Strona:A. Kuprin - Szał namiętności.djvu/118

Ta strona została przepisana.

baranów, oszukuje zręczny antreprener! Za to pan i wyobrazić sobie nie umie, jak każdy z nas cierpi skutkiem waszej pogardliwej i rozpustnej ciekawości. O, jak ja nienawidzę was, protektorów sztuki, zakulisowych mecenasów! Sto razy lepiej tonąć w naszem błocie, niż korzystać z waszej brudnej łaski. Żegnam pana. Oto moja furtka. Dziękuję panu za jego uprzejmość, choć i sama znalazłabym sobie drogę.
Otworzyła furtkę i poszła naprzód, nie odwracając się.
— Lidjo Michajłowno! — zawołałem, wyciągając ku niej ręce: czyż się tak pożegnamy? Niech pani przypomni sobie, wszak nigdy nie byliśmy wrogami.
Zatrzymała się.
— O czemże jeszcze mamy mówić?... Czyż pan ma teraz co wspólnego z wędrowną komedjantką? A zresztą, jeżeli już pan chce mieć zupełne wrażenie, to proszę wejść. Przynajmniej zobaczy pan, jak my mieszkamy. Czegóż się pan zatrzymał? Niech pan się nie obawia — nie mam męża teatralnego.
Słowa jej jeszcze w dalszym ciągu były zjadliwe, lecz ton złagodniał. Widocznie ułagodziła się ostra konieczność znieważania i uważania siebie za znieważaną, a łagodność moja jeszcze więcej ją rozbroiła.
Wszedłem do domu. Lidoczka zajmowała jeden pokój. Co to był za pokój! Maleńkie okna, nizki, krzywy sufit z belkami wewnątrz, ściany tynkowane, sine z wilgoci, wązkie żelazne łóżko i stół z lustrem,