Słowianie nadbałtyccy/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Adam Honory Kirkor
Tytuł Słowianie nadbałtyccy
Podtytuł Zarysy etnologiczno-mitologiczne
Wydawca nakładem autora
Data wyd. 1876
Druk Drukarnia Towarzystwa im. Szewczenki
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
SŁOWIANIE
NADBAŁTYCCY.


ZARYSY ETNOLOGICZNO-MITOLOGICZNE


przez
A. H. Kirkora.


Odbitka z „Przeglądu archeologicznego“.


LWÓW, 1876.
NAKŁADEM AUTORA.
Z DRUKARNI TOWARZYSTWA IM. SZEWCZENKI.
Pod zarządem F. Sarnickiego.



I.

Na Pomorzu Bałtyckiem, pomiędzy Wisłą, Elbą i Odrą mieszkali Słowianie. Od Polaków oddziela ich Wisła; od Litwinów i Rusinów rzeki Warta i Noteć, od Niemców Elba, ówczesna Łaba. Rzeka Persanta dzieliła Bałtyckie Pomorze na dwie części: zachodnią i wschodnią. W obu tych częściach mieszkało kilka szczepów słowiańskich. Nosiły one imiona Weletów, Bodriczów, Kajaków, Wagrów, Drewlanów, Wollinców, Luticzów, i kilka innych pomniejszych szczepów.
Najdawniejsi kronikarze świadczą, że owi Pomorzanie byli wspólnego pochodzenia z Polanami, Mazurami i Szlązakami, a zatem należeli do szczepu Słowian zachodnich. Pod względem języka w niczem prawie nie różnili się od Polaków[1].
Tak więc w odległej starożytności widzimy dwa najpotężniejsze szczepy słowiańskie: lechicki i ruski. Pierwszy, tj. lechicki, składający się ze Słowian Nadbałtyckich, oraz właściwych Polaków, Mazurów i Szlązaków zasiedlał piękną i bogatą płaszczyznę od morza Bałtyckiego przez Wisłę aż do Elby czyli Łaby, do gór Karpackich i źródeł Odry. Drugi zaś, t. j. ruski, dzielący się na kilka gałęzi, zamieszkiwał niezmierną przestrzeń od Pskowa i Nowogrodu Wielkiego do porohów Dnieprowych, a w czasach późniejszych za panowania sławnego Witołda litewskiego, aż do morza Czarnego.
Zaledwo w X. wieku Polanie, Mazury i Szlązaki przyjmują wspólne nazwanie Polaków; Bałtyccy zaś Słowianie pozostają przy dawnych nazwach, podług szczepów, na które się dzieliły. Niemcom znani oni byli pod ogólną nazwą Wendów.
Na kilka wieków przed Narodzeniem Chrystusa u rzymskich i greckich pisarzy znajdujemy wzmianki o Słowianach Nadbałtyckich. Dokładniej mówi o nich Korneliusz Nepos w połowie ostatniego stulecia przed Chrystusem. We sto lat później, Pliniusz mówi o nich jeszcze wyraźniej, wskazując, że mieszkają na wschód od Wisły. W końcu mamy o nich wzmiankę i u Tacyta.
Jednocześnie prawie widzimy i Niemców na wybrzeżach Bałtyckich. W II. wieku po N. Chr. Tacyt wspomina już o Gotach, którzy zamieszkali na Pomorzu, ale wkrótce potem zaczęła się wędrówka ich na południe ku morzu Czarnemu. Następnie Niemcy wyparci zostali przez Słowian tak, że kiedy Tacyt widział tych ostatnich za Wisłą tylko; Ptolomeusz pod koniec II. wieku widzi już ich na całem pomorzu Bałtyckiem.
W III. stuleciu potęga Słowian wzrasta jeszcze więcej i resztki Niemców zmykać muszą, inni wyparci przez groźnego Attyllę, a na wybrzeżach Bałtyku nie zostało ani jednego szczepu niemieckiego aż do gór Karpackich.
Potęga Słowian wzrastała i w następnych wiekach. Groźne ich napady nietylko na Niemców po za Elbą, ale i na Duńczyków trwogą przejmowały, a Słowian każda wyprawa wzbogacała. Już w tym czasie widzimy osady słowiańskie w Szwecji, na wybrzeżach Renu, w Hollandji, a później aż w Anglii.
Najsłynniejsi historycy żyjący w późniejszych wiekach zostawili nam wiele wzmianek o tych Słowianach. Mówili o nich Jornandes, Saxo-Grammatyk, Helmold, Otton Bamberski, Adam Bremeński i inni. Na zasadzie ich świadectw możemy mieć dokładne wiadomości o życiu i charakterze, a nawet zwyczajach tych mężnych braci naszych.
Słowianin nadbałtycki, dziki i okrutny w boju, łagodny, uprzejmy, gościnny w domu, patryarchalny i sprawiedliwy, chociaż surowy w rodzinie, odznaczał się nie samem tylko męztwem, ale i znajomością sztuki wojennej podług ówczesnych pojęć. Był majtkiem i żołnierzem, a więc bił się na morzu i na lądzie. Morze było jego żywiołem. Miasta ich słynęły w owych wiekach jako silne fortece. Tu znajdowali bezpieczne schronienie starcy, niewiasty i dzieci w czasie napadów wroga. Wioski budowano byle jak z drzewa, nie troszcząc się o wygodę, byleby służyły schronieniem od niepogody, a skoro nieprzyjaciel wpadł do kraju, całe mienie, złoto, srebro, bronz, żelazo kiedy już było znanem, ruchomość i wszelkie droższe sprzęty głęboko w lasach zakopywano do ziemi. Niezdatni do boju kryli się w fortecach lub też w puszczach bagnistych, gdzie także i trzody spędzano, tak, że nieprzyjaciel spalił i zniszczył wioskę — ale nic więcej nie dostał. Wszakże i to się im nie zawsze udawało, bo Słowianie cuda waleczności dokonywali.
Cnoty domowe, rycerskość, gościnność, prawość charakteru, wierność w dotrzymaniu słowa — które odznaczały Słowian nadbałtyckich wyraźnie malują się w opowiadaniach niemieckich pisarzy, t. j. najzaciętszych ich nieprzyjaciół. Św. Bonifacy, apostoł Niemiec, z ubolewaniem mówiąc o ciemnocie pogańskiej, w jakiej pogrążeni byli Słowianie, podziwia jednak ich życie i cnoty domowe; podziwia kobiety Słowianki, które raz poślubiwszy miłość małżonkowi, nie chcą się rozstać i z umarłym, a same sobie cios śmiertelny zadają, ażeby razem ze szczętami męża spłonąć na stosie.
Inni znów kronikarze niemieccy świadczą, że Słowianie byli zawsze słowni i nigdy danego słowa nie złamali. Jako dowód, kronikarz przytacza niejakiego Trybuta Bohorowicza, który stał się sławnym z rozbojów i grabieży, tak, że imię jego było strasznem w okolicy. Był on skazany na śmierć przez sąd swój własny gminny za jakieś ważne przestępstwo — ale zdołał uciec, krył się po lasach i robił najścia na mieszkańców. Jeden z nich, niejaki Godeskalk syn Dazanowa zdołał wymódz na nim słowo, że na jego posiadłość nigdy napadu nie zrobi. I cóż? Ów zbójca, wyrzutek społeczności Słowiańskiej nigdy danego słowa nie złamał.
Jedyne to tylko wspomnienie o człowieku, który się wyłamał z pod praw swojego narodu i został złoczyńcą. Ale za to każdy z kronikarzy, śród obelg miotanych na Słowian, świadczy jako o fakcie wielkiej doniosłości, że złodziejstwo i oszukaństwo nawet z wyrazów nieznane były Słowianom Nadbałtyckim. Wszelkie kosztowności, złoto i srebro, drogie futra i inne sprzęty — leżały otworem. O istnieniu kłodek i zamków nie wiedziano nawet, a kiedy przyjechał do nich biskup Otton Bamberski w XII. wieku, z wielkiem zadziwieniem oglądali zamki, któremi jego kufry i paki były starannie pozamykane.
Musiały być cnoty i zacne przymioty u Słowian, skoro sami nieprzyjaciele oddawali im sprawiedliwość. Tak naprz. Adam Bremeński powiada, że „Wollincy są bałwochwalcami — ale na całym świecie nie znajdziesz ludzi pod względem zwyczajów i gościnności bardziej uczciwych i zacnych“.
Helmold opisując okrucieństwa Ranów w czasie napadów morskich, świadczy jednak — że mimo to wszystko posiadają oni wiele rzadkich przymiotów, że gościnność, poszanowanie rodziców są u nich wzorowe.
Gościnność Słowiańska już w owych czasach słynną była nawet u Niemców. Z opisów ich widać, jak dalece już i wtedy różnili się Niemcy pod tym względem od Słowian.
Helmold opisuje ucztę, jaką wyprawił Przybysław xiąże Budryczów i Wagrów dla przybyłego biskupa niemieckiego i tegoż samego Helmolda. Ostatni nie tai, że Niemcy byli wrogami Przybysława i wyrządzali mu tysiące przykrości, ale Przybysław przyjął ich jak najlepszych przyjaciół. Na tej uczcie duży stół zastawiony był dwudziestu potrawami przygotowanemi z mięsa, wybornych ryb, zwierzyny, pieczywa i. t. d., a przytem obfitość napojów (zapewne miodu).
W innem miejscu opowiada, że u Pomorzan w każdem mieszkaniu jest osobna izba, w której stół zastawiony był jedzeniem i napojami, a to nie tylko w dzień — ale i w nocy, ażeby podróżny nie czekał ani chwili na posiłek.
Ciekawy także szczegół opowiadają Niemcy o Słowianach, a mianowicie, że u nich nie było ani żebraków, ani nawet bardzo ubogich, gdyż jeden drugiego wspierał i gmina opiekowała się chorymi i przypadkowo w skutek nieszczęśliwych wypadków zubożałymi. A było to tak powszechne, że jeżeli zjawiał się wędrowny cudzoziemiec jako żebrak, Słowianie pojąć tego nie mogli, uważali go prawie za złoczyńcę, a nakarmiwszy wysyłali za granicę.
Takimi byli Słowianie w życiu domowem. Lecz na wojnie, na morzu lub na lądzie, dzikie męztwo z okrucieństwem przewodniczyły ich wyprawom.
Mamy dowody, że i niewiasty brały udział w wojnie. Ocalały nawet imiona niektórych bohaterek. Tak nprz. w VII. wieku podczas wojny z Duńczykami, niejaka Słowianka Wisna, albo Wisma, przezwana królewną morza, dowodziła osobnym oddziałem, który różnił się od innych uzbrojeniem i sposobem wojowania. Każdy żołnierz miał tarczę niewielką i miecz ogromny, a skoro przychodziło do walki ręcznej, Wisna leciała naprzód z chorągwią w ręku, za nią zaś każdy żołnierz z piersią obnażoną, zarzucał na plecy tarczę i z mieczem w ręku z wściekłością rzucał się na wroga.
Tak zginął od nich Harald król duński i Słowianie zawładnęli nawet częścią duńskiego państwa. Zaledwo w połowie VIII. stulecia królik duński Rangar Lodbrak zdołał wypędzić Słowian z własnych posiadłości i zmusił do płacenia daniny, w takiej samej ilości, jaką Duńczycy płacili przedtem Słowianom. Nie długo to jednak trwało. Napady na Duńczyków i na inne dalsze strony nie ustawały jeszcze przez dwa prawie wieki. Wiemy już, że osady Słowian były nie tylko w Danii ale i w Hollandji, Bawarji i nawet w Anglii.
Nasz Kadłubek opowiada ciekawy szczegół dowodzący, że i nasi przodkowie brali udział w tych wyprawach swoich pobratymców. W jednej z takich wypraw na Duńczyków, po odniesionem zupełnem zwycięstwie — Polacy wymagali, ażeby Duńczycy płacili daninę, od której mogą być zwolnieni w takim tylko razie, jeżeli się upokorzą, zrzucą strój męzki, a przywdzieją kobiecy i zapuszczą kosy — zeznają bowiem przez to, że są bezsilni.
Wojna, podług ówczesnych pojęć połączona z rabunkiem — wzbogacała Słowian. Mieli oni wszakże i inne sposoby wzbogacania się, przeważnie handlem. Miejscowość nadmorska i nadrzeczna, obfitość przedmiotów, które sama natura podawała, w końcu zręczność i szczególne usposobienie do przemysłu już w odległej przeszłości, pozwalały Słowianom prowadzenia szerokiego handlu, który stopniowo wzrastał i rozszerzał stosunki na wielką skalę z najodleglejszymi krajami. Jeszcze przed Narodzeniem Chrystusa bursztyn był ważnym przedmiotem handlu. Później sławne były na całym świecie litewskie i słowiano-nadbałtyckie śledzie. Sprzedawano je za wóz po 1 denarze! Nadto i inne morskie ryby, drogie futra, miód, wosk, stanowiły bogate źródła zamiennego handlu; nic przeto dziwnego, że jak Niemcy z zazdrością często wspominają, Słowianie mieli dużo złota i srebra.
Najsławniejsze miasta handlowe, a zarazem i fortyfikacyjne u Słowian nadbałtyckich były: Starogród, dziś Altenburg; Wollin, albo Julin; Lubica, dzisiejsza Lubeka; Karog, dzisiejszy Mikilinburg t. j. Wielkigród; Wesmir, dzisiejszy Wismar; Szczecin albo Szczytno, dziś Stettin; Kamień, dziś Cammin; Kłodno albo Kłoda; Dymin, dziś Demmin; Kołobrzeg, dziś Colberg; Gradyszcze, dziś Garz; Wyduchowo, dziś Fiddichow; Czedno, dziś Zehden nad Odrą; Arkona na wyspie Rugii; Międzyrzecze nad Wartą; Wołyń, albo Wełyń, dziś Filehne nad Notecią; Uszcz; silna forteca Nakło albo Nakel; Piorun, dziś Pron na północ od Stralzunda; Krestowo, dziś Gristow; Gardziszcze, Gardczyn, Gard (ostatnie dwa na wyspie Chostnie, dziś Koss); Ostrożna, Białbóg, Trebietowo dziś Treptow; Sławno, Stołp, Białhard, Lojchowiec, dziś Lüchow; Wojkam, dziś Dannenberg; Ostrow, dziś Wastrow; Gorsko, dziś Bergen; Klorsko, dziś Klenze itd. Starogród, Szczecin, Arkona były uważane za najludniejsze i najznakomitsze miasta. W Starogrodzie na początku XII. wieku liczyło się jeszcze 900 ojców rodzin; bo niewiasty, nieżonaci i nieposiadający osiadłości, jak również dzieci i sługi nawet liczeni nie byli. Wykazaliśmy tylko główniejsze miasta; ale było ich na całej przestrzeni Bałtyckiego pomorza 620.
Pomorzanie i Budryczy mieli swoich xiążąt. Nie byli to jednak xiążęta panujący. Każdy szczep dzielił się na wiele gmin; gminy miały swoich xiążąt, ci mieli starszego nad sobą wiekiem i urodzeniem; ale xiążęta i gminy zgoła nie uważali siebie za jego poddanych.
Lutyczy nie uznawali żadnej władzy xiążęcej nad sobą. Mieli oni swój własny gminny samorząd. Na wyspie Kanie był xiąże — ale ten ulegać musiał głównemu kapłanowi boga Swiato-Wita. Wpływ i znaczenie tego arcy-kapłana rozciągały się i na inne szczepy nadbałtyckich Słowian. Gminy nazywały się żupami, a naczelnik ich był żupanem. Władza tego żupana była jednak ograniczoną; on rządził imieniem całej żupy, bo wszyscy ojcowie rodzin brali udział w naradach i sądzie, a co uchwalili, to było niezłomne. Starsi wiekiem, jak również kapłani mieli zawsze pewną przewagę i głos ich był stanowczy.
Sąd odbywał się publicznie pod gołem niebem, w gajach poświęconych, lub w grodziskach. Tam skupiała się cała starszyzna żupy, sądziła sprawy i wydawała wyroki. Xiąże należał także do sądzenia spraw i wydawał wyroki w porozumieniu ze starszyzną. Jeżeli sprawa była zawiłą, wtedy używano pomocy boskiej. Kapłani modlili się, poczem najstarszy z nich ogłaszał wolę bogów.
Taki to był naród słowiański, którego mitologiczne zarysy w krótkości podać musimy. I tu, jak w ogóle pod względem cywilizacyjnym w odległych wiekach Słowianie nadbałtyccy przodują przed innymi szczepami. Mitologja ich urozmaicona fantazją i wymysłami, miała jednak w zasadzie pojęcie o najwyższej Istocie. Istota ta, czyli Pan wszechświata był na niebie.

II.

Od tej najwyższej istoty, Pana wszechświata, niemającego granic i końca istnienia, zależni byli wszyscy inni bogowie. Z wielkością i potęgą Pana wszechświata nie zgadzało się, aby sam rządził i kierował ziemią, zesłał więc na nią swoich dzieci i wnuków, t. j. bogów widomych, których czczono i którym ofiary składano.
W całej Słowiańszczyznie były świątynie; najczęściej jednak pod gołem niebem, na łysych górach, nad rzekami, lub po gajach, na grodziskach ofiary bogom składano. U Słowian zaś nadbałtyckich były najwspanialsze świątynie, zamożne w bogactwa, a wielki i nader rozległy handel, jaki prowadzili w dalekich stronach, pozwalał ozdabiać te świątynie, nawet ówczesnemi dziełami sztuki.
Gdy u wszystkich Słowian, jak również i u Litwinów Piorun (Perun, Perkunas) był głównym bogiem na ziemi; u Słowian nadbałtyckich Piorun grał rolę podrzędniejszą, jako jeden z wnuków Wszechpana; najstarszym zaś bogiem, namiestnikiem boga niebieskiego był Swiatowit[2] pilnie śledzący na wszystkie cztery strony: ziemię i ludzi.
Aby więc dać bliższe wyobrażenie o zwyczajach i obrzędach religijnych Słowian nadbałtyckich, pokrótce opowiemy, jakie były przymioty Swiatowita i opiszemy świątynię jego.
Na północnej stronie wyspy Rany, dzisiejszej Rugii na samym jej krańcu, na niewielkim półwyspie Witowie, na górze mającej wysokości 200 stóp — stało wspaniałe miasto Arkona. Była to stolica szczepu Ranian. Od zachodu gród ten był obwarowany potężnym wałem. Z trzech innych stron otaczały go spadziste nieprzystępne skały, tak wysokie, że jak świadczy Saxo-Grammatyk, żaden pocisk rzucony z machiny nie mógł dosięgnąć ich wierzchołka. Olbrzymią tę górę oblewało morze.
W tej tedy Arkonie, w środku miasta, wznosiła się wspaniała świątynia, otoczona zagrodą, ozdobiona malowanemi wyobrażeniami rozmaitych przedmiotów. Wielka brama prowadziła wewnątrz zagrody. Świątynia dzieliła się na dwie części: zewnętrzna miała ściany i dach czerwono malowany; wewnętrzna zaś, oparta była na czterech słupach, pomiędzy któremi wisiały firanki z kosztownej purpurowej tkaniny. Wewnętrzna część świątyni była połączoną z zewnętrzną wspólnym dachem i poprzecznem wiązaniem belek.
Wewnątrz tej świątyni stał posąg z drzewa Swiatowita. Na jego kadłubie mieściło się cztery głowy, każda na własnej szyi. Włosy krótko ostrzyżone, brody ogolone, wedle zwyczaju rańskiego ludu. Bożyszcze spozierało na wszystkie cztery strony świata. W lewej ręce trzymało róg, ozdobiony metalowemi świecidełkami. Prawa ręka, którą w bok się podpierało, była zgięta. Ubior sięgał goleni bez zgięcia połączonych z kolanami. U nóg leżał ogromny miecz, którego rękojeść i pochwa były ozdobione srebrem i rzeźbą; tudzież siodło, munsztuk i kilka innych przedmiotów. Ściany świątyni zdobiły rogi zwierząt.
Swiatowit, jako bóg wszystkich bogów, najpotężniejszy i pierwszy z bogów ziemskich był zarazem prorokiem, przez usta bowiem swojego arcykapłana wydawał najnieomylniejsze przepowiednie i z jego woli otrzymywano najświetniejsze zwycięstwa. Nie sam tylko arcykapłan, ale i koń Swiatowita ogłaszał jego wolę i proroctwa. Koń ten był biały z długą grzywą i ogonem, których nigdy nie strzyżono. Z rana wyprowadzano konia ze świątyni całkiem zabłoconego i pokrytego pianą, co znaczyło, że Swiatowit w nocy odbył na nim daleką podróż. Jeśli koń podnosił prawą nogę, lud rozumiał, że Swiatowit przyrzeka wygranę w bitwie; jeśli lewą, to znaczyło, że trzeba całkiem zaniechać zamierzonej wyprawy.
W jesieni obchodzono najuroczyściej święto Swiatowita. Wtedy cała ludność wyspy zgromadzała się do Arkony. Odbywało się solenne nabożeństwo, składano ofiary, a później ucztowano społem. Arcykapłan, który sam jeden tylko miał prawo wchodzić do wnętrza świątyni, w wigilję uroczystości zmiatał kurz z bóstwa, nie śmiejąc grzesznym oddechem pokalać miejsca, gdzie bóstwo było obecnem, a dla tego co chwilę wybiegał na zewnątrz, aby odetchnąć. W sam dzień zaś uroczystości wylewał z rogu przeszłoroczne wino pod nogi posągu, napełniał róg świeżem, podnosił go do ust bożyszcza, poczem sam wypijał do kropli, nalewał powtórnie i wkładał do ręki Swiatowita. Następnie składano Swiatowitowi olbrzymi okrągły pierog (kulicz, kałacz) ze słodkiego ciasta, oraz inne ofiary z jadła i napojów. Na zakończenie arcykapłan w imieniu Swiatowita błogosławił wszystkich obecnych i nieobecnych mieszkańców wyspy Rany. Wtedy zaczynała się uczta: trzeba było zjeść i wypić wszystko, co było złożone w ofierze, gdyż inaczej można było narazić się na gniew bożyszcza.
Trzysta żołnierzy, składających rodzaj religijnego bractwa, zależnych od arcykapłana, czuwało nad skarbem świątyni. A skarby te były niezmierne: trzecia część łupów zdobytych na nieprzyjacielu była oddawana Swiatowitowi; kupcy i w ogóle wszyscy przemysłowcy składali daninę, a były wypadki, że całe plemiona obce, skoro były podbite, musiały opłacać się temu bożyszczu.
Oprócz świątyni głównej w Arkonie, Swiatowit miał jeszcze pomniejsze w Szczecinie, Wołyniu i kilku innych miastach pomorskich.
Świątynia arkońska zburzoną została i posąg spalony przez Waldemara IV. króla duńskiego 15. czerwca 1168 r. Na miejscu świątyni stanął kościoł pod wezwaniem św. Wita.
Świątynia arkońska Swiatowita mając pierwszeństwo przed wszystkiemi świątyniami Bałtyckiego pomorza, zbierając daninę nietylko od swoich, ale i obcych narodów, skoro zostali pokonani; — była nietylko bogatą, zamożną, ale zarazem swoją świętością i zwierzchnictwem nad wszystkiemi innemi nadbałtyckiemi Słowianami nadawała arcykapłanowi swojemu powagę niezmierną, znaczenie i prawo wtrącania się we wszystkie sprawy, nietylko swojej wyspy Rana — ale i całego Pomorza. A kiedy Niemcy nie słowem, ale mieczem nawracać zaczęli, kiedy okrucieństwa ich wzbudziły nienawiść do najwyższego stopnia, wtedy zapewne, arcykapłan arkoński korzystając z usposobienia ogółu, wprowadził zwyczaj co roku poświęcać jednego chrześcijanina na ofiarę Swiatowitowi. Helmold opowiada taki wypadek: pewnego razu na wybrzeżu Bałtyku, na wyspie Ranie, zgromadziło się dużo chrześcijan, przeważnie handlarzy, dla łowienia śledzi. Przybył z nimi i ksiądz, imieniem Godeskalk z Bardewiku. Dowiedziawszy się o tem arcykapłan, zgromadził tłumy Słowian i ogłosił im wolę Swiatowita, że bóstwo to pała strasznym gniewem za to, że noga nienawistnego kapłana chrześcijańskiego depce świętą ziemię rańskiego narodu, a nadto poważa się jeszcze znieważać boga-bogów, oddając cześć publiczną innemu, chrześcijańskiemu Bogowi. Groził przeto straszną zemstą Swiatowita, jeżeli ów kapłan ukarany nie będzie. Przerażeni mieszkańcy wyspy — wezwali do siebie starszyznę owych przemysłowców chrześcijan, wymagając, aby im natychmiast kapłana swojego oddali, a otrzymawszy odmowną odpowiedź, chcieli nawet zapłacić za niego 100 marek srebra — lecz, gdy i na to chrześcijanie nie zgodzili się, zaczęto się sposobić do bitwy, i ujęcia przemocą kapłana. Udało się wszakże chrześcijanom, korzystając z nocy, która zaskoczyła, odpłynąć na swych okrętach i takim sposobem księdza uratować.
Nie zawsze jednak tak szczęśliwie dla chrześcijan można było się uniknąć niebezpieczeństwa. Niewolnika chrześcijańskiego gdziekolwiekbądź przez Słowian Bałtyckiego Pomorza ujętego, zwykle odsyłano do Arkony, a tu rzucano na losy, który z niewolników ma być ofiarowany Swiatowitowi, i tego, na którego padł los, okrutnie mordowano u stóp bożyszcza, ponieważ arcykapłan ogłaszał, że nic tak nie rozwesela Swiatowita, jak krew męczeńska chrześcijanina.
Widzieliśmy już, że bożyszcze słowiańskie runęło pierwej nawet, niż inni Słowianie pomorscy wyrzekli się bałwochwalstwa. Olbrzymia potęga arcykapłana, tej wyroczni woli Swiatowita nie zdołała ocalić go przed przemagającą siłą niemiecką. Inne zaś plemiona słowiańskie, chociaż stanowiły tak ścisły związek z rańską ludnością i ulegały władzy arcykapłana, nie przybyli na pomoc, bo związek ten oparty na kłamstwie i fałszywych proroctwach arcykapłana, nie był związkiem narodowym, nie był oparty na silnej spójni państwowej, któraby nadawała jedność państwową, stanowiła dźwignię do wspólnej obrony w razie potrzeby. Jedność była tylko w wierzeniu w urojoną potęgę i nieomylność arcykapłana, przez usta którego bożyszcze przemawiało — lecz ta potęga runęła przed przemocą, a z obaleniem Swiatowita wstrząsły się podwaliny całego bałwochwalstwa pomorskiego. Było to jedyną prawdziwą przepowiednią, że wkrótce i na całem Pomorzu stara wiara runąć musi.
Czy był Swiatowit czczony przez inne szczepy słowiańskie poza obrębem Pomorza bałtyckiego, nie mamy pewnych dowodów. Ale w sierpniu 1848 roku, na Podolu niedaleko Liczkowic, majątku p. Konstantego Zaborowskiego, pomiędzy Husiatynem, Satanowem i Toustem (Daus-dawa), w pobliżu ujścia rzeki Tajnej i Gniłej do Zbrucza[3], który tam przerzyna łańcuch gór noszących nazwę Miedobory albo Toutry, gdy w skutek długiej posuchy woda w Zbruczu znacznie się zniżyła, pobliscy strażnicy skarbowi dostrzegli czapkę wysterkniętą po nad wodą. W mniemaniu, że to była czapka topielca, podpłynęli na to miejsce i z zadziwieniem dostrzegli, że była z kamienia, że znajdująca się poniżej głowa i dalsze części były także z kamienia. Skoro doniesiono o tem do dworu, obecny wtedy tam inżynier Kazimierz Bieńkowski, oraz rządzca Gawłowski pośpieszyli na miejsce i p. Bieńkowski zarządził wydobycie kamienia z wody. Przekonawszy się, że czapka pokrywająca figurę jest z kamienia, a także że i w dalszym ciągu idzie ten sam kamień w kształcie słupa, który znaleziono w pochyłem położeniu, zarzucono mocne powrozy i przy pomocy trzech par wołów cały słup wyciągnęli na brzeg. Nie ulega wszakże wątpliwości, że podstawa jego, czyli dolna część pozostała w wodzie. Albo przy wydobyciu i gwałtownem ciągnieniu odkruszono go od podstawy, albo już może i pierwej był nadłamany, gdyż jak wiemy z pewnego źródła, posąg wyglądał w wodzie nie prostopadle, ale ukośnie[4], z czego wnioskować można, że już działaniem wody lub lodowców poprzednio był może w części tylko oderwany od podstawy, a resztę dokonało ciągnienie wołami. W końcu bożyszcze wszak musiało być rzucone z góry do rzeki, może było początkowie w leżącej pozycji, może spadając odkruszyło się. Bądź co bądź rzecz ta wymaga jeszcze głębszego, sumiennego zbadania na miejscu, ażali tkwi jeszcze w dnie dolna część posągu?
Właściciel Liczkowic odstąpił ten posąg p. Mieczysławowi Potockiemu c. k. konserwatorowi zabytków, a ten ostatni ofiarował Towarzystwu naukowemu krakowskiemu. Ostatnie delegowało na miejsce członka swojego Teofila Żebrawskiego, który w maju 1851 r. przywiózł go do Krakowa, gdzie umieszczony został w muzeum Towarzystwa, dziś Akademii umiejętności. Pan Teofil Żebrawski zdał sprawę z danego mu polecenia, jak niemniej bardzo dokładnie opisał miejscowość i sam posąg, który uznał za bożyszcze Swiatowita, co też uchwaliło Towarzystwo naukowe, a później i Lelewel stwierdził to samo[5].
Posąg ten, jestto czworokątna bryła miejscowego twardego kamienia wapiennego w połączeniu, jak sądzi profesor A. F. Adamowicz, z ziemią krzemienistą (t. j. wapień zbity grubo ziarnisty przesiąkły krzemionką); ma długości stóp 8 calów 5½, szerokości do 12 calów i waży koło 10 cetnarów (25 pudów). Cała kolumna wyciosana z jednego kamienia, dzieli się na trzy główne części, które się odgraniczają jedna od drugiej szerokiemi na dwa cale gzemsami. Robota posągu lubo niezgrabna, nie jest wszakże poczwarna i odrażliwa. Wierzchołek bryły wyobraża głowę ludzką, w czapce, ze czterema twarzami zwróconemi na cztery strony świata; oblicza te mające rysy dorosłego mężczyzny, są bez wąsów i bez brody. Na bokach czworokątu, wyobrażenia robione płaskorzeźbą, z małemi odmianami prawie jednakie na wszystkich czterech stronach, po większej części są zatarte i wyraźnie widać na nich ślad działania wody, która ocierała się o nie przez tyle wieków. Zaraz poniżej głowy tułów ludzki ma długą odzież i pas na ubiorze. Z jednej strony postać ludzka, róg w dłoni trzymająca, jest dosyć wyraźnie wykuta; z drugiej znajduje się wyobrażenie konia i miecza. Poniżej, w części środkowej, na wszystkich bokach są wycięte cztery figurki niedorosłych dziewcząt, które mając ręce rozpostarte jakby dla podania ich sobie wzajemnie, połączone są niby w łańcuch lub koło. U dołu wyobrażone są trzy postacie silnych wąsatych mężczyzn; średni z nich stojąc pionowo a dwaj poboczni nieco ku niemu pochyło, na klęczkach, z podniesionemi ku górze rękami, podtrzymują kolumnę. W tylnej stronie miejsce niczem niezapełnione, zdaje się, że musiało mieć jakąś figurę, lecz ją prąd wody zatarł zupełnie.
Inni uczeni słowiańscy niebezwarunkowo temu uwierzyli, sądząc że posąg o którym mowa, nie koniecznie wyobraża Swiatowita. Pierwszy wystąpił uczony akademik petersburgski Srezniewski. Za podstawę swych twierdzeń Srezniewski przytoczył: 1) że bałwan znaleziony w Zbruczu ma miecz u pasa, gdy przeciwnie Swiatowit arkoński miecz ten miał u nóg swoich złożony; 2) że wyobrażony na posągu róg i koń mogą być niekoniecznie rogiem i koniem; 3) że wszystkie znane bożyszcza Słowian bądź robione z metalu lub drzewa, nie zaś z kamienia, jak zbruczski; w końcu, oprócz kilku jeszcze pomniejszych zarzutów, że poszukiwania historyczne nie wykryły dotąd przekonywających dowodów, iż nie sami tylko Nadbałtyccy, lecz i inni Słowianie oddawali cześć Swiatowitowi.
Na te zarzuty odpowiedziećby można: 1) że o Swiatowicie arkońskim pisali znakomici kronikarze, jak Saxo-Grammatyk, Adam Bremeński i inni; miał on sławę rozległą, gdyż i sama Arkona słynęła okazałością i bogactwami; przeciwnie bożyszczu znalezionemu w Zbruczu niesądzono było mieć udziału w głośnych wypadkach historycznych; kroniki zaś ruskie pisane przez mnichów mało zostawiły wzmianek o mitologii słowiańskiej. Jednakże jedna z nich, kronika mnicha Joachima wyraźnie mówi, że w Kijowie Dobrynia pokruszył kamiennych bogów i wrzucił ich do rzeki, a więc myli się Srezniewski, chociaż sam o tym fakcie wspomina dowodząc, że Słowianie nie mieli kamiennych bałwanów; 2) że własności politeizmu są wiadome, wielobóstwo z łatwością się rozszerzało i przyswajało. Dlaczegoż więc nie przypuścić, że jedno plemię przyswajało sobie bóstwo drugiego pokrewnego mu plemienia. Jeżeli Swiatowit u Słowian nadbałtyckich był bogiem bogów, to u Słowian teraźniejszego Podola mógł być bożyszczem drugorzędnym, a przez to i przynależytości boga bogów, gdy ten był tylko bóstwem podrzędnym, mogły także uledz pewnym odmianom i ten sam róg, miecz, koń mogły być dodane do całości w płaskorzeźbie, tylko jako wspomnienie części przydatkowych do pierwowzoru. Podole dzisiejsze w odległej przeszłości zamieszkiwali Łuticzy, Tywercy, Derewlanie; na Pomorzu był szczep, który tak samo się nazywał Lutyczy, czyli Luticy, od luty, okrutny, może to był jeden i ten sam szczep, może Luticy przesiedlili się jako koloniści z nad brzegów Bałtyku nad brzegi Zbrucza i tu wprowadzili boga swego Swiatowita.
Wedle podania miejscowych mieszkańców, za rzeką na poblizkiej dolinie było niegdyś miasto Bohod, zburzone później przez Buniaka-parszywego, chana Połowieckiego. I dziś jeszcze są ślady fundamentów starożytnego zabudowania; na tem miejscu, noszącem nazwę zamczyska, mogła być świątynia pogańska. Lelewel zwraca na to szczególną uwagę i nawet nazywa to bożyszcze nie Zbruckiem, ale Bohodzkiem.

III.

Oprócz Swiatowita mieli bałtyccy Słowianie i innych bogów i inne świątynie. Mało wszakże mamy o nich pewnych wiadomości. Ale po Swiatowicie najznakomitszą świątynią pogańską była świątynia Radogoszcza, w mieście Radogoszczu. Dziś nawet położenie tego miasta z pewnością określić się nie da; domyślają się tylko, że podług opisów Ditmara i Adama Bremeńskiego musiało stać gdzieś w dzisiejszem xięstwie Meklenburg-Strelickiem, nad jeziorem Dolenickiem, dzisiejszym Tollense. Radygoszcza albo Radyhost t. j. rad gościowi, najstarożytniejsza nazwa kilku miast i osad u rozmaitych ludów słowiańskich, a i dziś istnieje Radihost w Rossyi, Radohoszcz w Łęczyckiem, Radhoszcze albo Rada-Hoszcza w ostrołęckim powiecie. Wiele miast słowiańskich miało takie same zakończenie na goszcz albo hoszcz; tak naprz. Bydgoszcz (dzisiejszy Bromberg), Walgoszcz właściwiej Wolegoszcz, Wilgoszcza w Olkuskiem, Małogoszcza w Kieleckim i t. d. Ubóstwianie Radogoszcza, Radohosta było znanem niemal u wszystkich Słowian. Ditmar tak opisuje tę świątynię: „W krainie Katarów, (Katrow) jest miasto Radygoszcz (Riedegost) z trzema wrotami, otoczone ze wszystkich stron lasem, którego żadna ręka ludzka dotknąć nie śmiała, gdyż miejscowi mieszkańcy uważają go za święty. Jedne wrota prowadzą do morza (morzem zapewna nazywa jezioro duże) lecz te nie zawsze się otwierają dla przechodnia; inne przeciwnie, otwarte dla każdego. W tem tedy mieście wykwintnie zbudowano świątynię z drzewa, otoczoną ze wszystkich stron wodą. Jedna tylko droga prowadziła do świątyni i był jeden tylko most, przez który przechodzić mógł tylko ten, który szedł do modlitwy lub złożenia ofiary. Świątynię zdobiły rogi zwierząt, oraz rzeźba, nad którą zachwyca się Ditmar; rzeźba ta wyobrażała rozmaitych bogów. Tu się składały także bojowe sztandary Lutyczów, szanowane przez nich i używane tylko w czasie wojny. Mając na czele taki sztandar Lutyczy cudów waleczności dokazywali, bo uważali go za święty. Bóstwu temu tak samo składano ofiary i daniny, a nawet z ludzi, niewolników chrześcijan przed bożyszczem mordowano.
Oprócz Swiatowita i Radygosta znane były i inne bóstwa Pomorzanom, które spotykamy u innych szczepów, jak Żywe, Jarowit, Piorun i t. d. Był Białybóg i Czarnybóg. O świątyniach tych bóstw nie mamy dokładnych szczegółów.
Jeszcze w VII wieku zaczęły się objawiać usiłowania do nawrócenia Słowian Bałtyckich na wiarę chrześcijańską. Lecz te usiłowania nie miały pożądanego skutku. Lud, którego hasłem była wojna, a najśmielsze przedsięwzięcia lądowe i morskie żywiołem, gdzie dziewice stawały na czele mężnych wojowników, taki lud musiał wyrobić w sobie charakter niezłomny, rycerski. Widzieliśmy już, że w życiu domowem i obywatelskiem Słowianie ci odznaczali się wielu szczytnemi przymiotami, czerpiąc źródła moralności z tradycji i wiary, która jakkolwiek krwiożercza i barbarzyńska, bojownicza i nieubłagana dla wroga, nie była jednak pozbawioną wielu cech szlachetnych, gdyż nakazując nienawidzieć nieprzyjaciela, mordować go okrutnie — uczyła zarazem kochać własnych bliźnich, a ztąd wynikały gościnność, szczodrobliwość i opieka nad podupadłemi i osieroconemi, patryarchalność w rodzinie której głowa był panem i sędzią, wszakże panem i sędzią sprawiedliwym. Nic więc dziwnego, że taki lud długo opierał się cywilizacyi nowej, którą weń chciano zaszczepić nie miłością, lecz ogniem i mieczem.
Przez trzy wieki chrześcijaństwo stopniowo spływało i zlewało swe dobrodziejstwa na Słowian, idąc z południa na północ. Bułgarja, Serbja, Morawy, Czechy, Polska i Ruś już w IX i X stuleciach byli wyznawcami, przynajmniej w znaczniejszej części ludności, nauki Chrystusa, a Bałtyckie Pomorze jeszcze długo zostawało w bałwochwalstwie, żarliwie broniąc swych bogów i swej przeszłości. Zaledwo bowiem w XII i XIII stuleciach Słowianie pomorscy zostali pokonani i w znacznej części wygnani ze swych posiadłości. Mówimy pokonani, gdyż tak piszą sami niemieccy kronikarze, nie używając wcale wyrażenia nawróceni. Podbić, pokonać i zmusić do przyjęcia wiary — to było ich stałą dążnością. Ale nie na tem koniec. Podbity, pokonany stawał się niewolnikiem, a więc rabowano jego mienie, odbierano mu ziemię, przesiedlano w dalekie strony, a nieraz wymordowywano okrutnie.
Historja przedstawia nam fakt godny zastanowienia. Kiedy już na całej przestrzeni Europy górowało chrześcijaństwo, jedni Litwini i Słowianie Bałtyccy zostawali w bałwochwalstwie. I jednych i drugich nawracali Niemcy. Jeżeli Słowianin Słowianina nawracał, chrześcijaństwo z łatwością się zaszczepiało. Św. Wojciech Czech rodem skutecznie i bez najmniejszego oporu opowiadał słowo Boże w Krakowie i innych miastach Polski. Św. Cycylli i Metodyusz tak samo głosili wiarę prawdziwą w Morawie, Czechach, na Rusi. I wszędzie wiara św. zaszczepioną została bez krwi rozlewu.
Lecz nie tak się działo, skoro Niemiec nawracał na wiarę, bo nawracał ogniem i mieczem. Rycerze mieczowi i krzyżowi przez kilka wieków pastwili się nad biedną Litwą, w imieniu wiary paląc, niszcząc, rabując. Bo im nie o wiarę chodziło, ale o panowanie i łupieże. Do dziś dnia piosnki litewskie przechowały nam pamięć okrucieństw niemieckich i tej nienawiści, jaką ku nim pałali Litwini. Pozostała i tradycja, jak Litwin, odpowiedział Krzyżakowi, który go bijąc, spaliwszy wprzód jego domostwo, nawracał i niebo obiecywał: „nie chcę być w tem niebie, jeżeli i wy tam będziecie“, odpowiedział Litwin. Tak samo zupełnie później odpowiedział Amerykanin nawracającemu go okrutnemu Hiszpanowi. Lecz skoro Jagiełło z Jadwigą przybyli do Wilna i posąg Perkunosa obalić rozkazali, nikt nie stawił oporu — tłumy ludu biegły do Wilii, ażeby chrzest przyjąć.
Słowianie zaś Pomorscy nie mieli swego Jagiełły, nie mieli własnych apostołów, Wojciechów, Cyrylich i Metodyuszów. Ich żupy, kniażkowie i kapłani, skoro sił zabrakło do oporu, ulegli przemocy; ale tylko przemocy.
Niemiec ani myślał o tem, ażeby powiększyć trzodę Chrystusa drogą miru i przekonania; nawracać na wiarę to była dla niego wyborna pobudka do łupieży i mordów, a nawrócić znaczyło to samo, co podbić, złupić, wymordować. Sami niemieccy kronikarze świadczą o tych okrucieństwach.
Ditmar powiada, że w pojęciu Niemca sam wyraz Słowianin — oznaczał niewolnika, psa niewiernego, którego rzeczywiście, skoro udało się podbić, zarazże obracano w niewolnika, pastwiono się nad rodziną, sprzedając męża od żony, córkę od matki, rabując cały dobytek. Samą ludność usiłowano wytępić, lub przynajmniej przesiedleć, tak, ażeby psiego śladu nie zostało na ziemi podbitej.
Inny znów świadczy, że Niemcy umieli do takiego stopnia wycieńczyć i doprowadzić do ostatecznej rozpaczy lud podbity, że ten szukał jedynego ratunku naprzód w rozboju, a potem w ucieczce lub zaprzedaniu się w niewolę Duńczykom, lub jeśli się dało pobratymczym Słowianom. Musiało ich dużo wtedy znaleść schronienie nad Wisłą Lechicką i w Karpatach. Wielu też schroniło się w Serbii, Czechii i ziemi Łużyczan.
Tym tylko sposobem można sobie wytłumaczyć tak prędkie wyniszczenie ludności słowiańskiej na Pomorzu Bałtyckiem.
Okrutnego postępowania Niemców z nowo ochrzczonymi przemocą mamy wiele innych dowodów autentycznych przez współczesnych zapisanych.
Tak w r. 1285 hr. Szweryński aktem zapisowym wydanym jakiemuś klasztorowi, nadając mu zabraną przez siebie wieś słowiańską Łozice, zapewnia i zobowiązuje się, że wszystkich Słowian, których ta wieś była własnością, wypędzi i wyniszczy, dodając w końcu, że on, hr. Szweryński, tak pokieruje tą sprawą, iż sami nawet Słowianie ze wsi swej rodzinnej ustąpią, sami nawet zaświadczą, że nie będą mieli nigdy żadnej pretensyi do klasztoru. (Dokument ten wydrukowany w Cod. Pomer. str. 314.)
Taka to była uczciwość niemieckiego rycerza i do tego jeszcze hrabiego!
A potem czyż można się dziwić, że przy takiej uczciwości niemieckich panów, przy takiem pojmowaniu miłości bliźniego dla nowo nawróconych, już pod koniec XIII wieku wszystkie niemal ziemie na Pomorzu Bałtyckiem przeszły w ręce Niemców.
Wiadomo, że przy nawracaniu na wiarę najpotężniejszą dźwignią zawsze była mowa, opowiadanie słowa Bożego. A więc opowiadanie to musiało być zupełnie zrozumiałem. Tak opowiadali słowo Boże Słowianie jeden drugiemu, tak było wszędzie od najdawniejszych czasów. Apostołowie wiary uczyli się, jeżeli nie umieli języka tych, których nawracać mieli. Tak i dziś missionarze w Chinach i Japonii uczą się wprzód języka mieszkańców, a wtedy ich nawracają. Lecz Niemiec gardził językiem Słowianina. Kroniki zapisały nawet niektóre anegdoty z tego względu. Tak n. prz., kiedy Słowian uczono śpiewać „Kyrie elejson“, nie wytłumaczywszy im znaczenia tych wyrazów, oni przetłumaczyli je po swojemu, sądząc że to znaczy: w kry wolsza t. j. w krzaku olszyna. Nawet Otton Bamberski, który czas jakiś mieszkał w Polsce, a więc musiał umieć choć trochę po polsku, przy nawracaniu Pomorzan mówił po niemiecku, rozkazując tłumaczyć swą mowę jakiemuś Polakowi, który bodaj nie bardzo rozumiał po niemiecku.
Kroniki wspominają o jednym tylko księdzu niemieckim, niejakim Brunonie, który dobrze umiał po słowiańsku.
Dziwnem może się wydawać, że Niemcy wyniszczali ludność słowiańską, już nawróconą. Łatwo to sobie jednak wytłómaczyć, skoro się przypomni, że nawrócenie to było przymusowe, że Słowianom kazano być chrześcijanami, ale zasad chrześcijańskiej religii, opowiadanej po niemiecku, oni zupełnie nie znali. Nic więc dziwnego, że Słowianie nienawidząc Niemców, korzystali z każdej zręczności, ażeby powstać i pomścić się za swoje krzywdy.
Adam Bremeński w XI wieku pisał: „słyszałem od sumiennego króla duńskiego, że słowiańskie plemiona dawno już mogłyby zostać chrześcijanami, gdyby nie chciwość Saksów, którzy zdolniejsi są do wymagania danin, niż do nauczania bałwochwalców. Nieszczęśliwi, oni sami nie wiedzą, jak wielkie niebezpieczeństwo wywołać może ich chciwość, podkopując chrystyanizm w ziemiach słowiańskich, a następnie okrucieństwem zmuszając do oporu i wywołując powstania“.
Tak było w XI wieku, tak było i przez dwa następne stulecia, aż nim nie zdołano do szczętu wyniszczyć ludność słowiańską.
Dalszy ciąg kroniki Helmolda napisał Arnold i oto jak zaczyna ten dalszy ciąg: ponieważ wielebny ksiądz Helmold nie skończył, jak zamierzał swej kroniki o podbiciu albo powołaniu Słowian do Kościoła, a więc my przystępujemy do tej pracy.
Te kilka słów najlepiej tłumaczą ówczesny pogląd na nawrócenie. Podbić albo powołać do Kościoła, znaczyło u nich jedno i to samo!
Dodać tu jeszcze winniśmy jeden ciekawy szczegół z dziejów Słowian nadbałtyckich. W r. 748 wynikła wojna bratobójcza między dwoma Frankami braćmi rodzonymi, Pepinem Krótkim i Gryffem. Sławny Pepin jak wiadomo panował już wtedy nad plemionami średnich i wschodnich Niemiec. Otóż Pepin wezwał do pomocy Słowian nadbałtyckich, i groźni wodzowie słowiańscy powiada kronika, pospieszyli na pomoc Pepinowi ze stutysięcznem wojskiem.
W VIII wieku Słowianie mogli wysłać za granicę swojego kraju 100 tysięczną armię, a w XIII musieli szukać jedynego ratunku w ucieczce i zaprzedaniu się w niewolę!


∗             ∗

Podaliśmy ważniejsze szczegóły pod względem etnologicznym i mitologicznym z życia nadbałtyckich Słowian, jakie nam karty dziejowe i naoczni świadkowie zostawili.
Szczep ten, tak mało u nas znany, a tak bliski nas bo najpokrewniejszy mową, przedstawia fakt prawie niesłychany w dziejach — gdyż po tyloletniej walce, wyrobiwszy u siebie pewien stopień cywilizacji, która od VII do X stulecia wyższą była niż u innych szczepów słowiańskich, a pod względem dobrobytu i obszernego handlu niezawodnie przewyższający nie tylko swoich pobratymców, lecz i ówczesnych Niemców; naród, którego jak już widzieliśmy, Frankowie wzywali do pomocy — ginie tak dalece, że dziś dowiadujemy się o nim tylko z latopisców nieprzyjaznych im Niemców, którzy przy całej swej nienawiści, nie mogą im przecież odmówić wielu szlachetnych przymiotów, bezstronniejsi zaś i sumienniejsi nie mogą przemilczeć o tem bezprawiu i okrucieństwach, jakich dopuszczali się Niemcy.
Wspomnieliśmy już, że Słowianie ci ulegli i posłuszni swym kapłanom, a szczególnie arcy-kapłanowi arkońskiemu, jako wyroczni samego Swiatowita, sumienni i dobrze rządzący się we własnej zagrodzie, śród swoich żup czyli gmin — nie umieli jednak skupiać się w jedno ciało, tworząc jeden naród łącząc wszystkie plemiona zaludniające Bałtyckie Pomorze. To było największem ich nieszczęściem. Wszystkie plemiona łączyły się ze sobą tylko pod względem religijnym, gdy chodziło o uczczenie ich boga-bogów; lecz samorząd wewnętrzny dzielił się na cząstki i cząsteczki, jeden drugiego władzy nie uznawał nad sobą, nie zawsze była i zgoda, były i kłótnie pomiędzy plemionami, były najazdy i zabory. Państwo rozdrabniało się na państewka — z tego to Niemcy i skorzystali — podbijali nie państwo całe, któregoby nigdy podbić nie zdołali — ale państewka drobne, w obronie których inne nie stawały.
Może to Słowianie nadbałtyccy tradycyjnie przekazali i innym szczepom słowiańskim ten brak dojrzałości politycznej, te swary, te waśnie i niezgody pomiędzy sobą, to szarpanie się wzajemne i zupełną nieudolność do skupiania się, tworzenia jednego potężnego obozu, do uległości starszyznie swojej i do mądrego, a bezstronnego wyboru tejże, — które niestety! i do dziś dnia widzimy śród plemion słowiańskich.
Przykłady z życia pogańskich pobratymców i zgubne następstwa, powinnyby nauczyć chrześcijańskich i cywilizowanych Słowian, że bez jedności, bez miru wewnętrznego, bez karności i bez pracy, — i chrześcijańscy i cywilizowani — nie będą w stanie stawić oporu obcej przemocy, a amatorów do tej przemocy nad Słowianami nigdy jeszcze nie zabrakło.
Dla większej części narodów słowiańskich żyjących dzisiejszość prawie nie istnieje. Przed ich oczyma stoją dwie chwile dziejowe, wielkie i potężne: przeszła, rodząca najsmutniejsze wspomnienia, ale nauczająca; przyszła, tajemnicza, nieogarniona — urocza jednak nadzieją. Dzisiejszość jest tylko przejściem z przeszłości do przyszłości, jest ciężką pracą, korzystaniem z przeszłych wzorów, złych i dobrych, aby uniknąć pierwszych, przekazać drugie.






  1. Profesor Maroński w rozprawie swojej „O pierwotnych stosunkach plemiennych i politycznych Pomorza do Polski“ złożonej do Wydziału historycznego Towarzystwa nauk w Poznaniu, a której treść podał Dr. Szulc niedawno na posiedzeniu tegoż Wydziału, dowodzi, że cała ludność słowiańska, na południowych wybrzeżach Bałtyku osiadła, od ujść Łaby aż do ujść Wisły, Nogatu i Passargi, a na południe aż do wybrzeży Osy, Noteci, Warty, Sprei i Haweli, była pomorską, narodowości Polskiej, mówiąca narzeczem kaszubskiem, jakiem do dziś mówi ludność słowiańsko-polska w okolicach Gdańska.
    Potocki i Adelung we wsiach pomorskich słyszeli jeszcze mowę dawną słowiańską szczepów drewlańskiego i bodriczkiego. Szafarzyk zaś podaje niektóre wyrazy bardzo zbliżone do mowy Polskiej i nawet Czeskiej, różniące się tylko zamianą pewnych liter. Tak naprz.: sjunta-święty; dumb-dąb; runka-ręka; wunzal-węzeł; zajanc-zając; mlaka-mleko; jomo-jama; worta-wrota; rejbo-ryba; korwo-krowa; worna-wrona; żena-żona; vakni-okno; vicor-wieczór; niz-nóż; rizan-rożen i t. d.
  2. Mylnie piszą Swiatowid, zamiast Swiatowit. Wyraz bowiem Swiatowit składa się z dwóch pierwiastków: Swante — święty i wit światło. Zatem Swiatowit to samo, co święte-światło, albo święty-światły, wszystko widzący. (Ob. Hilferdinga Hist. Nadb. Sł. t. I., 226, również moją Rozprawę w Pam. kom. arch. wileńskiej, Nr. 2. 1858 r.
  3. Według naszych wiadomości znaleziono ten zabytek w Zbruczu przy ujściu strumyka zw. Zbiegły w obrębie „Rakowego Kąta“ o ¾ mili na północ od Liczkowiec.
    Przyp. red.
  4. Kiedyśmy pisali sprawozdanie o tem w r. 1858 ogłoszone w Pam. kom. Arch. Wil. z r. 1858, Nr. 1., nie wiedzieliśmy o tym szczególe, gdyż nie wspomniały o tem sprawozdania b. Tow. nauk. krak. (poszyt I. 1851 r.) jak niemniej nie wspomniano nawet ani o p. Bieńkowskim ani też o Gawłowskim, którym największa wdzięczność należy się za uratowanie bożyszcza od zagłady.
  5. Odlewy tego bożyszcza przez Edwarda Stehlika zdziałane w trzech exemplarzach znajdują się w muzeach wiedeńskim, berlińskim i wileńskim; a uważam za rzecz konieczną, gdyby i lwowskie, które już za godło swoje przyjęło, tenże sprowadziło.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Adam Honory Kirkor.