Spiskowcy (Thierry, 1891)/V. Łagodność pana ministra

<<< Dane tekstu >>>
Autor Gilbert Augustin Thierry
Tytuł Spiskowcy
Podtytuł Romans z czasów drugiego cesarstwa
Wydawca Księgarnia Br. Rymowicz
Data wyd. 1891
Druk Trenke i Fusnot
Miejsce wyd. Petersburg
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


V.
Łagodność pana ministra.

Jak tylko drzwi się zamknęły za hrabią Brutusem, minister powrócił na swoje miejsce przy biurku. W tej chwili nie uśmiechał się już: widocznie coś go niepokoiło, jakaś niepewność martwiła go, odejmując temu, zwykle aż nadto pewnemu siebie, mężowi stanu zwykły spokój i swobodę umysłu.
Jego ekscelencja chwilę rozmyślał, tarł ręką wysokie czoło, całe obfitym zroszone potem. Nerwowe drgania ramion zdradzały wewnętrzny niepokój, który go musiał trapić. Pan minister nie mógł długo usiedzieć na miejscu, wstał i zaczął chodzić po gabinecie. Chodząc nierównemi krokami po gabinecie, stawał od czasu do czasu przed obrazem, z którego ram spoglądał na niego Armand du Plessis, książę kardynał de Richelieu i długo się wpatrywał w rozumną twarz wielkiego męża.
Długie to wpatrywanie się w obraz monstrualnego wielkiego człowieka, tej uosobionej «prawości bez skrupułów)), wzmocniło widać serce pana ministra, gdyż usiadł na zwykłem swojem miejscu i zadzwonił na swego barona Efraima:
— Każ pan wprowadzić tego Besnarda i każ pan oddalić się policjantowi, który go strzeże... Jeszcze słówko. Oto masz pan list do mego kolegi ze spraw wewnętrznych. Proszę, odnieś go pan sam. Dodaj pan, że ja za wszystko odpowiadam... ale, powiedz pan, że chcę — to warunek konieczny — ażeby mi pozostawiono zupełną swobodę działania!... Potrzebuję dwudziestu czterech godzin... Jeszcze raz przypominam: odpowiedzialność przyjmuję na siebie!
Przy tych słowach jego ekscelencja wręczył list konfidencjonalny ładnemu sekretarzowi, który natychmiast wyszedł spełnić rozkaz.
Gdy sam pozostał, znów ogarnął go dziwny niepokój, wsparł czoło na rękach i zamyślił się głęboko. Gdyby ktokolwiek był spojrzał na niego w tej chwili, ogarnąćby go musiało niezmierne zdziwienie: jego ekscelencja pan minister stanu, prawdziwe dziecko szczęścia, ten, którego wynoszono w pałacu Tuileryjskim do najwyższych godności, drżał jak w febrze!...
Skrzypnięcie drzwi i szelest draperji zwrócił uwagę pana ministra, który podniósł głowę: wice-hrabia Besnard stał przed nim.
Kilka chwil panowało ponure milczenie. Pan minister stalowym wzrokiem spojrzał na Besnarda, który ze spuszczoną głową czekał, nie mogąc przemówić do milczącego ciągle dostojnika. Po pewnem, przydługiem nieco milczeniu pan minister odezwał się:
— Jesteś pan wolny, panie Besnard!
Słowom tym towarzyszył gest teatralny.
Besnard zdziwionemi spojrzał oczyma na ministra, który, nie dając mu przyjść do słowa, jeszcze raz powiedział:
— Mówię wyraźnie: jesteś pan wolny!... Wszak pan słyszysz co mówię?...
Pan minister mówił wyniośle, twardo, bardzo wyraźnie, ale twarz jego, jak zawsze, przybraną maską obojętności była pokrytą.
Besnard oczom swoim nie wierzył; zdawało mu się, że go słuch myli — i milczał.
— Jesteś pan więc wolny... Cóż zamierzasz pan teraz zrobić?
— To, co mi rozkażą.
— Wybornie!... Otóż, zechciej mnie pan zrozumieć. Działam na własne ryzyko, nikt mi tak postąpić nie nakazywał. Wiedz pan, że śledztwo sądowe jest w toku: jutro, dziś jeszcze może, znów mogą pana zaaresztować... Wszak pan to rozumiesz?... Zdaje mi się, że nie... Postaram się wyrażać się jaknajjaśniej... Jako syn bardzo wysokiego urzędnika cesarza, nie możesz pan zająć miejsca na ławie oskarżonych!... Cóż więc masz pan za zamiary?
— Opuścić Francję.
— Zły to projekt!... Zażądają, gdziekołwiekbyś się pan znajdował, wydania pańskiej osoby w ręce francuzkiej sprawiedliwości... Widzę, żeś pan mnie jeszcze nie zrozumiał!... Proszę wysłuchać uważnie to, co powiem: nosisz pan nazwisko wice-hrabiego Besnarda, jesteś pan urzędnikiem w radzie stanu, a ojciec pański zajmuje w cesarstwie bardzo wysokie stanowisko. Należy uniknąć wszelkich badań i dociekań... Czy dość jasno się wytłómaczyłem?
Besnard czas pewien milczał. Minister patrzył na niego. Cisza znów panowała w tym gabinecie, w którym dziś tyle męczarni przenieśli ojciec i syn. Pan minister czekał na odpowiedź... Dwaj obcy dotąd sobie ludzie po raz pierwszy śmiało spojrzeli sobie w oczy: Besnard i minister nie mogli mówić... Blade ich twarze zdradzały najwyższy niepokój, obawę może, a może nienawiść. Czas upływał: za chwilę zegar miał wskazać dwunastą godzinę, a o pierwszej w Tuileryjskim pałacu wyznaczono zgromadzenie!
— Ah, widzę, że pan nie chcesz zrozumieć! — odezwał się nareszcie pan minister bardzo szorstko... Byłem zawsze bardzo dobrego zdania o pańskiej inteligencji, a słyszałem, żeś pan odważny!... Trzeba zniknąć!
Wice-hrabia Besnard pod wrażeniem tej obelgi drgnął, a po chwili, zbliżając się do pana ministra, tuż nad jego głową w odpowiedzi rzucił mu te słowa:
— A więc pan żądasz, ażebym się zabił?!...
Jego ekscelenja zachował najzupełniejszą zimną krew:
— Oh, jestto bardzo uroczysty wyraz! — odpowiedział jego ekscelencja głosem powolnym. Jednak, to zależy od pańskiego uznania... Ja powiedziałem poprostu: zniknąć.
— Zniknąć?! — powtórzył Besnard i gorzko się uśmiechnął. Niechże więc będzie mniej uroczysty wyraz! Zrozumiałem...
Wice-hrabia Besnard odsunął się nieco od biurka pana ministra, skrzyżował ręce na piersiach i zapytał:
— A pani de Carpegna gdzie się znajduje?
— Ta kobieta opuściła Francję.
Besnard roześmiał się głośno.
— Miłosierdzie i łagodność cesarza!... Bozumiem!... I to jeszcze zrozumiałem!... Dobrze!... Teraz syn bardzo wysokiego dostojnika gotów jest umrzeć!
W tej samej chwili zegar na kominku zgrzytnął, poczem wydzwonił dwunastą godzinę. Pan minister wskazał ręką na zegar:
— Zniknięcie bardzo spokojne, wszak prawda?... A głównie, żeby się obejść mogło bez scen familijnych: powinieneś pan ojca oszczędzać... Dwunasta!... Panie wice-hrabio masz pan jeszcze dwadzieścia cztery godziny do rozporządzenia.
Jego ekscelencja wstał i ruchem teatralnym, który mu był właściwy, przerwał posłuchanie:
— Jestem w posiadaniu pańskiego słowa... Jesteś pan wolny!
Syn hrabiego Besnarda sztywno się skłonił i wolnym krokiem opuścił gabinet...
Gdy za odchodzącym drzwi się zamknęły, pan minister upadł na fotel. Był sam, nikt go nie widział, a jednak bladość śmiertelna pokryła jego policzki:
— Ohydne! — wymówił szeptem prawie — obrzydliwe!... Ale w ten sposób uwalniam cesarstwo od skandalu!...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Gilbert Augustin Thierry i tłumacza: anonimowy.