Sieroce dole/Tom III/VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Sieroce dole
Tom III
Podtytuł Powieść
Wydawca Nakładem Michała Glücksberga
Data wyd. 1886
Druk Drukarnia S. Orgelbranda Synów
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Ani nazajutrz, ani następnych dni u p. Sarafiny niebyło nikogo, żadnej nie otrzymała wiadomości — nie zgłosił się Mieczysław, nie przyjechała Lusia, nie odezwali się Dramińscy. Nie mogła się dowiedzieć o następstwach pojedynku, nudziła się, a to opuszczenie w końcu dotknęło ją boleśnie.
Zaczęła drugiego dnia pisać list do męża, lecz darła go kilka razy, nie mogąc postanowić nic — czy go żegnać na zawsze, czy żądać powrotu, czy się gniewać, czy dłoń wyciągnąć. Chciała dwuznacznego coś wystylizować, i to się jej nie udało. Co godzina siadała do brulionu, pisała, mazała, darła, chodziła po pokoju, nie mogła się zdecydować czy posyłać i z czem.
Odpowiedź na pismo Mieczysława byłaż potrzebną? Mieli się rozwieść czy tylko rozdzielić? On był przygotowanym nawet na dźwiganie tego ciężaru rozstania, szanującego sakrament i pokutującego za nierozwagę... nie myślał ani o nowych ślubach, ani o szczęściu innem nad pracę i karę za chwilowe obłędy. Dla p. Serafiny wleczenie wiekuiste tego nierozkutego łańcucha wydawało się nieznośnem; chciała być wolną, całkiem wolną. Trzeba się więc było porozumieć, zgodzić, i rozstając na wieki — odpuścić sobie winy.
Zdawało się jej, że powinni widzieć się jeszcze — dla niej to spotkanie żadnem nie groziło niebezpieczeństwem. — Siadła więc i po wielu daleko może zręczniej ułożonych raptularzach, nakreśliła kilka wyrazów.
— „Proszę pana Mieczysława, dla pomówienia i ułożenia się ostatecznego, koniecznie widzieć się ze mną.“
Kartka już była podpisaną gdy wyraz „ostateczny“ ją uderzył — zdarła raz jeszcze, napisała znowu, zachmurzyła się i zawołała Jeremiasza, który u niej służył od lat kilkunastu.
— Proszę cię pójdź do starej Orchowskiej i powiedz jej odemnie ażeby poprosiła mego męża, jak tylko powróci, by się co najrychlej widział ze mną. Nie wychodzę z domu, będę czekała.
Jeremiasz z tem poselstwem poufnem poszedł niezwłocznie na Franciszkańską ulicę. We drzwiach spotkał Orchowską, powtórzył jej wyrazy pani, ale żadnej nie odebrał odpowiedzi; staruszka popatrzyła mu w oczy, kiwnęła głową i zamknęła drzwi.
Mieczysław był w domu — ale o tem nikomu mówić nie kazał. Piastunka przyniosła poselstwo. — Nie iść? dowód obawy i gniewu. Jedno i drugie miało niedogodności. — Mieczysław zamyślił się głęboko, nareszcie przebrał się w swe skromne akademickie suknie i poszedł.
Gdy się ukazał tak po dawnemu ubogo odziany w tym domu, którego niedawno nazywał się panem, słudzy zbiegli się go zobaczyć. Wiadomość o pojedynku już i tu była doszła. Jeremiasz pobiegł przodem drzwi mu otworzyć i oznajmić. Z drugiego pokoju krokiem na pozór śmiałym, lecz zdradzającym co się w duszy jej działo, wyszła Serafina — Mieczysław skłonił się zdaleka i stanął jak obcy. Jednem wejrzeniem na suknie poznała żona, że wrócił do niej tylko, aby się rozstać.
— Oszczędźmy sobie wymówek wzajemnych, rzekła głosem drżącym — mówmy jak ludzi dwoje, którzy chcą bez gniewu i zażaleń się rozstać... Więc pan opuszczasz mnie?
Zimne to pytanie dodało odwagi Mieczysławowi.
— Okoliczności aż nadto mnie tłumaczą, rzekł — nie zdaje mi się by wina była z mej strony, ani też panią obwiniam. Skryłaś pani przedemną przeszłość która do mnie nie należała — jam ją może nadto wziął do serca. Czujesz pani sama że z różnemi pojęciami, obyczajami, wyobrażeniem o życiu, z sobą pozostać nie możemy. Musiemy się rozstać.
— Rozstańmy się więc bez gniewu.
— W mojem sercu go nie było!
— Daj mi pan dowód tego — pośpieszyła Serafina — przyjmując przy rozstaniu pamiątkę odemnie, któraby mu w dalszem życiu ułatwić mogła... chcę...
— Przepraszam panią, obrażony tym pośpiechem zawołał Mieczysław — to com już miał od pani, aby jej nie obrazić, zatrzymuję, ale dziś więcej nic przyjąćbym nie mógł.
— A więc chcesz pan rozwodu? — spytała, nie nalegając.
— Co się pani podoba...
Serafina nie chciała pierwsza tego powiedzieć i zażądać, on był obojętnym, czuła się zmieszaną.
— Pan powinieneś być wolnym, rzekła nareszcie — on dla pana jest potrzebnym. Jam stara — mnie nie pozostało nic nad resztki życia — panu, życie jeszcze całe.
Mieczysław westchnął.
— Zastosuję się do woli pani.
I znowu przyszło milczenie, ani wymówki, ani próby pojednania, ani wyrazu żalu.
Przeciągniona nieco przerwa w rozmowie zdawała się Mieczysławowi znakiem danym do odejścia — odstąpił parę kroków i skłonił się. — Serafina była dotknięta tą obojętnością, uśmiechnęła się szydersko, z goryczą.
— A więc — przerwała, uznałeś mnie pan, w skutek tego co na mnie mówił Buller, niegodną imienia jego małżonki?... Mogłabym jednak oczyścić się przed nim i złożyć dowody żem oczerniona niegodnie została. Tak! alem nadto dumna żebym posądzona, odepchnięta, zniżyła się do tłumaczeń. Bądź pan zdrów!
Z zarumienioną twarzą odwróciła się od niego! Mieczysław powtórzył ukłon, nie otwierając ust — i odszedł.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.