Strona:Adolf Pawiński - Portugalia.djvu/62

Ta strona została przepisana.

mywania soli, przypuszczam że chyba Rzymianie dali wzór, ktory do dziś dnia ściśle naśladują portugalscy wieśniacy. Oto odprowadzają oni zapomocą kanałów wodę morską i... czekają, aż dobroczynne słońce wyparuje całą wodę, a na dnie warstwę kryształów solnych pozostawi. Biada im tylko wśród lata dżdżystego, które się jednak rzadko przytrafia. Mijają tu miesiące całe bez kropli dészczu. My właśnie dostaliśmy się do Lizbony na taką spiekotę.
Ale zastanawiając się nad tém pierwotném wydobywaniem soli, aniśmy spostrzegli, jak nas pędem strzały niósł ku miejscu przeznaczenia pociąg kolei. Wszak to już stacya, po póltoragodzinnéj niespełna podróży, wszak to już Carregado, gdzie wysiadamy.
I wyroiły się téż niebawem z wagonów tłumy, jak się pszczoły roją w ulu. Jeszcze ztąd trzy mile drogi do Otta, gdzie mają być owe krzemienie. W pojazdach przebywamy tę drogę. Już rżą przed dworcem skromnéj bardzo stacyi niecierpliwe rumaki, co mają powieźć członków kongresu. Ścisłość historyczna każe nam jednak dodać, że w liczbie rumaków, które rżały, były i takie, które, nie rżąc, w głębokiéj zadumie opuściwszy długie uszy, spokojnie czekały uderzenia wiotkiego bicza. Któżby tych poważnych mułów na pierwszy rzut oka nie poznał? Biegł każdy śpiesznie, szukając wygodnego