Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom V/Zazdrość/Rozdział XX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom V
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


XX.

Pozostawszy sam na sam z panią Bastien, David zachował przez jakiś czas głębokie milczenie, jak gdyby chciał zebrać myśli swoje, następnie odezwał się wzruszonym głosem do młodej niewiasty:
— Pani, powinna pani uważać mnie za lekarza, który pragnie poświęcić się kuracji bardzo może trudnej, ale nie rozpaczliwej. Przedewszystkiem winienem pozyskać zupełną ufność pani, muszę znać wszystkie wypadki, poczynając od najdrobniejszych, aż do najważniejszych, jakie tylko wydarzyć się mogły od czasu, w którym pani dostrzegła w charakterze Fryderyka tę zmianę, która cię tak dręczy... Nasz przyjaciel, doktor Dufour, udzielił mi już niektórych objaśnień; a to co pani może mi powiedzieć, oświeci mnie nierównie więcej.
Opowiadanie to, które Marja ze zwykłą sobie wykonała szczerością, zbliżało się już właśnie do końca, kiedy doktór Dufour powrócił do pokoju.
— A gdzież jest Fryderyk? — zapytała młoda matka skwapliwie.
— Wyszedłszy stąd — odpowiedział doktór — udał się do lasu. Pobiegłem za nim; niewiele mówił ze mną, ale mówił łagodnie i z pewnym smutkiem; potem, przeszedłszy się kilka razy, powrócił do siebie; ponieważ zaś nie może wyjść z domu, ażeby go Małgorzata nie widziała, zatem przyjdzie ona w takim razie nas uprzedzić. Zresztą, już też i noc nadchodzi, a ja muszę powrócić do Pont-Brillant. Teraz tylko odwagi, kochana pani Bastien, odwagi... zostawiam tu pani najpewniejszą, najlepszą pomoc — potem zwróciwszy się do David‘a — bądź zdrów, Henryku, nie byłoby sprawiedliwości w niebie, gdyby twoje poświęcenie się nie miało być wynagrodzone pomyślnym skutkiem, a trzeba, ażeby ona istniała, ta sprawiedliwość, iżby podobne matki, jak pani Bastien, były tak szczęśliwemi, jak na to zasługują.
Pozostawszy z David’em, Marja kończyła swoje opowiadanie, lecz kiedy się zbliżyła do owej sceny w lesie, zatrzymała się, zbladła, i pomieszanie jej było tak widoczne, że David zawołał z współczuciem:
— Mój Boże! Co pani jest? To wzruszenie, te łzy, które pani zaledwie powściąga...
— Ah! panie, byłabym niegodną twej szlachetnej pomocy, gdybym ci miała zataić najmniejszą cząstkę prawdy, chociażby nawet ona była najokropniejszą!
— Dokończ pani.
— Otóż, panie — mówiła pani Bastien z oczyma spuszczonemi, głosem stłumionym i przygnębiona tem okropnem wyznaniem — Fryderyk w gorączkowym jakimś przystępie, może w obłąkaniu, sama nie wiem, gdyż on chyba nie był przytomny, poszedł... wieczorem...
— Wieczorem?
— Do bliskiego lasu.
I kiedy pani Bastien zdjęta drżeniem, przerwała dalszą mowę, David powtórzył:
— Do bliskiego lasu?
— Tak — mówiła pani Bastien drżącym głosem i przerywanym. — Tak... do lasu... gdzie zaczaił się... ażeby zastrzelić pana de Pont-Brillant...
— Morderstwo — zawołał David blednąc i podnosząc się mimowolnie z krzesła — morderstwo!
— Łaski, panie — rzekła Marja, wyciągając do David‘a swe błagające dłonie — łaski dla mego syna, to było w obłąkaniu...
— Szesnastoletni chłopiec! — dodał David zcicha.
— O! nie opuszczaj go pan — rzekła młoda matka bolesnym głosem, lękając się, ażeby to odkrycie nie skłoniło David‘a do wyrzeczenia się swego szlachetnego dzieła — niestety! panie, im większe jest moje nieszczęście, im jest rozpaczliwsze, tem większe powinno budzić w panu politowanie. O jeszcze raz błagam pana ze złożonemi rękami, nie opuszczaj pan mojego syna, moja ostatnia nadzieja jest w panu! w cóż ja się obrócę? co się z nim stanie? a potem, widzi pan, jestem przekonana, że on nie był wtedy przy zdrowych zmysłach, to się stało w obłąkaniu, w szaleństwie!
Po pierwszem zdumieniu, David zamyślił się na chwilkę, poczem powiedział:
— Uspokój się, pani, zamiast odstraszenia mnie od mego poświęcenia, trudności podniecą je jeszcze; ale nie łudź się pani daremnie. Fryderyk był przy zupełnym rozumie, czy zemsta miała być skutkiem jego nienawiści.
— O! mój Boże, mój Boże!... nie, nie... ja nie mogę uwierzyć temu.
— Przeciwnie, wierzaj mi, pani, chociażby Fryderyk działał rozmyślnie, to przekonanie, zamiast zastraszać, powinno panią uspokoić.
— Uspokoić mnie?
— Bezwątpienia, czegóż można spodziewać się od szaleńca? jakie środki zaradcze są dla niego? Żadne, gdy tymczasem umysł zdrowy, nawet w najokropniejszem uniesieniu, jeszcze może ulec pod wpływem pewnych uczuć.
— Ah! panie, wierzę teraz. Niestety! w nieszczęściu chwytamy się i najsłabszej nadziei.
— A zresztą, widzi pani, nienawiść Fryderyka doszła już do najwyższego stopnia, i jeżeli znamy całą rozciągłość złego, to wiemy także, że nie może ono już czynić dalszych postępów.
— Niestety! panie, co mogło być powodem tej nienawiści, co zarodem tej jego okropnej myśli? skutkiem jakiego dziwnego zbiegu okoliczności Fryderyk niegdyś tak dobry, tak szlachetny, doprowadzony został do tego przerażającego postanowienia?
— W tem właśnie jest cała tajemnica, a następnie i całe niebezpieczeństwo; gdyż nawet opowiadanie pani nie przyniosło mi w tej mierze żadnego nowego objaśnienia, widzimy tylko skutki, których przyczyna jest dla nas niedocieczoną; ale skoro raz poznamy powody nienawiści Fryderyka, wtedy to, co nam się w tej chwili zdaje być przerażającem, okropnem, przybierze może w oczach naszych zapewne inną postać. Dlatego też wszystkich sił moich użyję w celu odkrycia tej tajemnicy. Ale niestety! dodał David, nie chcę pani ani zniechęcać, ani też czynić nadziei, będę uważał, badał, będę usiłował...
Następnie, spostrzegłszy smutek, jaki pojawił się w rysach młodej matki, rzekł wzruszonym głosem:
— Miej tylko pani odwagę, spodziewaj się wszystkiego po przywiązaniu swego syna i po mojem poświęceniu, z jakiem wezmę się do dzieła, którem pozwoliłaś mi się zająć. Wiele okoliczności jest na naszą korzyść; wiek jeszcze tak młody Fryderyka, jego poprzednie postępowanie, pani troskliwość, moja nieodstępna baczność. Mój Boże! cóżby to było, gdyby, jak tylu innych nieszczęśliwych, pozostawiony był bez opiekuńczej pomocy na wszelkie wypadki nieświadomości, samotności i nędzy, te trzy nieszczęsne plagi, które tylu przygotowują winowajców?...
Pani Bastien, zadrżawszy na tę myśl, zawołała:
— Ah! pan ma słuszność, moje łzy, moja rozpacz są prawie urągowiskiem dla tych nieszczęść tysiąc razy okrutniejszych, niż moje; bo są matki, które umierają, zostawiając swe dzieci na łup tych plag, które, jak pan mówi, tylu przygotowują winowajców.
— A pani, co jesteś pełną odwagi i mocy duszy, czuwasz w każdej chwili nad swoim synem... i syn ten jest pełen rozumu i serca.
— Prawda... on był taki.
— Wszystko, co w nim jest szlachetnego i wzniosłego, to na chwilę zostało sparaliżowane... przyznaję... Ale podczas tej strasznej choroby, z której ocalił go nasz przyjaciel, widziała pani także swego syna bladego, osłabionego, umierającego. A jednak w kilka tygodni potem podźwignął się jaśniejący więcej niż kiedykolwiek młodością, siłą i pięknością; dlaczegóżby ta nowa choroba moralna i fizyczna zarazem, nie miała się skończyć równie szczęśliwie jak pierwsza? Któż panią zapewnił, że Fryderyk doświadczony, wzmocniony w tej strasznej walce nie usprawiedliwi... a może nawet nie przewyższy pierwszych nadziei pani?
Tyle było przekonania, tyle natchnienia w głosie David‘a... w jego męskiej i pełnej wyrazu twarzy malowało się współczucie tak szczere, tak tkliwe dla Fryderyka, i wola zarazem tak pełna siebie, tak chętna do ocalenia nieszczęsnego młodziana, że pani Bastien znowu uczuła nadzieję.
Wtedy to, wdzięczna za tę niespodziewaną pociechę, uwielbiała więcej, niż kiedykolwiek wspaniałomyślność David’a, i przypomniawszy sobie mimowolnie obrażającą nieufność męża swego, młoda niewiasta pomyślała z goryczą, że gdyby nie to uczucie litości, jakie ona i jej syn obudzili w obcym człowieku, byłaby skutkiem chciwości i nierozumu pana Bastien pozbawioną wszelkich środków ocalenia swego dziecięcia, nie mogąc nawet przedsięwziąć owej podróży, która była jedyną, chociaż wątłą nadzieją ratunku.
Zwróciwszy się przeto do David’a z głębokiem wzruszeniem, rzekła:
— Wszystkie dziękczynienia... jakiebym panu mogła złożyć, byłyby...
David nie pozwolił jej dokończyć.
— Dziękczynień... nie winnaś mi pani żadnych, nasz przyjaciel przeczytał pani mój list, ja dodam tylko, że w dziele, które usiłować będę dopełnić, znajduję zarazem rozrywkę w ciężkim smutku i pewien rodzaj religijnej czci, złożonej pamięci brata, biednego dziecka, którego wiecznie będę żałować.
— Nie będę nalegała, panie. Zresztą słowa moje źleby wyraziły to, co czuję. Pozwól mi pan tylko dotknąć kwestji, do której przychodzi mi przystąpić z przykrością — dodała pani Bastien spuszczając oczy i rumieniąc się już naprzód. Proszę pana o przebaczenie z powodu naszego skromnego, prawie ubogiego życia, jakie pan tutaj znajdzie, i...
— Pozwól mi pani przerwać sobie — rzekł David z uśmiechem — podróżowałem bardzo wiele. Częstokroć podróże te odbywałem w okolicznościach nader trudnych i niebezpiecznych, byłem więc trochę majtkiem i trochę żołnierzem; zdaje mi się przeto, że to wskaże pani całą prostotę mego życia.
— To jeszcze nie wszystko, panie — odpowiedziała pani Bastien mieszając się coraz bardziej — prawie zawsze żyję sama. Zatrudnienia, interesa mego męża oddalają go prawie zawsze z domu, ale czasami przybywa tutaj przepędzić kilka dni, i...
— Przebacz mi pani, że jeszcze raz przerywam — wtrącił David wzruszony pomieszaniem pani Bastien i uprzedzając ją niemal w jej przykrem wyznaniu, rzekł:
— Otrzymałem już od naszego wspólnego przyjaciela niektóre objaśnienia co do zwyczajów pana Bastien, znajdzie mnie więc pani bardzo skwapliwym w staraniu się o to, ażeby obecność moja tutaj nie dotknęła w niczem zwyczajów, wyobrażeń, a nawet i przesądów pana Bastion. Starać się będę przedewszystkiem, ażebym się uczynił znośnym i ażebym sobie zasłużył, jeżeli nie na przychylność, to przynajmniej na obojętność jego, gdyż przykroby mi było, rozpocząwszy raz mą pracę, może ze skutkiem, widzieć ją nagle przerwaną. Słowem, ponieważ nie mogę tutaj zostać wbrew woli pana Bastion, przeto żadna ofiara nie będzie z mej strony zbyt wielką, byle mnie tylko cierpiano, a na takich ofiarach, jakiekolwiek one będą... godność moja, zaręczam panią, wcale cierpieć nie będzie. Pani pojmuje dlaczego... nieprawdaż?...
— Tak, tak, panie, pojmuję... — odpowiedziała pani Bastien z pośpiechem i uradowana, że i ten okrutny ciężar spadł już z jej serca.
Delikatność postępowania David‘a nowe i głębokie uczyniła na Marji wrażenie; nie wątpiła już bynajmniej, że doktór Dufour uprzedził swego przyjaciela o zwykłej gburowatości pana Bastien, i ten szlachetny człowiek, który oddawał się ocaleniu Fryderyka z tak bezinteresownem poświęceniem, poddawał się już naprzód wielu przyjemnościom, może nawet upokorzeniom, kiedy niezawisłość jego położenia, wzniosłość jego charakteru stawiały go wyżej nad taki byt podrzędny i przykry!
— Ah! panie — zawołała młoda matka, spoglądając na David‘a swemi pięknemi wielkiemi oczyma, w których błyszczały łzy rozrzewnienia — jeżeli dusze piękne czują dobro, jakie drugim wyświadczają, jak pan musi być szczęśliwym w tej chwili!
Te proste słowa, wymówione przez panią Bastien tonem niewypowiedzianej wdzięczności, podczas kiedy słodkie łzy spływały po jej pięknem i bladem obliczu, wzruszyły tak głęboko David’a, że i jemu łzy stanęły w oczach, serce gwałtownie zaczęło bić i przez kilka chwil pozostał w milczeniu.
Milczenie to Marja przerwała pierwsza, mówiąc:
— Teraz, panie David, czy pan zechce mi towarzyszyć, ażebym panu pokazała pokój, w którym pan będzie mieszkać?
David ukłonił się i wyszedł za panią Bastien.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.