<<< Dane tekstu >>>
Autor Adam Honory Kirkor
Tytuł Słowianie nadbałtyccy
Podtytuł Zarysy etnologiczno-mitologiczne
Wydawca nakładem autora
Data wyd. 1876
Druk Drukarnia Towarzystwa im. Szewczenki
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Indeks stron
III.

Oprócz Swiatowita mieli bałtyccy Słowianie i innych bogów i inne świątynie. Mało wszakże mamy o nich pewnych wiadomości. Ale po Swiatowicie najznakomitszą świątynią pogańską była świątynia Radogoszcza, w mieście Radogoszczu. Dziś nawet położenie tego miasta z pewnością określić się nie da; domyślają się tylko, że podług opisów Ditmara i Adama Bremeńskiego musiało stać gdzieś w dzisiejszem xięstwie Meklenburg-Strelickiem, nad jeziorem Dolenickiem, dzisiejszym Tollense. Radygoszcza albo Radyhost t. j. rad gościowi, najstarożytniejsza nazwa kilku miast i osad u rozmaitych ludów słowiańskich, a i dziś istnieje Radihost w Rossyi, Radohoszcz w Łęczyckiem, Radhoszcze albo Rada-Hoszcza w ostrołęckim powiecie. Wiele miast słowiańskich miało takie same zakończenie na goszcz albo hoszcz; tak naprz. Bydgoszcz (dzisiejszy Bromberg), Walgoszcz właściwiej Wolegoszcz, Wilgoszcza w Olkuskiem, Małogoszcza w Kieleckim i t. d. Ubóstwianie Radogoszcza, Radohosta było znanem niemal u wszystkich Słowian. Ditmar tak opisuje tę świątynię: „W krainie Katarów, (Katrow) jest miasto Radygoszcz (Riedegost) z trzema wrotami, otoczone ze wszystkich stron lasem, którego żadna ręka ludzka dotknąć nie śmiała, gdyż miejscowi mieszkańcy uważają go za święty. Jedne wrota prowadzą do morza (morzem zapewna nazywa jezioro duże) lecz te nie zawsze się otwierają dla przechodnia; inne przeciwnie, otwarte dla każdego. W tem tedy mieście wykwintnie zbudowano świątynię z drzewa, otoczoną ze wszystkich stron wodą. Jedna tylko droga prowadziła do świątyni i był jeden tylko most, przez który przechodzić mógł tylko ten, który szedł do modlitwy lub złożenia ofiary. Świątynię zdobiły rogi zwierząt, oraz rzeźba, nad którą zachwyca się Ditmar; rzeźba ta wyobrażała rozmaitych bogów. Tu się składały także bojowe sztandary Lutyczów, szanowane przez nich i używane tylko w czasie wojny. Mając na czele taki sztandar Lutyczy cudów waleczności dokazywali, bo uważali go za święty. Bóstwu temu tak samo składano ofiary i daniny, a nawet z ludzi, niewolników chrześcijan przed bożyszczem mordowano.
Oprócz Swiatowita i Radygosta znane były i inne bóstwa Pomorzanom, które spotykamy u innych szczepów, jak Żywe, Jarowit, Piorun i t. d. Był Białybóg i Czarnybóg. O świątyniach tych bóstw nie mamy dokładnych szczegółów.
Jeszcze w VII wieku zaczęły się objawiać usiłowania do nawrócenia Słowian Bałtyckich na wiarę chrześcijańską. Lecz te usiłowania nie miały pożądanego skutku. Lud, którego hasłem była wojna, a najśmielsze przedsięwzięcia lądowe i morskie żywiołem, gdzie dziewice stawały na czele mężnych wojowników, taki lud musiał wyrobić w sobie charakter niezłomny, rycerski. Widzieliśmy już, że w życiu domowem i obywatelskiem Słowianie ci odznaczali się wielu szczytnemi przymiotami, czerpiąc źródła moralności z tradycji i wiary, która jakkolwiek krwiożercza i barbarzyńska, bojownicza i nieubłagana dla wroga, nie była jednak pozbawioną wielu cech szlachetnych, gdyż nakazując nienawidzieć nieprzyjaciela, mordować go okrutnie — uczyła zarazem kochać własnych bliźnich, a ztąd wynikały gościnność, szczodrobliwość i opieka nad podupadłemi i osieroconemi, patryarchalność w rodzinie której głowa był panem i sędzią, wszakże panem i sędzią sprawiedliwym. Nic więc dziwnego, że taki lud długo opierał się cywilizacyi nowej, którą weń chciano zaszczepić nie miłością, lecz ogniem i mieczem.
Przez trzy wieki chrześcijaństwo stopniowo spływało i zlewało swe dobrodziejstwa na Słowian, idąc z południa na północ. Bułgarja, Serbja, Morawy, Czechy, Polska i Ruś już w IX i X stuleciach byli wyznawcami, przynajmniej w znaczniejszej części ludności, nauki Chrystusa, a Bałtyckie Pomorze jeszcze długo zostawało w bałwochwalstwie, żarliwie broniąc swych bogów i swej przeszłości. Zaledwo bowiem w XII i XIII stuleciach Słowianie pomorscy zostali pokonani i w znacznej części wygnani ze swych posiadłości. Mówimy pokonani, gdyż tak piszą sami niemieccy kronikarze, nie używając wcale wyrażenia nawróceni. Podbić, pokonać i zmusić do przyjęcia wiary — to było ich stałą dążnością. Ale nie na tem koniec. Podbity, pokonany stawał się niewolnikiem, a więc rabowano jego mienie, odbierano mu ziemię, przesiedlano w dalekie strony, a nieraz wymordowywano okrutnie.
Historja przedstawia nam fakt godny zastanowienia. Kiedy już na całej przestrzeni Europy górowało chrześcijaństwo, jedni Litwini i Słowianie Bałtyccy zostawali w bałwochwalstwie. I jednych i drugich nawracali Niemcy. Jeżeli Słowianin Słowianina nawracał, chrześcijaństwo z łatwością się zaszczepiało. Św. Wojciech Czech rodem skutecznie i bez najmniejszego oporu opowiadał słowo Boże w Krakowie i innych miastach Polski. Św. Cycylli i Metodyusz tak samo głosili wiarę prawdziwą w Morawie, Czechach, na Rusi. I wszędzie wiara św. zaszczepioną została bez krwi rozlewu.
Lecz nie tak się działo, skoro Niemiec nawracał na wiarę, bo nawracał ogniem i mieczem. Rycerze mieczowi i krzyżowi przez kilka wieków pastwili się nad biedną Litwą, w imieniu wiary paląc, niszcząc, rabując. Bo im nie o wiarę chodziło, ale o panowanie i łupieże. Do dziś dnia piosnki litewskie przechowały nam pamięć okrucieństw niemieckich i tej nienawiści, jaką ku nim pałali Litwini. Pozostała i tradycja, jak Litwin, odpowiedział Krzyżakowi, który go bijąc, spaliwszy wprzód jego domostwo, nawracał i niebo obiecywał: „nie chcę być w tem niebie, jeżeli i wy tam będziecie“, odpowiedział Litwin. Tak samo zupełnie później odpowiedział Amerykanin nawracającemu go okrutnemu Hiszpanowi. Lecz skoro Jagiełło z Jadwigą przybyli do Wilna i posąg Perkunosa obalić rozkazali, nikt nie stawił oporu — tłumy ludu biegły do Wilii, ażeby chrzest przyjąć.
Słowianie zaś Pomorscy nie mieli swego Jagiełły, nie mieli własnych apostołów, Wojciechów, Cyrylich i Metodyuszów. Ich żupy, kniażkowie i kapłani, skoro sił zabrakło do oporu, ulegli przemocy; ale tylko przemocy.
Niemiec ani myślał o tem, ażeby powiększyć trzodę Chrystusa drogą miru i przekonania; nawracać na wiarę to była dla niego wyborna pobudka do łupieży i mordów, a nawrócić znaczyło to samo, co podbić, złupić, wymordować. Sami niemieccy kronikarze świadczą o tych okrucieństwach.
Ditmar powiada, że w pojęciu Niemca sam wyraz Słowianin — oznaczał niewolnika, psa niewiernego, którego rzeczywiście, skoro udało się podbić, zarazże obracano w niewolnika, pastwiono się nad rodziną, sprzedając męża od żony, córkę od matki, rabując cały dobytek. Samą ludność usiłowano wytępić, lub przynajmniej przesiedleć, tak, ażeby psiego śladu nie zostało na ziemi podbitej.
Inny znów świadczy, że Niemcy umieli do takiego stopnia wycieńczyć i doprowadzić do ostatecznej rozpaczy lud podbity, że ten szukał jedynego ratunku naprzód w rozboju, a potem w ucieczce lub zaprzedaniu się w niewolę Duńczykom, lub jeśli się dało pobratymczym Słowianom. Musiało ich dużo wtedy znaleść schronienie nad Wisłą Lechicką i w Karpatach. Wielu też schroniło się w Serbii, Czechii i ziemi Łużyczan.
Tym tylko sposobem można sobie wytłumaczyć tak prędkie wyniszczenie ludności słowiańskiej na Pomorzu Bałtyckiem.
Okrutnego postępowania Niemców z nowo ochrzczonymi przemocą mamy wiele innych dowodów autentycznych przez współczesnych zapisanych.
Tak w r. 1285 hr. Szweryński aktem zapisowym wydanym jakiemuś klasztorowi, nadając mu zabraną przez siebie wieś słowiańską Łozice, zapewnia i zobowiązuje się, że wszystkich Słowian, których ta wieś była własnością, wypędzi i wyniszczy, dodając w końcu, że on, hr. Szweryński, tak pokieruje tą sprawą, iż sami nawet Słowianie ze wsi swej rodzinnej ustąpią, sami nawet zaświadczą, że nie będą mieli nigdy żadnej pretensyi do klasztoru. (Dokument ten wydrukowany w Cod. Pomer. str. 314.)
Taka to była uczciwość niemieckiego rycerza i do tego jeszcze hrabiego!
A potem czyż można się dziwić, że przy takiej uczciwości niemieckich panów, przy takiem pojmowaniu miłości bliźniego dla nowo nawróconych, już pod koniec XIII wieku wszystkie niemal ziemie na Pomorzu Bałtyckiem przeszły w ręce Niemców.
Wiadomo, że przy nawracaniu na wiarę najpotężniejszą dźwignią zawsze była mowa, opowiadanie słowa Bożego. A więc opowiadanie to musiało być zupełnie zrozumiałem. Tak opowiadali słowo Boże Słowianie jeden drugiemu, tak było wszędzie od najdawniejszych czasów. Apostołowie wiary uczyli się, jeżeli nie umieli języka tych, których nawracać mieli. Tak i dziś missionarze w Chinach i Japonii uczą się wprzód języka mieszkańców, a wtedy ich nawracają. Lecz Niemiec gardził językiem Słowianina. Kroniki zapisały nawet niektóre anegdoty z tego względu. Tak n. prz., kiedy Słowian uczono śpiewać „Kyrie elejson“, nie wytłumaczywszy im znaczenia tych wyrazów, oni przetłumaczyli je po swojemu, sądząc że to znaczy: w kry wolsza t. j. w krzaku olszyna. Nawet Otton Bamberski, który czas jakiś mieszkał w Polsce, a więc musiał umieć choć trochę po polsku, przy nawracaniu Pomorzan mówił po niemiecku, rozkazując tłumaczyć swą mowę jakiemuś Polakowi, który bodaj nie bardzo rozumiał po niemiecku.
Kroniki wspominają o jednym tylko księdzu niemieckim, niejakim Brunonie, który dobrze umiał po słowiańsku.
Dziwnem może się wydawać, że Niemcy wyniszczali ludność słowiańską, już nawróconą. Łatwo to sobie jednak wytłómaczyć, skoro się przypomni, że nawrócenie to było przymusowe, że Słowianom kazano być chrześcijanami, ale zasad chrześcijańskiej religii, opowiadanej po niemiecku, oni zupełnie nie znali. Nic więc dziwnego, że Słowianie nienawidząc Niemców, korzystali z każdej zręczności, ażeby powstać i pomścić się za swoje krzywdy.
Adam Bremeński w XI wieku pisał: „słyszałem od sumiennego króla duńskiego, że słowiańskie plemiona dawno już mogłyby zostać chrześcijanami, gdyby nie chciwość Saksów, którzy zdolniejsi są do wymagania danin, niż do nauczania bałwochwalców. Nieszczęśliwi, oni sami nie wiedzą, jak wielkie niebezpieczeństwo wywołać może ich chciwość, podkopując chrystyanizm w ziemiach słowiańskich, a następnie okrucieństwem zmuszając do oporu i wywołując powstania“.
Tak było w XI wieku, tak było i przez dwa następne stulecia, aż nim nie zdołano do szczętu wyniszczyć ludność słowiańską.
Dalszy ciąg kroniki Helmolda napisał Arnold i oto jak zaczyna ten dalszy ciąg: ponieważ wielebny ksiądz Helmold nie skończył, jak zamierzał swej kroniki o podbiciu albo powołaniu Słowian do Kościoła, a więc my przystępujemy do tej pracy.
Te kilka słów najlepiej tłumaczą ówczesny pogląd na nawrócenie. Podbić albo powołać do Kościoła, znaczyło u nich jedno i to samo!
Dodać tu jeszcze winniśmy jeden ciekawy szczegół z dziejów Słowian nadbałtyckich. W r. 748 wynikła wojna bratobójcza między dwoma Frankami braćmi rodzonymi, Pepinem Krótkim i Gryffem. Sławny Pepin jak wiadomo panował już wtedy nad plemionami średnich i wschodnich Niemiec. Otóż Pepin wezwał do pomocy Słowian nadbałtyckich, i groźni wodzowie słowiańscy powiada kronika, pospieszyli na pomoc Pepinowi ze stutysięcznem wojskiem.
W VIII wieku Słowianie mogli wysłać za granicę swojego kraju 100 tysięczną armię, a w XIII musieli szukać jedynego ratunku w ucieczce i zaprzedaniu się w niewolę!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Adam Honory Kirkor.