Strona:Życie tygodnik Rok II (1898) wybór.djvu/90

Ta strona została uwierzytelniona.
Rita (do siebie, zamyślona). „Jak dawniej“... (wzdycha głęboko).
Fryderyk. Dobrze? Czy wolno?
Rita (serdecznie). Ach tak Fryc; nieprawdaż, tak będzie jakoś lepiej, naturalniej? Co?
Fryderyk (podchodzi ku niej i ściska ją za ręce). Tak... istotnie. Zdjęłaś mi wielki ciężar z piersi... właśnie to wszystko, co Ci mam dzisiaj powiedzieć; da się daleko łatwiej wyrazić „per ty“.
Rita. Czy masz mi jeszcze tak wiele do powiedzenia?
Fryderyk. Ach tak... Ale powiedz mi ty pierwej: jak się to stać mogło, jak mogłaś wpaść na tę nieszczęsną myśl — uciekać w taką noc, w taką mgłę. Erno! Erno! Jak ty mogłaś coś podobnego uczynić!
Rita. To słuszne! nieprawdaż.
Fryderyk. Zapewne! Gdybyś teraz ujrzała swoich rodziców! — postarzeli się o jakie diesięć lat! Twój ojciec stracił prawie zupełnie swój humor, którym się dawniej tak odznaczał, i z roku na rok oddaje się coraz — niestety muszę Ci i o tem powiedzieć — oddaje się coraz więcej swej skłonności do... no do wysiadywania po knajpach. Twoja biedna matka zawsze niedomaga, prawie wcale nie wychodzi za próg... a oboje, choć sami ani słówkiem o tem nie wspomną, nie mogą jednak tego przemódz na sobie, aby nie myśleć wciąż o ich jedynem dziecku, które ich tak haniebnie opuściło.
(Pauza).

 (D. n.) Otto Erich Hartleben.