Serce (Amicis)/Moi koledzy

<<< Dane tekstu >>>
Autor Edmund de Amicis
Tytuł Serce
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1938
Druk Drukarnia „Antiqua” St. Szulc i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Konopnicka
Tytuł orygin. Cuore
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Moi koledzy.

Ten chłopiec, co przysłał markę Kalabryjczykowi, nazywa się Garrone i ja go najlepiej lubię. Największy jest z całej klasy, ma blisko lat czternaście, dużą głowę i szerokie plecy. Sama w nim dobroć kiedy się uśmiechnie, ale uśmiecha się rzadko i zwykle jest poważny, jak dorosły człowiek.
Dosyć już dużo z moich kolegów znam bliżej. — Drugi, który mi się także bardzo podoba, nazywa się Coretti. Nosi bluzę brunatną i beret z kociej sierci. Zawsze wesół, jest synem handlarza drzewem, który się bił w wojnie 66 roku pod księciem Humbertem i dostał podobno coś aż trzy medale. Lubię też małego Nelli, biednego garbuska, wątłego i bladego na twarzy. Jest także u nas jeden elegant, który po sobie zawsze piórka zbiera a nazywa się Vatini. W ławce znów przede mną siedzi chłopiec zwany mularczykiem, bo ojciec jego jest mularzem; gęba okrągła jak jabłko, nosek jak kłębuszek. Mularczyk ma szczególny talent robienia zajęczego pyszczka. Więc wszyscy mu każą raz wraz robić zajęczy pyszczek i za boki się biorą ze śmiechu. Nosi on mały kapelusik, tęgo już obszarpany, który zwija i chowa w kieszeń jak chustkę do nosa.
Zaraz przy mularczyku siedzi Garoffi, chudy i długi dryblas, z nosem jak dziób krogulczy i z bardzo małymi oczkami. Ten ciągle handluje, ciągle się mienia na pióra, pudełka zapałek, na obrazki, a zaś lekcje to sobie na paznokciach pisze, żeby je potem czytać jak go wyrwą. Dalej siedzi paniczyk, Karol Nobis, bardzo pyszny w sobie, między dwoma chłopcami, których niezmiernie lubię. Jeden syn kowala, mizerak chorowity, nosi kamizelkę, która mu spada do kolan, zawsze jest czegoś przestraszony i nigdy się nie śmieje; a drugi rudy, z ręką uschniętą, co ją na temblaku trzyma. Ojciec jego wywędrował do Ameryki, a matka chodzi z koszem sprzedając jarzyny. Ciekawym także typem jest mój sąsiad z lewej strony, Stardi, krótki i gruby, prawie że bez szyi, mruczek, co do nikogo nie przemówi i niewiele też rozumie, co do niego mówią, ale patrzy w nauczyciela jak w tuza zmarszczywszy czoło i ścisnąwszy zęby; a spytać go o co, kiedy nauczyciel mówi, to za pierwszym i drugim razem nie odpowie, a za trzecim takiego kuksa da ci w bok, że świeczki w oczach stają. Dalej siedzi czarniawy i posępny na twarzy jeden, co się nazywa Franti. Biedak był już wypędzony z jednej sekcji szkolnej.
Są też dwaj bracia, jednako odziani, i tak są do siebie podobni jak dwie krople wody. Ci noszą kapelusze kalabryjskie na ucho, z bażancim piórem, z wielką fantazją. Ale najurodziwszy ze wszystkich, najwięcej zdolny i który z pewnością przez ten rok także będzie pierwszym uczniem — to Derossi. Nauczyciel się już na nim poznał i raz wraz go do tablicy wyrywa.
Ja przecież i tak wolę Precossiego, tego syna kowala, co ma tę długą kamizelkę i jest chorowity. Podobno go ojciec bije. Może, bo chłopak jest bardzo zalękniony, a jak kogo trąci, albo o co spyta, to zawsze dodaje — przepraszam bardzo — i tak żałośnie patrzy tymi smutnymi oczyma. Ale jednak Garrone jest i największy, i najlepszy ze wszystkich.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edmondo De Amicis i tłumacza: Maria Konopnicka.