Strona:A. Kuprin - Szał namiętności.djvu/67

Ta strona została przepisana.

rzą temu, lecz pogłoska już zatruła was, przeżywacie pełne udręki chwile. A teraz wyobraźcie sobie, że takie haniebne, niewiadomo przez kogo puszczone oszczerstwo zagraża nie tylko waszemu dobremu imieniowi i spokojnemu trawieniu, lecz grozi waszej wolności, waszemu zdrowiu, nawet waszemu życiu. W takiej właśnie sytuacji znajdujemy się i my, spotwarzeni przez gazety, złodzieje. Muszę wyjaśnić. Istnieje kategorja łajdaków — passez moi le mot, — których my nazywamy mamusinymi synkami i z którymi nas — och! — mięszają. Są to ludzie bez wstydu i bez sumienia, są to szulerzy, którzy wszystko stracili, właśnie mamusine wisielce, leniwi i niezgrabni darmozjadzi, niezręcznie kradnący subjekci. Ich nic nie kosztuje żyć na rachunek swojej kochanki-prostytutki, na podobieństwo samca ryby makreli, który pływa za samicą i żywi się jej wydzielinami; zdolny jest obrabować i skrzywdzić dziecko w ciemnym zaułku, ażeby odebrać mu trzy kopiejki, zabije śpiącego i będzie torturować staruszkę. Ludzie ci — wrzód naszego rzemiosła. Nie istnieją dla nich ani piękności, ani tradycje sztuki. Pilnują nas, prawdziwych, zręcznych złodziei, jak szakale lwów. Przypuśćmy, udało mi się zrobić wielki interes. Nie mówiąc już o tem, że przy sprzedaży rzeczy lub przy zmianie biletów, pozostawiam w rękach lichwiarzy do dwóch trzecich całej sumy, nie mówiąc nawet o zwykłych łapówkach nieprzekupnej policji, — muszę jeszcze udzielić pewną część każdemu z tych pasorzytów, którzy choć przelotnie, wypadkowo, z