<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Siostry bliźniaczki
Podtytuł Powieść
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1896
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


V.

Wybiła godzina ósma.
Noc była bezksiężycowa i gęste chmury pokrywały horyzont.
W furtce, prowadzącej z parku do lasu, należącego do zamku Fenestranges, ukazał się ubrany w mundur porucznika wojsk niemieckich człowiek, prowadzący za cugle konia osiodłanego i ostrożnie wszedł na ścieżkę leśną.
Kopyta konia owinięte były pakułami, tłumiącemi tentent na kamienistym gruncie ścieżki.
Człowiek ten zatrzymywał się za najmniejszym szmerem, nachylał ucho ku ziemi i rozpoczynał znowu swój marsz ostrożny i powolny.
Po dwóch godzinach pochodu zatrzymał się na brzegu lasu, przed rozściełającą się wielką równiną.
Zdala, jak gwiazdy otoczone mgłą, świeciły rozrzucone ognie biwaków tylnej straży armii najezdniczej, obozującej w około zajętych wiosek.
Podróżny zamyślił się, poczem, wyciągnąwszy rękę w stronę lewą, szepnął:
— Nancy leży tam. — Za godzinę powinienem wyjść na trakt główny.
Uwolnił kopyta konia ze szmat, lekko, jak stary jeździec wskoczył na siodło i puścił się kłusem.
Po trzech kwadransach jazdy chrapliwy głos niewidzialnej placówki wstrzymał podróżnego.
Wer da?
— Służba sztabu głównego — odrzekł jeździec po niemiecku.
Jednocześnie kapitan niemiecki z kilkoma żołnierzami wystąpił z lasku położonego nad drogą i podszedł ku podróżnemu.
Ten ostatni wyjął z kieszeni kopertę zapieczętowaną lakiem czerwonym i podał ją oficerowi.
— Służba sztabu głównego — powtórzył podróżny. — Do generała Von der Thann.
Światła! — wydał rozkaz oficer:
Sierżant nacisnął sprężynę ślepej latarki i podszedł z nią do kapitana.
— Dokąd jedziesz poruczniku? — zapytał oficer.
— Do przednich straży.
— Więc aż pod Nancy?
— Tak, o milę od Nancy, jeżeli dobrze poinformowano mnie.
— Dobrze, ale wybrałeś złą drogę. O kilka kroków dalej będzie droga na prawo. W tej chwili na drodze wiodącej do Nancy stoją tylko nasi ułani, pilnujący kolei żelaznej.
— Dziękuję kapitanie.
Jeździec trącił konia ostrogami i galopem puścił się wskazaną sobie drogą boczną.
Ale nie długo jechał nią: widząc, że jest zasłoniętym przez gęstą plantacyę chmielu, zwrócił się na lewo, by dostać się na drogę, którą musiał opuścić.
Zaledwie znalazł się na niej, zatrzymał go znowu głos placówki.
Wer da?
Jeździec odpowiedział na pytanie oficera ułańskiego, który przyjrzawszy się kopercie, pozwolił jechać dalej.
Nad samem ranem tajemniczy jeździec minął przednie straże armii niemieckiej i po godzinie drogi, upatrzywszy odpowiednie miejsce, zsiadł z konia, wyjął z tłomoczka kostyum chłopa lotaryńskiego, nałożył go na siebie, zaś mundur wojskowy i broń zakopał w ziemi.
Porucznik sztabu głównego d’Angélis stał się znowu Rajmundem Schlossem, nadleśnym hrabiego Emanuela d’Areynes.
Były kolporter spełnił pierwszą połowę swego niebezpiecznego zadania.
Zostawił niemieckiego konia w pustem polu na swobodzie i bocznemi ścieżkami puścił się pieszo do Nancy.
Mieszkańcy starożytnej stolicy lotaryńskiej wiedzieli już o porażce armii francuzkiej, niewoli cesarza, oraz pośpiesznym pochodzie na Paryż wojsk niemieckich, i spodziewali się wkroczenia ich do Nancy już dnia następnego.
Ale linia kolei żelaznej nie była jeszcze zajętą.
Rajmund tegoż dnia wieczorem siadł do ostatniego pociągu, odchodzącego z Nancy i wiozącego tłumy wystraszonych mieszkańców, szukających schronienia w stolicy.
Wiadomość o strasznym, spadłym na Francyę ciosie, doszła do Paryża 4 września w niedzielę rano i wywołała wybuch ludowy, a następnie rewolucyę, w obliczu nieprzyjaciela.
Strącono z tronu dynastyę, ogłoszono rzeczpospolitę i mianowano rząd tymczasowy.
Przepełnione ludem bulwary przedstawiały wieczorem widok dziwny, ciekawy, straszny!
Rozgorączkowane tłumy objawiały swe uczucia z wściekłością, w której już kiełkował zarodek komuny.
Nazajutrz obraz zmienił się: gorączka nie ustała, ale przybrała charakter patryotyczny.
Z zimną krwią rozprawiano o niebezpieczeństwach wywołanych porażką, zaczęto przygotowywać się do obrony Paryża.
Starzy profesorowie i uczeni taczkami wozili ziemię i sypali wały; eleganci i salonowcy nakładali szerokie bluzy na swe nikłe ciało i odbywali musztry z karabinami zbyt ciężkiemi na ich słabe ramiona.
Kobiety organizowały ambulanse, skubały szarpie; robiły ładunki. Gromadzono zboże w spichrzach miejskich, skwery i ogrody publiczne zmieniono w parki dla bydła.
Paszcze dział wyzierały z okopów, zbudowane naprędce mosty zwodzone zamykały wejścia do fortów.
Od czasu do czasu straszny huk rozlegał się i wstrząsał szybami: były to wysadzane w powietrze mosty w okolicach Paryża.
Wielka stolica przemieniła się odtąd w obóz oszańcowany.
Rajmund Schlos, wyruszywszy z Fenestranges 8-go września wieczorem, przybył do Paryża dopiero 11-go tegoż miesiąca w nocy.
W Châlons-sur-Marne, do przedziału w którym jechał, wsiadła jakaś młoda i bardzo sympatyczna kobieta. W rękach miała zamiast walizki dwa tłomoczki i skrzynkę, które Rajmund pomógł ulokować pod ławką i ustąpił jej swego miejsca w rogu przedziału.
Kostyum jej, wskazujący wyraźnie, że była żoną lub córką robotnika, był skromny, lecz uderzająco czysty i zgrabny.
Rysy twarzy miała piękne i szlachetne, włosy czarne, oczy ciemno-błękitne, usta małe, nos zgrabny i prześliczną cerę matową.
Mogła mieć lat najwyżej dwadzieścia cztery.
Podczas podróży, zwłaszcza w wagonie klasy trzeciej, szybko zawiera się znajomość, to też i nasz lotaryńczyk, nie tyle przez ciekawość, a raczej z potrzeby gawędki wkrótce zawiązał rozmowę z swą piękną sąsiadką.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.