Strona:Adam Szymański - Dwie modlitwy.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.

słonecznych, a choć na dworze mróz zgrzytał jeszcze wścieklej i coraz groźniej szczerzył do mnie na szybach swe zęby, krew jednak żywo zakrążyła w mych żyłach, zapałała głowa i jak zaklęty, zapatrzony, zasłuchany, nie widziałem i nie słyszałem już nic około siebie...

Nie widziałem i nie słyszałem, jak drzwi się otwarły i wszedł ktoś do mnie; nie spostrzegłem kłębów pary, buchających tu za każdem drzwi otwarciem w takiej ilości, że wchodzącego i nie dojrzysz odrazu; nie czułem zimna, które z jakąś bezczelną, rozmyślną natarczywością wrywa się tu do ludzkiej siedziby; nie widziałem