Strona:Aleksander Błażejowski - Walizka P. Z.pdf/187

Ta strona została uwierzytelniona.

kiejś tajemnicy. Teraz willa barona Teitelberga jest mu zupełnie niepotrzebna. On już nigdy tu nie wróci. Chyba...
Nie dokończył. Jakaś zbawcza myśl musiała nagle przebiec przez mózg starego detektywa, bo oczy jego ożywiły się nagle, a palce zdrowej ręki zaczęły szybko i nerwowo przebiegać po poręczy fotela. Na zranionej twarzy zajaśniał lekki uśmiech. Milczał chwilę, snując jakieś plany. Widoczne było, że nagle znalazł jakąś nić ratunku.
— Tak wtedy byłbym zrehabilitowany po dzisiejszej porażce, — szepnął sam do siebie z akcentem nadziei w głosie.
Uśmiech, który zagrał nagle na twarzy starego radcy policji, wprawił odrazu i podwładnego w doskonały humor. Glasgier uśmiechnął się z zadowoleniem.
— A widzi pan radca, że jeszcze nie czas upadać na duchu...
— Ma pan rację, jakiś filozof słusznie powiedział: niema sytuacji bez wyjścia. Może i po tej porażce uda mi się wybrnąć. No, ale teraz do roboty... A ponieważ ja nie mogę się ruszyć, więc pan musi za mnie pracować...
— Rozkaz, panie radco.
— Niech pan, zaraz zatelefonuje po auto i lekarza. Potem opowie mi pan, co widzieliście dziś w ogrodzie.