Spiskowcy (Thierry, 1891)/VI. «Ponieważ jest moim synem»

<<< Dane tekstu >>>
Autor Gilbert Augustin Thierry
Tytuł Spiskowcy
Podtytuł Romans z czasów drugiego cesarstwa
Wydawca Księgarnia Br. Rymowicz
Data wyd. 1891
Druk Trenke i Fusnot
Miejsce wyd. Petersburg
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.
«Ponieważ jest moim synem»...

Nadeszła zima, a z nią nadeszły jej mgły i smutki, które Paryż owijały w swe szare opony.
Tej nocy właśnie deszcz padał.
W domu rodzinnym hrabiego Besnarda, Marja-Anna siedziała przy ojcu... Było już bardzo późno.
Jakże okropnie zestarzał się hrabia Besnard!... Rok zaledwie minął, a postać jego — niegdyś prosta i dumna — pochyliła się, jak gdyby pod brzemieniem nieszczęścia; ubyło białych włosów na głowie; na t arzy zjawiały się nikłe, rozpływające się rumieńce, a od ust odbiegały po dwóch stronach twarzy dwie głębokie zmarszczki: pewne oznaki upadku sił. Cierpienia widocznie wzmogły się w ostatnich czasach; ataki zdarzały się coraz częściej, a lekarz obawiał się złego końca. «Szczególniej — powiedział lekarz — należy mu oszczędzać zbyt gwałtownych wzruszeń... Obawiam się o jego zdrowie, a nawet o życie, jeżeli zajdzie coś nadzwyczajnego, jakaś katastrofa.»
Wówczas Marja-Anna nie odstępowała ojca: od tej chwili została jego opiekunką, aniołem stróżem, roztaczającym skrzydła nad starcem, który czujnej, oddanej mu całkowicie opieki potrzebował.
Tego wieczora starzec w pół leżał na szezlongu z oczyma zamkniętemi, z rękoma złożonemi na piersiach. Na pierwszy rzut oka zdawaćby się mogło, że ogarnął go uroczysty sen śmierci: blade jego policzki nieruchome, oczy zamknięte, ani jednej kropli krwi pod tą marmurowo-białą powłoką, nadawały wyraz posągowego spokoju głowie starca.
I Marja-Anna zmieniła się bardzo: drobna, chuda jej twarzyczka jeszcze bardziej zwiędła, a dwie bruzdy, które czas wyorał na bladych jej policzkach, świadczyły o długich bezsennych nocach, o dłuższych dniach jeszcze, pełnych łez i boleści. Ubiór jej nie zdradzał już teraz naiwnej kokieterji niedawnych, a przecie — jak się jej zdawało — dawno minionych czasów. We włosach nie było widać wstążki, na piersiach nie było kwiatka, a czarna wełniana jej suknia świadczyła o żałobie serca. Marja-Anna siedziała przy fortepianie i przesuwała palcami po klawiszach, które wydawały dźwięki perłowe, szybkie, głośne czasem, ciche i smutne daleko częściej... Dziwne, zgrzytliwe chwilami dysonanse rozdzierały spokojną ciszę, panującą dokoła. Z dzieł Chopina Marja-Anna wybrała te ustępy, z nokturnów czy kołysanek, które ojcu jej najlepiej się podobały, przerywała je jednak i plątała własnemi improwizacjami, od których powstrzymać się nie mogła... W ciszy wieczornej, której nawet echa uliczne nie przerywały, rozlegały się dźwięki genjalnych utworów mistrza: rozpaczne jęki jego zbolałej duszy, wyrazy je go radości, której końcem nieprzewidziany smutek, a czasem bluźnierstwo, rozdzierające duszę do głębi... O Chopinie! namiętny poeto boleści, ty, którego geniusz cały był z łez utkany — patrjoto, opłakujący kraj swój rodzinny — kochanku, nienawidzący bóstwa swych uniesień chwilowych... Jakaż dusza ludzka, gdy ją cierpienie w swych szponach trzyma, zdolną jest słuchać cię bez wzruszenia, jakaż dusza ludzka nie pojmie rozpacznego krzyku boleści, jakim żegnałeś własne swe bóle serdeczne!
Dwa lekkie uderzenia we drzwi wyrwały młodą dziewczynę z zadumy: oderwała ręce od klawiszów... po chwili drzwi się uchyliły i ukazała się w nich przestraszona twarz Filomeny:
— Panienko!
— O co idzie, moja droga?
— Panienko!... Ktoś przyszedł?
— O tej godzinie?
Marja-Anna drżała. Niepojęte wzruszenie, którego źródła niktby wskazać nie mógł, nie pozwalało jej słowa jednego przemówić. Wzruszenie to było przeczuciem wielkiej radości nieznanej, ale tyle miało w sobie goryczy i lęku jakiegoś, że obawa radość przezwyciężyła i biedna dziewczyna drżała wobec niepewności, czego ma się spodziewać.
— Z wizytą... — dodała służąca — panienka musi koniecznie zejść do gościa!
Hrabia Besnard teraz dopiero otworzył oczy:
— Idź, moje dziecko, a wracaj prędko, wyjaśnisz mi tajemnicę!
Marja-Anna, posłuszna ojcu, wyszła natychmiast... Starzec znów oczy zamknął i zdawał się na wszystko, co go otacza, obojętnym... Słuchał jednak i czekał.
Na dole słychać było otwieranie drzwi, kroki czyjeś, głosy jakieś: o tak spóźnionej godzinie hałas ten mógł wzbudzić obawę... Słychać było wyraźnie głos Marji-Anny, inny jakiś!... Po chwili ktoś wchodził na schody... kroki czyjeś za ścianą... nareszcie drzwi się otworzyły: Marceli stał przed ojcem.
Hrabia Besnard nawet się nie poruszył na szezlongu.
— Więc to pan? — przemówił obojętnie, spojrzawszy na syna. Więceś pan powrócił?...
Nie zbliżając się do ojca, w pokorze wielkiej młody człowiek zgiął kolano:
— Ojcze mój!... przebacz mi... Ja tyle wycierpiałem!
Hrabia Besnard nic nie odpowiedział. Cisza panowała krótką chwilę.
Syn znów odważył się przemówić:
— Przebacz mi, ojcze... Obraziłem cię... wiem o tem i czuję to teraz... obraziłem cię nędznie, nikczemnie! Chciałem cię zniewolić do zezwolenia mi zawarcia małżeństwa z ohydną, wstrętną istotą, chciałem, byś dał swoje nazwisko kobiecie upadłej, ażebyś jej otworzył drzwi swego domu!... Ale ja cierpiałem, ojcze, okropnie cierpiałem... Jam odpokutował, ojcze, te winy! przebacz mi...
Hrabia Besnard milczał...
— Ojcze!... O, drogi ojcze! — ze smutną pokorą, niby echo brata, odezwała się Marja-Anna.
Na ten głos hrabia Besnard podniósł głowę.
— Kiedyś pan opuścił Sasseville? — zapytał starzec.
Syn nie mógł w tej chwili odpowiedzieć. Wstyd, rozpacz, żal zamykały mu usta. Po chwili dopiero zdołał wymówić szereg wyrazów, przerywanych milczeniem:
— Tak, powinienem był wcześniej upaść ci do nóg, mój ojcze, powinienem był dawno już błagać cię o przebaczenie: ale nie śmiałem, nie... Nie, ja kłamię: nie chciałem!... Szał całkiem mnie opanował... Usunęła się odemnie, uciekła zdradziecko... Nie mogłem tego na sobie wymódz, ażeby zrzec się, zapomnieć!.. Przebiegłem całą Francję, byłem we Włoszech, przeszukałem wszystkie miasta... Nic! Nigdzie nic nie znalazłem... A teraz szał już przeminął, namiętność nareszcie uwolniła mnie ze swych ucisków... Staję przed tobą, ojcze, wyleczony zupełnie!... Ojcze, przebacz mi, ja tyle wycierpiałem!
Marja-Anna zbliżyła się do ojca i uklękła przy bracie.
— Ojcze!... Drogi ojcze! — szeptała blada dziewczyna, nie mogąc się zdobyć na inne wyrazy.
— Jeśli teraz ośmieliłem się stanąć przed tobą, ojcze — mówił syn — to dlatego, że muszę cię pożegnać... Nie mógłbym dłużej mieszkać w Paryżu, wiedząc, że się na mnie gniewasz! Życie moje złamane: muszę pracować nad odrodzeniem się, muszę w sobie się zamknąć, nową sobie stworzyć duszę!... Chcę ztąd wyjechać. Prosiłem, ażeby mnie wysłano do jakiego dalekiego konsulatu, choćby na wygnanie, byle jaknajdalej, ażebym przez spełnienie obowiązku mógł odzyskać dumę, której teraz w sobie nie czuję, utraconą godność własną, którą mi haniebnie skradziono... Czy mogę cię, drogi ojcze, błagać, ażebyś prośbę moją poparł.
Hrabia Besnard spojrzał na syna i po chwili odpowiedział:
— Dobrze... zwrócę się do ministra.
Młody Besnard wstał i powolnym, chwiejnym krokiem zwrócił się do drzwi. Marja-Anna szła za nim.
Hrabia Besnard nie poruszył się nawet. Zdawało się, że przysłuchuje się krokom syna. A tymczasem wicehrabia Besnard powoli schodził ze schodów... Echo jego kroków dochodziło do starca, który słyszał wyraźnie, jak syn nigdzie się nie zatrzymywał: przeszedł przez korytarz, znajdował się w przedpokoju, za chwilę miał wyjść na ulicę po to może, ażeby nigdy nie powrócić!...
Nagle starzec zerwał się, pobiegł do drzwi, otworzył je naoścież i krzyknął:
— Synu mój!... Synu!...
Na dole kroki ucichły.
— Synu!... Synu! — powtórzył starzec.
I syn na głos ojca przybiegł natychmiast i rzucił mu się w otwarte ramiona... Dokoła panowało głębokie milczenie... Obydwaj, i syn i ojciec, nie mogli przemówić długo jeszcze, bardzo długo...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Gilbert Augustin Thierry i tłumacza: anonimowy.