś w pobliżu, czy nie posuwa się bezszelestnie w gumowych pantoflach. Głośne chrapanie zagłuszało te ledwie dosłyszalne szmery.
Cicho i zwinnie Janek wślizgnął się, niby wąż, w górę, do zakratowanego okna; ostrożnie zbadał całość i szukał „rozwiązania“: od którego miejsca rozpocząć pracę. Nerwowo biegały jego palce po ciemnej kracie, próbując ich siłę wytrzymałości. Wreszcie doszedł do wniosku, że najlepiej będzie, gdy zacznie podpiłowywać kratę od dołu, gdzie krata wchodzi w szeroką żelazną sztabę. Jako fachowiec wykombinował tak, by kratę trzeba było piłować tylko w jednym miejscu i to w ten sposób, by wewnątrz celi miejsce piłowania było niewidoczne.
Znów rzucił się na posłanie, uprzednio „zatopiwszy“ rewolwer w sienniku. Na szczęście ubiegłego dnia przeprowadzono gruntowną rewizję w jego celi. Był spokojny i wierzył, że tak prędko drugiej rewizji nie dokonają. Ufał, że broń może „przemelinować“ w sienniku.
Najbardziej podniecała go myśl zabezpieczenia podpiłowanej kraty, by nie została spostrzeżona przez „menty“ w czasie kontroli...
Po upływie pewnego czasu Janek znów ześlizgnął się ze swego łoża. Nadsłuchając przez dłuższą chwilę, nabrał przekonania, że w miarowym chrapaniu więźniów kryje się spokój w więzieniu. Zabrał się do wypróbowania „włosua angielskiego“. Umiał się świetnie obchodzić tym narzędziem. Towarzysze jego nie zapomnieli nawet załączyć mu kawałka tłuszczu. Nasmarował uprzednio miejsce, które miało być „operowane“ i przystąpi do ryzykownego dzieła.
Otulony w czarny koc, by nie być spostrzeżonym z zewnątrz celi, z największą zręcznością i bezszelestnie zatapiał „włos angielski“ coraz głębiej w kratę.
Ale naraz z korytarza dobiegły go raptownie kroki. Odniósł wrażenie, jakby twardym butem deptano po jego głowie. Serce rwało się i pękało ze strachu. Nie mógł uczynić najmniejszego ruchu. Skamieniał. A kroki stawały się coraz donośniejsze, szybsze...
Kurczowo trzymał się parapetu okna. Ledwie zdążył oderwać rękę od nadpiłowanej kraty, gdy wtem silne uderzenie rozległo się pod jego drzwiami.
Ileż to takich tajemniczych wypadków naliczyć można w więzieniu? Wystarczy, by gdzieś w celi więziennej ktoś uderzył nieostrożnie w mur, a sąsiad w drugiej celi staje przed zagadką, i jego fantazja zaczyna usilniej pracować... Albo niech więzień przez nieostrożność w czasie snu nogą wywróci stołek, na którym układa się odzież, a odgłos huku wprawia wszystkich w stan podniecenia.
Janek wnet się uspokoił i zabrał do kontynuowania rozpoczętej pracy. Zamienił „włos angielski“, trzymany w ręku na inny, świeży i ostrzejszy. Coraz głębiej wrzynał się „włosem“ w metal, niby w twardy ser szwajcarski.
Ciemności nocy ustępowały pow7oli zbliżającemu się świtowi. Szare mury więzienne coraz ostrzej rysowały się w pierwszych przebłyskach wschodzącego słońca. Janek musiał przerwać robotę. Zdążył dorowadzić kratę do takiego stanu, jaki sobie wymarzył.
Zadowolony i zarazem niespokojny, ułożył się do snu. Ale sen nie przychodził. Myśli jego krążyły dokoła jutrzejszej ucieczki. Jak urządzić się, by pod czas „kontroli“ nie spostrzeżono, że krata od zewnątrz została podpiłowana, Obliczył, który ze strażników tego dnia będzie sprawdzał stan bezpieczeństwa celi. Dzień w dzień śledził ruchy strażników podczas „kontroli“ i zapamiętał, który z nich uderza w kraty młotem z całych sił, a który dotykał dla czczej formalności.
Kamień węgielny pod fundamenty jego wolność został już położony! Teraz musiał doprowadzić rozpoczęta budowę do końca. „Odwrotu“ już nie było. „Rany“ w bramie żelaznej nie można było już zagoić. Poprzysiągł sobie jeszcze raz w duchu: wolność, albo śmierć. Nawet nie ukrył rewolweru w sienniku.
— Po co? W razie „poruty“ zajrzą i do siennika... Przynajmniej, mając rewolwer w ręku, będę mógł się bronić... Niech wiedzą z kim mają do czynienia — myślał.
Tulił do siebie fotografię Anieli. Dla niej musi być wolny. Dla niej rozpocznie nowe życie, do którego dążył, mimo, iż wszystkie drogi były przed nim zamknięte.
W głębi duszy poprzysiągł sobie, że musi wykryć zabójcę policjanta i zdemaskować osobnika, który sprzątnął zgubioną tekę z dolarami. Przez długie dni i bezsenne noce, opracował w więzieniu dokładny plan tej akcji.
Klucznik na korytarzu stawiał już Pewejsze kroki i zaglądał do każdej celi, czy czasem pod osłoną nocy, nie wyprowadził się. „W życiu wszystko jest możliwe“ a strażnicy wiedzą o tym doskonale.
Więzienie budziło się do życia. Raz po raz słychać było suchotnicze pokasływanie, bezradne pojękiwanie. Gdzie indziej pogwizdywano na nutę piosenki złodziejskiej.
Wreszcie rozległ się po całym więzieniu donośny dzwon, który codziennie o tej samej godzinie sygnalizował „pobudkę“! Teraz spóźnieni więźniowie w pośpiechu trzaskają drzwiami, a rozkazy surowych kluczników zlewają się z odgłosami trepów drewnianych więźniów, szybko schodzących żelaznymi schodami.
Janek zerwał się z posłania pełen nadziei i nowych sił do walki ze wszystkimi, którzyby stanęli mu na drodze do wolności, do ukochanej Anieli. Błyskawicznie zasłał łóżko, a w duszy myślał: „Oby już po raz ostatni!“
I jakgdyby uląkł się własnych słów, uszczypnął się do bólu.
„Więcej rób, a mniej gadaj!“ Tym razem sprzątnął celę wyjątkowo dobrze. Rzucił się na zimny, wilgotny asfalt i nacierał go z całych sił, by wydobyć połysk ze smoły, którą są froterowane podłogi w celach więziennych...
Pracował tak pilnie, oblewając się potem, że nawet nie dosłyszał, jak klucznik otworzył celę i zawołał rozkazującym tonem:
— Śniadanie!
Janek schwycił naczynie podał je by nalano mu trochę czarnego płynu imitującego kawę. Płyn pienił się, jakby podana kawa była cukrzona mydłem.
Drzwi celi zatrzasnęły się o wiele szybciej, niż zostały otwarte. Janek podskoczył z radości, gdy się przekonał, że „pajka“ chleba jest świeżego wypieku.
Miękkim kawałkiem chleba zalepił „cięcie“ w kracie, odpowiednio naślinił to miejsce, a potem wygładził, by wszystko doprowadzić do należytego porządku. Nawet uderzył kilkakrotnie swoją łyżką o kratę, by „wypróbować“ odgłos. Z zadowoleniem stwierdził, że wrażenie słuchowe nie budzi najmniejszego podejrzenia.
Z kolei zabrał się do uporządkowania celi. Chodziło mu głównie o „zabicie czasu“, który dziwnie tego dnia dłużył się w nieskończoność. Wiedział, nadto z doświadczenia, że gdy menta zerknąwszy do celi, stwierdza, że więzień jest zajęty robieniem porządków, daje mu spokój.
I tak upłynęło kilka godzin. Jeszcze nigdy przed tym cela jego nie miała tak idealnego wyglądu. Asfalt połyskiwał, niby zwierciadło. Następnie Janek zabrał się do mycia okna.
Strażnicy więzienni mają wprawne oko. Odrazu spostrzegają kto myje okno „dla pucu“, to jest by mieć okazję do odetchnięcia świeżym powietrzem i jednocześnie — rzucenia okiem na przechodzącą ulicą kobietę — a kto myje okna z potrzeby.
I, rzeczywiście, gdy Janek szeroko rozwarł obie połowy okna, strażnik, pełniący wartę w budce, przez chwilę bacznie go obserwował, ale wnet rozpoczął swój miarowy „spacer“ tam i z powrotem. „Klawy Janek“ był wspaniałym aktorem (właściwie ludzie nocy obdarzeni są do pewnego stopnia zdolnościami aktorskimi.) Pilnie wycierał okno, jakby go nic po za tym nie obchodziło. Potrafił jednak niepostrzeżenie dla nikogo rozejrzeć się dokoła, a głównie poznać teren, położony za parkanem, i opracować w myśli plan ucieczki, oraz obrać najlepszą „drogę“.
Dzwon więzienny oznajmij godzinę obiadu. Było zaledwie południe. Jeszcze drugich czternaście godzin dzieliło go od chwili odzyskania wolności. Obliczył w myśli, ile to minut, sekund! Wieczność!...
Nerwowo krążył po celi. Wreszcie drzwi się otwarły. Litr „sałamachy“ przelał się z kotła do jego miseczki. Specyficzny zapach, którym w pierwszych dniach pobytu w więzieniu dusił się, zaległ jego celę. Będąc już myślą na wolności, stracił apetyt do obiadu więziennego. Ze złością wylał obiad do kubła. Nie odczuwał głodu. Był nasycony myślą o wolności i ukochanej Anieli, którą jeszcze dziś w nocy tulić będzie w swoich ramionach...
Na myśl o tym, zmysły brały go w niepodzielne władztwo, żądza go opanowała do utraty przytomności. Ale jedno spojrzenie na kratę starczyło, by odzyskiwał powoli spokój. Musiał o czym ważniejszym pomyśleć, chociaż i ten problem jest jednym z najaktualniejszych w więzieniu...
Zastanawiał się teraz nad dwiema rzeczami: jak przebyć dzielący go jeszcze od ucieczki czas, by nie dostać ataku szału, oraz czym poczernić „cięcie“ w kracie, które niedawno zalepił. Chleb wysechł i jeszcze dobitniej uwidaczniał to miejsce. Ale oto Janek wpadł na świetny pomysł...
Pociągnął za dzwonek przy drzwiach. Z bijącym sercem oczekiwał zjawienia się strażnika. Wnet drzwi celi się otworzyły i Janek wyciągnąwszy się niby żołnierz na baczność zameldował w myśl przepisów więziennych.
— Pocoś dzwonił? — zapytał dozorca więzienny ostro i nie bez podejrzenia. Spostrzegłszy jednak idealny stan celi i odbicie własnej twarzy w połyskującej podłodze asfaltowej, zauważył łagodnie:
— Ot, to co innego! Zaczynasz mi się podobać! Będą z ciebie ludzie...
Janek odparł z szacunkiem:
— Przekonałem się, że swoimi kawałami niczego nie wskóram. Trzeba pogodzić się z reżymem więziennym. I tak czekają mnie długie lata pobytu w celi.
— Masz jakieś życzenie?
— Chciałbym prosić o papier i atrament… Muszę napisać prośbę.
— Do kogo?
— Do sędziego śledczego.
— Postanowiłem przyznać się do winy.... Muszę opowiedzieć całą prawdę.
— Słusznie! Prawdą człowiek zawsze zwycięża! — zawołał klucznik rozentuzjazmowany.
— I tak, widać, nie wykręcę się, więc niechaj już mój proces odbędzie się wcześniej.
— Słusznie. A gdy będziesz już odsiadywał karę, będziemy mogli cię zabierać na roboty i nie będziesz całymi dniami tłukł się w czterech ścianach celi więziennej. Dobre zachowanie się więźnia prowadzi do tego, że przenosi się go do ogólnej celi, w której przebywa dwadzieścia i więcej osób. Zawsze jest raźniej i weselej.
— Właściwie dlatego postanowiłem przyznać się do winy. Chwilami odnoszę wrażenie, że oszaleję w tej separatce.
Dozorca więzienny wyciągnął z kieszeni notes i po skontrolowaniu odnośnego ustępu, rzekł:
— Według przepisów prośby do władz można kierować po pierwszym.
Klucznik zamierzał już zatrzasnąć drzwi, ale „Klawy Janek“ ponowił swoją prośbę:
— Panie dozorco, dziś mamy zaledwie siódmego. Można przecież postradać zmysły do następnego pierwszego. Sędzia śledczy powiedział mi, że każdej chwili mogę go tu wezwać, o ile tylko postanowię przyznać się do winy.
— W takim razie opowiem o tym naczelnikowi więzienia.
Wkrótce po tym, na polecenie inspektora, klucznik przyniósł Jankowi papier do pisania i atrament.
Janek powiódł ręką po czole, jakby tym ruchem mógł ułatwić sobie powzięcie decyzji co do dalszego postępowania. Przede wszystkim zabrał się do pisania prośby, wyczuwając instynktownie, że klucznik szpieguje go przez „wizyterkę.“
— Co pisać? — łamał sobie Janek głowę. Wnet na jego twarzy zakwitł szelmowski uśmiech.
Napisał co następuje:

PROŚBA
Klawego Jania
więźnia śledczego
na Pawiaku
Pełen pokory i ze złamanym sercem ośmielam się zwrócić do Pana Sędziego Śledczego z następującą prośbą:

Obrzydło mi życie w separatce. Nie mogę tu dłużej wytrzymać. Postanowiłem przyznać się do wszystkich przestępstw, które są mi zarzucane. Pan Sędzia Śledczy miał słuszność, gdy twierdził, że wcześniej, czy później, sprawiedliwość zatriumfuje.
Bardzo proszę Pana Sędziego o jaknajwcześniejsze przybycie do mojej celi, gdyż pragnę opowiedzieć bardzo ciekawe szczegóły moich przewinień.
Tak mi nakazuje sumienie.

Mam nadzieję, że prośbie mej stanie się zadość.
Klawy Janek“.

Po przeczytaniu prośby, „Klawy Janek“ parsknął śmiechem. Pół życia dałby, gdyby choć przez dziurkę od klucza mógł obserwować twarz sędziego śledczego, gdy będzie czytał jego prośbę. Ledwie powstrzymywał się od spazmatycznego śmiechu na myśl o tvm, jaką minę będzie miał sędzia śledczy, gdy zjawi się na Pawiaku i dowie się o wszystkim, co zaszło.
Przez kilka sekund nadsłuchiwał pode drzwiami, po czym jednym skokiem znalazł się u podpiłowanej kraty, którą w pośpiechu posmarował atramentem. Bo tylko w tym jedynym celu, aby móc posmarować czernidłem „cięcie“, oblepione świeżym kawałkom chleba, „Klawy Janek“ wymyślił tę historię.
Znów poddał się rozmyślaniom na temat bliskiej ucieczki.
— O, jakbym już chciał dozvć nocy!!
Zegar więzienny wybił godzinę czwartą popołudniu. Pozostało zaledwie dwie godziny do „apelu“ i „kontroli“.
— Gdyby tak już było po wszystkim!...
Wodzi błędnym wzrokiem po celi. Czym tu „zabić“ czas?
Naraz staje pośrodku celi i zaczyna liczyć cegły w wysokim kominie fabrycznym elektrowni więziennej. Ale wnet porzuca tę pracę i kładzie się na asfaltową podłogę, by ją nacierać rozżarzonymi rękami. Gorące krople polu ściekały mu teraz z czoła na zimną podłogę.
A zegar posuwał się naprzód. W stanie wzrastającego podniecenia Janek spożył kolację. Jeszcze pół godziny czasu pozostało do „kontroli“. Te pozostałe minuty wyczekiwania sprawiały mu nieludzki ból. Wyjął podobiznę Anieli, na odwrocie której widniał napis: „W chwilach zwątpienia i rozpaczy wspomnij o mnie“ — i przywarł ustami do podobizny ukochanej. I w duszę jego wstępowała nowa nadzieja. Namacał ręką rewolwer. Doznał przypływu sił, jakby za nim stał silny oddział uzbrojony i gotowy do walki za jego wolność.
Przypomniał sobie, że już czas na wystawienie ubrania aresztanckiego na korytarz. Do jego uszu dolatują odgłosy uderzeń w kraty okienne. Zbliżały się decydujące chwile. Naprędce zrzucił z siebie odzież. Naładowany rewolwer ukrył w kołdrze.
Uderzanie w kraty staje się coraz wyraźniejsze — to znali, że „kontrola“ zbliża się. Obliczał teraz w myśli, że kontrolowano celę 223, a potem 225. a oto już stanęli przy celi 230. Drzwi jego celi rozwarły się... Okrzyk bólu zamarł gdzieś w jego podświadomości. Tym razem kontrolował cele jeden z najsurowszych dozorców. Tajemniczy glos szeptał Jankowi: „Jesteś zgubiony“.
„Klawy Janek“ wyszedł na korytarz, w myśl przepisów, i oparł się o mur obok swej celi, na czas trwania „kontrolki.“ Śledził każdy ruch klucznika. Oczy przesłaniała mu mgła. Prawie nic nie widział. Tylko każdorazowe uderzenie w kraty więzienne spadało na niego niby obuchem po głowie. „Kontrolka“ trwa zaledwie kilka sekund, ale te sekundy wydawały mu się nieskończonością. Stał nieruchomy i przybity do miejsca, jakby zastygł na wieki.
A klucznik uderzał powoli, systematycznie. Kraty odpowiadały miarowo i głośno. Odnosiło się wrażenie jakby ta muzyka ponurych tonów napawała dozorcę więziennego niewysłowioną rozkoszą.
— Dyń, dyń!...
Silny dreszcz wstrząsa Jankiem. Kurczowo zamyka oczy... Ręka klucznika opuściła się na „operowaną“ kratę. Silne uderzenie rozlega się w celi, wywołując wstrząs w mózgu aresztanta.
Klucznik mruknął coś pod nosem i jeszcze raz mocno uderzył w to samo miejsce. Janek już był gotów do skoku, by z pod kełdry wydobyć rewolwer. Ale w tej samej nieomal sekundzie klucznik schodzi ze stołu, na którym wydzwaniał najokropniejsze tony dla Janka. Dozorca objął okiem całość celi, wreszcie wycedził ostro przez zęby:
— Włazić!
Janek, silnie wzruszony, podniósł ręce w górę, jak by tym ruchem chciał podziękować niebiosom, a z oczu trysnęły mu łzy wielkiej radości.
Gdy minęły pierwsze wrażenia doznanych emocvi, uświadomił sobie, że czeka go jeszcze osiem godzin pobytu w celi. Dopiero o 2 w nocy miał stąd zwiać.
Janek rzucał się niespokojnie na posłaniu. A gdy zegar więzienny wybił godzinę dziewiątą wieczkiem, krzyknął z bólu:
— Jeszcze cztery godziny!
Więzienie zaległa niezmącona cisza. Nawet donośne zazwyczaj chrapanie więźniów, tej nocy, jakby na zło, ucichło. To jeszcze silniej podniecało Janka. By przedrzeć śmiertelną ciszę, głośno chrząknął. Wielokrotne echo przebiegło dziedziniec więzienny i zamarło gdzieś w kącie...
Janek, wyostrzonym słuchem podchwycił ciche kroki nocnego strażnika i natychmiast rzucił się na posłanie. Rozległ się zgrzyt przekręcanego kontaktu i zabłysło światło. „Wizvterka“ we drzwiach została odsunięta. Szare, niby kocie oko, wsunęło się przez otwór i przejrzało celę na wylot, by po chwili, zniknąć w ciemnościach, które znów zaległy dokoła.
Teraz „Klawy Janek“ był pewny, że tak prędko zdradzieckie oko klucznika tu nie zajrzy. Wstał z łóżka i położył rewolwer na stół. Zegar wybił godzinę dwunastą w nocy.
„Klawy Janek“ ujrzał, jak nastąpiła zmiana warty pod oparkanieniem więzienia, przy czym rozprowadzający posterunkiem oświadczył:
— Miejcie na uwadze cele 103 i 230.
Janek wyciągnął stąd logiczny wniosek, że nie jest tu wyjątkiem i że w tym więzieniu mają jeszcze jednego na oku.
Znów opanowało go uczucie zwątpienia. Wszystko wypadało mu z rąk. Pożerała go gorączka czynu. Z wielką rozkoszą napił się zimnej wody. Uczucie zimna przywracało mu spokój. Zabrał się do pracy.
Przede wszystkim przygotował „linę“ po której miał się spuścić z okna w dół. W tym celu rozpostarł prześcieradło, wykonane z chłopskiego płótna. Był zadowolony z tej „swojskiej“ produkcji; płótno było mocne i można było spodziewać się, że wytrzyma ciężar człowieka. Janek postanowił jednak wypróbować wytrzymałość płótna. Zaczepił prześcieradło o brzeg łóżka i z całych sił pociągnął. Można „mu“ zaufać. — Taka była jego decvzja...
Zegar więzienny wybił raz jeden. Janek w zdenerwowaniu nie mógł ustalić, czy to zegar wybił na znak wpół do drugiej, czy pierwszej po północy, żałował, że już podarł koc. Co uczyni, gdy „menta“ jeszcze raz zajrzy do jego celi?
Janek machnął ręką, jakby już na niczym mu nie zależało. Niech się stanę, co się ma stać!.. Teraz musi doprowadzić rozpoczęte dzieło do końca!
Pośpiesznie owijał się w kawały czarnego sukna.
Wreszcie zegar wybił godzinę drugą.
Serce Janka zaczęło walić z całych sił. To był marsz radości i strachu na cześć tego co miało nastąpić.
Jednym skokiem znalazł się na stoliku przy oknie. Znów zmieniła się warta. Przeczekał chwilkę i otworzył okno.
Natężył mięśnie, by wyjąć podpiłowaną kratę. Okazało się, że trzeba ją było jeszcze podrzynać. Dopiero potem ustąpiła. Skasował ją.
Odetchnął z ulgą. Ucieczka w pięćdziesięciu procentach udała się.
Przywiązał „sznur“ do kraty i za jednym zamachem opuścił się w dół. Stopą dotknął ziemi, odgrodzonej od świata wolnych ludzi wysokim parkanem.
Strażnik nerwowo kręcił się przy budce na parkanie tam i z powrotem. Janek na dole wyczuł, że „menta“ na górze nie mnie] jest podniecony od niego. Na czworakach poczołgał się do węgła, gdzie przy budce „menty“ zwisał już „wąż“. Bez namysłu Janek uczepił się sznura.
Ale oto stało się coś nieprzewidzianego; sznur się urwał i Janek zwalił się z powrotem na dziedziniec więzienny.
Nie odczuwał teraz bólu, chociaż dotkliwie się potłukł. Naraz nadzieje uzyskania wolności pękły, niby bańki mydlane... Ujrzał siebie, w wyobraźni zakutego w kajdany i wtrąconego do ciemnego lochu. Wzrok jego spoczął przez chwilę na oknie celi, do którego przywiązany był sznur, podrzucany w różne strony podmuchem wiatru. Wydawało mu się, że lada moment jego celę zaleje światło elektryczne, ustalę, że zwiał i — wybiegną na podwórze i pochwycą.
Ścisnął w ręku rewolwer.
— Teraz — pomyślał — pozostało mi tylko jedno: wpakować sobie kulę w łeb.
I w momencie, gdy już przykładał lufę rewolweru do skroni, usłyszał nad sobą syknięcie: „tsss“. Prawie jednocześnie poczuł coś twardego na głowie. To „menta“ spuścił mu sznur.
Po chwili był już na parkanie, a w minutę później — znalazł się po tamtej stronie — na wolności! Potłuczony i oszołomiony tym, że kilkakrotnie zawisł między śmiercią a zyaem, nie wiedział co się z nim działo.
Trzej osobnicy, otuleni w czarne płaszcze deszczowe, porwali go natychmiast jak dziecko, i zanieśli do oczekującego auta, nie wymawiając ani słowa. Janek był bezsilny i pozwalał ze sobą czynić wszystko, co chcieli. Odnosił wrażenie, jakby śnił.