Strona:Adolf Dygasiński - As.djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.

rzeń, o których można powiedzieć na pewno to jedno: „jedzą“. Ów dobry dwór stanowi jakoby misę, co do niej z większemi lub mniejszemi prawami zasiada gromada głodnych i bez skrupułu bierze posiłek. Zwyczajnie, jak to bywa przy pełnej misce: czasem syty próżniak objada głodnego pracownika, a nieraz nawet sam gospodarz tylko ślinkę łyka, taką myślą pocieszając się jedynie: „Ha, przynajmniej inni zaspokoili głód za moim stołem!“
Żyje tutaj mnóstwo proletarjatu, począwszy od much i myszy, a kończąc na ludziach. W tę stronę zwracają się pożądliwe oczy żebraków, próżniaczych włóczęgów i złodziejów zarówno ze świata ludzkiego, jak zwierzęcego, a każdy taki ma w duszy myśl utajoną: „Gdzież się pożywię, jeżeli nie w tej oto śpiżarni?...“
Po każdym jarmarku, odpuście zjawiają się przy kuchni dworskiej jakieś psy nowe, zbiedzone, które z całą obłudą pokornie uniżonych nędzarzy ofiarują swoje rzekome usługi ludziom, a psom dworskim — przyjaźń. I zawsze tam coś kapnie. Niekiedy przybłęda tego rodzaju, canis novus, zręcznie umie podbić sobie serca, zawładnąć umysłami otoczenia i zczasem zajmuje wcale poczesne stanowisko gwoli zazdrości różnych domowników. Atoli najczęściej ciąży na biedaku piętno niewiadomego pochodzenia: ludzie, kopiąc go pogardliwie nogą, wyrzucają za drzwi, psy zębami psują mu wełnę; nikt nie chce przypuścić do misy i nędzarz, aby istnieć, musi się uciekać do sposobów, surowo przez prawo wzbronionych.
Wreszcie nadchodzi taka chwila, kiedy w okolicy zjawia się pies wściekły albo się nawet nie zjawia, tylko ludzie opowiadają, że się gdzieś zjawił, że biega i kaleczy. Ludzie przy dworze zwracają wtedy baczną uwagę na psy-przybłędy, jako