Strona:Adolf Klęsk - Zwierzenia histeryczki.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.


WIGILJA LEKARZA


Wigilja! Wicher dmie i świszczy, miotając na wszystkie strony tumanami śniegu, z których co chwila odrywają się płatki, wirując wokoło jakimś dziwnym, czarownym tańcem. Ciemny plac przed szpitalem oświetla mdło i smętnie latarnia, rzucając na pewną przestrzeń żółte światło gubiące się zaraz w mgle i śnieżycy. W oknie dyżurnego pokoju stoi młody lekarz i patrzy na tę orgję śniegu, na te rozrzucone po ziemi cudne śniegu brylanty i nagle staje w myśli jego dom rodzinny, choinka oświetlona, radość, kolendy i cudne podarki. Pewnie tam daleko siędzą wszyscy jego drodzy przy stole wigilijnym i łamią się opłatkiem, może mówią o nim i za niego się łamią?
I wszyscy niemal cieszą się teraz tą atmosferą, jaką dają święta uroczyste, łączące ludzi ze sobą w sposób jakiś tradycyjnie szczery i czuły. A on tu zdaleka od tych ludzi sam, sam wśród nędzy, bólu i cierpień! I zdaje mu się, że ten świat wesoły, który widzi w swej wyobraźni, to jakiś inny, obcy dla niego i niedostępny, że pożegnał go już tak dawno — tak dawno...
W tem zdala rozlega się dźwięk dzwonków od sanek... lekarz wytęża wzrok i widzi, jak z ciemnych