Spiskowcy (Thierry, 1891)/IX. Łzy niezrozumiane

<<< Dane tekstu >>>
Autor Gilbert Augustin Thierry
Tytuł Spiskowcy
Podtytuł Romans z czasów drugiego cesarstwa
Wydawca Księgarnia Br. Rymowicz
Data wyd. 1891
Druk Trenke i Fusnot
Miejsce wyd. Petersburg
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX.
Łzy niezrozumiane.

A tymczasem w domu przy ulicy Breteuil Marja-Anna oczekiwała na przybycie ojca.
Tego dnia nie wychodziła wcale z domu, przekładając samotność nad wszelkie towarzystwo. Marja-Anna siedziała przy fortepianie i wprawnemi palcami przebierała klawisze, które wydawały najsprzeczniejsze dźwięki: śpiewały czule lub śmiały się rozpacznie, płakały lub błyskały niepewną, daleką nadzieją. Długie godziny spędziła Marja-Anna przy fortepianie, upajając się muzyką, która ją przenosiła do krainy marzeń, stokroć szczęśliwszych od smutnej rzeczywistości. Jedna szczególniej melodja, nad wyraz słodka, przypominała jej się ciągle: była to ta skarga bretońska, którą w latach dziecinnych jeszcze słyszała w szczęśliwej krainie Cornuailles. Monotonna, łzawa melodja tej piosnki doskonale harmonizowała z usposobieniem młodej dziewczyny:
— ...Do grobu dajcie mi welon bardzo cienki — powtarzała Marja-Anna — welon cienki jak pajęczyna, ażeby, gdy w ziemi spocznę, otoczył mnie całą... Umrę prędko, umrę jutro!...
Marja-Anna spłonęła rumieńcem: w tej chwili wszedł jej brat.
Dziewczyna czemprędzej zamknęła fortepian. Odwróciła się do brata i, jak na gorącym uczynku, któryby ukryć chciała schwytana, spoglądała na brata, nie mogąc nic więcej przemówić nad podziw, że nareszcie widzi go przed sobą:
— Ty!... Nareszcie... nareszcie!
— Czy ojciec już wrócił? — zapytał wice-hrabia Besnard, nie zwracając najmniejszej uwagi na siostrę.
Marja-Anna nie odpowiedziała na to pytanie: wyraz twarzy brata przestraszał ją. Po chwili dopiero zdołała przemówić:
— Dziś rano wezwano ojca do pana ministra, ale teraz już powinienby być na posiedzeniu rady, którą zawezwano, pewno z powodu wczorajszych wypadków... Wiesz, zamach na życie cesarza!
— Wiem — odpowiedział młody Besnard — zaczekam na ojca!
Zbliżył się do fotelu, usiadł i dłońmi twarz zakrył. Marja-Anna trwożliwem ogarniała go spojrzeniem: zbliżyć się do niego nie śmiała, przemówić nie miała odwagi.
Po długiem milczeniu brat pierwszy przemówił. Głos jego brzmiał teraz inaczej nieco, ale zawsze poważnie:
— Z rozkazu rządu muszę dziś wieczorem wyjechać z Paryża, i to na długo, na bardzo długo może... Przyszedłem prosić ojca o przebaczenie za wszystkie przykrości, których mogłem być powodem... Ja bardzo, bardzo pragnę, ażeby nie odmówił mi swego błogosławieństwa!...
Na chwilę zamilkł i zamyślił się. Wkrótce jednak, wymuszając na sobie uśmiech, dodał:
— I ciebie, kochana siostrzyczko, jeślim cię kiedy zasmucił lub obraził, proszę o przebaczenie... Twoja święta i pobożna duszyczka nieraz pewno cierpiała z mego powodu, przebacz więc, droga siostro, przebacz choremu...
Teraz dopiero Marja-Anna pozbyła się nieśmiałości, która jej ruchy krępowała. Zrozpaczona dziewczyna krzyknęła i ramionami otoczyła brata:
— Kochany... drogi... dlaczegóż tak mówisz? Dlaczegóż mnie zasmucasz?... Ukrywasz przed nami jakieś nieszczęście, którego odgadnąć nie mogę... ty coś zamierzasz, co mnie przeraża... Ah! mój Boże, mój Boże, czyżbyś miał wstąpić w ślady naszego dziadka, czyżbyś miał się zabić dla tej kobiety!?...
Ta kobieta!... Besnard gwałtownym ruchem odsunął siostrę. Twarz jego znów zdradzała gniew i oburzenie, pięści ściskał z wściekłością:
— Ta kobieta?... Ah, prawda, ta kobieta!... Nie znam jej wcale, nie chcę nawet pamiętać o niej!
Ale Marja-Anna nie opuszczała brata. Biedna strapiona dziewczyna klęczała teraz u nóg brata:
— Wszak teraz mówisz prawdę? — wołała. A więc, niech Bóg sprawiedliwy będzie na wieki pochwalony! Dlaczegóż więc teraz chcesz się od nas oddalać? Po co masz wyjeżdżać? Dlaczego? Pozostań z nami, pozostań, błagam cię o to! Taką otoczymy cię miłością, że zranione twoje serce wkrótce będzie szczęśliwe!... Oh, bracie, jesteśmy bardzo do siebie podobni, jednakowa krew płynie w naszych żyłach... Wszak nie gniewasz się na mnie, że to mówię?... Nie gniewasz się, że ciebie z sobą porównywam, z taką brzydką istotą!... O, nie mów mi, że jestem przystojną nawet: oczy twoje zadaćby musiały kłam twym słowom!... Znam się doskonale!... Jestem brzydką, jestem kaleką: jestem przedmiotem obrzydzenia lub szyderstwa!... Nic mi nie pozostało na pociechę w życiu, oprócz tego śpiewu, którego ty nawet słuchać nie lubisz!... Jak umrę — mam nadzieję, że umrę przed tobą — pragnę, ażeby w kościele organy zagrały tę pieśń bretońską, którą słyszeliśmy w Audierne... Pamiętasz, jak ci się wówczas pieśń ta podobała? O drogie to sercu pamiątki!... Wówczas nawet w trumnie biedne moje serce zadrży z rozkoszy... a może jego jedno westchnienie przedostanie się aż do ciebie: całą w niem duszę moją odnajdziesz, mój najdroższy, mój jedyny!...
Marja-Anna wypowiedziała to wszystko z taką niekłamaną namiętnością, z takiem uniesieniem, że gdyby nie łzy, które strumieniem z oczu jej płynęły, możnaby sądzić, że jest w tej chwili najszczęśliwszą na świecie istotą. A przecież brat nie słyszał jej głosu, nie widział jej nawet: ruchem, z którego nie zdawał sobie sprawy, myśląc o innej, głaskał długie włosy biednej dziewczyny.
Wtem w półotwartych drzwiach stanęła Filomena i nieśmiało zwróciła się do Marji-Anny:
— Panienko, jakaś dama przyszła z wizytą?... Pani ta koniecznie chce panienkę widzieć... Płacze ciągle... Zdaje mi się, że chyba warjatka... Odejść nie chce i powiada, że będzie czekać na pana hrabiego.
Filomena podała przy tych słowach bilet wizytowy.
Marja-Anna rzuciła na niego okiem i zbladła.
— Nie!... nie!... Zawołaj służących! Niech ją wypędzą z naszego domu!
Ale zanim rozkaz ten wydała, drzwi się otwarły i stanęła w nich kobieta...
Była to księżna de Carpegna.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Gilbert Augustin Thierry i tłumacza: anonimowy.