Strona:Żywe kamienie.djvu/238

Ta strona została uwierzytelniona.

siebie sajan skórzany). A i o miecz ten srogi ciebie nie poproszę, nawet kłonicy ze sobą nie wezmę; tylko pierwszego ze zbirów za nóżką ujmę i nim reszty tych drabów dogruchotam. A ty, panie, popatrz sobie z daleka, podziw się. Aplauzów możesz nie dawać.“
I odchylił giezło na piersi włochatej, — iże taka moc człecza gołą piersią na srogie miecze idzie! Wreszcie obnażył ramię swe niczem udo babie.
I stanął tak u boku rycerza, gotowość swą zgłaszając.
W ciszę korną, jaką to wystąpienie posiało, wtrącił tylko linochód słowo smętne o sobie:
„Całe życie wyzywajże tu człeku mężnie śmierć i djabła w sztuce swojej, — i oto co ci na koniec zadadzą!“
Choć markotnik i zawsze zatroskan o duszę, chłop był głuchego uporu. Wiedziano, — że gdy taki upór swój ruszy, do ostatniego tchu dostoi: cel drugiej wieży nad przepaścią nauczył go snadź w życiu tej woli. Widać to było i teraz po tej zawziętości, z jaką znaleziony gdzieś grot nabija tulejką na żerdź swych popisów, sposobiąc do swej blaszkowej zbroi rycerza na linie i włócznię wielką jak topola.
Poczem ustawił się u drugiego boku tamtego zbroiska, pawęży i miecza.
Płatnerz, któremu roiły się wciąż po głowie żywe śpiże ku ozdobie kościoła, zapatrzy się w te