Spiskowcy (Thierry, 1891)/II. Dante: Piekło, — w. 106

<<< Dane tekstu >>>
Autor Gilbert Augustin Thierry
Tytuł Spiskowcy
Podtytuł Romans z czasów drugiego cesarstwa
Wydawca Księgarnia Br. Rymowicz
Data wyd. 1891
Druk Trenke i Fusnot
Miejsce wyd. Petersburg
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.
Dante: Piekło, — w. 106.

Bezwątpienia pan wice-hrabia Besnard «wziął spadek» bardzo prędko. Było to nazajutrz po pojedynku, a więc rzeczywiście prędko. Marceli otrzymał z poczty list z Vaucresson i wyczytał w nim co następuje:
«Ukarałeś pan zuchwalca i pomściłeś swego ojca, pomścić jest obowiązkiem, którego zawsze należy dopełnić... Jeśli ulica Ogrodowa, mój klasztor w Passy, nie uchodzi w oczach pana za koniec świata, odwiedź mnie... Czekam pana»... «Rosyna, z hrabiów d’A Prata, wolna nareszcie».
Wolna nareszcie!... Ah! kobiety, kobiety!... A w trzy dni potem Marceli (był zwolennikiem zachowywania przepisów przyzwoitości) podążał do Passy i dzwonił u drzwi, prowadzących do «klasztoru».
Bardzo elegancka, a nawet zbyt nieco pompatyczna ta bonbonierka miała pewne cechy, pewne właściwości, odór jakiś, który przypominał lokale utrzymanek... Ale, Boże drogi, czyż wszystkie włoszki nie są zwolenniczkami świecideł i skandalików?... Ta miała wprawdzie wszystkie pozory czystości; może w postępowaniu nie była konsekwentną, ale, bądź co bądź, była kobietą cnotliwą. Teraz Marceli był tego pewien, gdyż odrazu został jej powiernikiem.
Za pierwszem widzeniem księżna opowiedziała swą przeszłość: dzieje to bolesne wprawdzie, ale w swej prostocie nieco banalne.
Bardzo młodo, dzieckiem była prawie, wydano ją zamąż dla czczej sławy, za starca bezsilnego, za warjata prawie, dawnego carbonaro i wysysacza krwi, za dzikiego zwierza poprostu.
— Mogłabym — mówiła ze łzami w oczach — mogłabym... jak tyle innych, znaleźć przyjaciela, jakiego «patito», ale Najświętsza Panna, a głównie święta pamięć mojej matki, uchroniły mnie od upadku... Nigdy nie zaznałam miłości... Oh! zaznać miłości!...
Biedna, nieszczęśliwa istota!
Po pierwszej bytności, zaraz nazajutrz Marceli złożył drugą wizytę, a potem trzecią, czwartą... Chodził ciągle do Passy... Obecnie...
Obecnie miał ją u siebie, tę swoją Rozynę... jego, całkowicie i niepodzielnie jego... Posiadał ją w swym własnym pałacu, który ona swą osobą zaludniła odrazu, posiadał ją wśród cienia drzew rozłożystych... Do snu ich kołysał oddalony szept blizkiego morza... Kochał ją bez pamięci, ogromnie i szczerze, kochał ją sercem całem, wszystkiemi zmysłami... A ona?
Czasem była dziwnie smutną, milczącą, prawie rozpacz malowała się na jej twarzy.
— Kocham cię — mawiała wtedy — a siebie nienawidzę!
Marceli przypisywał to ich stosunkowi, którem u mogła nadawać nazwę moralnego upadku. Zresztą, może sumienie ją niepokoiło, może skrupuły religijne... Pod wpływem takiego jej postępowania, postanowił Marceli ożenić się z nią jaknajprędzej, nie mówiąc jej nic zresztą o tym projekcie. Czyż nie był obowiązany w ten sposób zmusić oszczerstwo do milczenia?
Zresztą plotki oszczercze mogły wrzeszczeć jak im się rzewnie podobało, krzyki ich nie zaniepokoiły wcale z wysoka na tłum spoglądającego pana na Sasseville. Trzymał się on zdala od świata, na uboczu zupełnie, nie składał i nie przyjmował żadnych wizyt, kwitował ze wszelkich przyjemności po za marami swego zamku i parku, dnie i noce poświęcając całkowicie tej, którą ukochał. Ale ta ukochana nie naśladowała go w tem wszystkiem... Nie odznaczała się bynajmniej ani zbytnią skromnością, ani też powściągliwością, a dla tych przyczyn nie stawiała żadnych zapór swemu gniewowi.
Ta całkiem włoska dusza, inteligentna, wykształcona, pełną była przesądów i podejrzeń, właściwych wiochom. Na każdym prawie kroku składała tego dowody.
Pewnego wieczora, przy świetle lampy, siedzieli oboje bardzo blizko siebie i tłómaczyli włoskie arcydzieło Alighierego. W tej chwili mieli przed sobą smutne dzieje Franceski... Po każdym tercecie tego ustępu «Piekła», zamieniali pocałunki, które, choć późno nieco, ale nie przeszkodziły im dojść do tego, godnego uwagi miejsca:
«Miłość — powiada Dante — która nic nie przebacza kochanej istocie, opanowała mnie tak prędko, że kochanek mój...»
Nagle Rozyna schwyciła książkę, gwałtownie ją zamknęła i odrzuciła daleko.
Marceli zdziwiony patrzył na nią i nic nie rozumiał.
— Dante ma słuszność — odezwała się Rozyna — miłość powinna być przeklętą!
Potem ciszej nieco dodała:
— Ah! mio caro! nie czytaj ostatniego wiersza!
Marceli podniósł jednak książkę i wiersz ten przeczytał. Umiał go przetłómaczyć bez jej pomocy:
«Miłość oboje nas doprowadziła do śmierci».


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Gilbert Augustin Thierry i tłumacza: anonimowy.