Strona:Aleksander Dumas - Historja Dziadka do Orzechów.djvu/182

Ta strona została uwierzytelniona.

— Teraz jestem w nędzy, wilk niecnota zjadł mi męża: z dzieckiem zostałam bez żadnej podpory. Daj nam miarkę bobu, abyśmy przetrwali dokąd nam rodzina nie przyjdzie z pomocą.
— Moja pani, jest to uczynek miłosierdzia, który chętnie spełnię — rzekł Skarb bobowy. — Powiedz mi tylko, jak daleko do tego świata, do którego mnie matka wysłała?
— Już w nim jesteś — krzyknęła koza, umykając z bobem.
Skarb bobowy ruszył dalej rozglądając się pilnie, czy nie ujrzy Cudnowa, gdy nagle posłyszał kroki za sobą. Chwycił motykę, obrócił się szybko i znalazł się nos w nos z wilkiem, któremu bardzo źle z oczu patrzyło.
— A żarłoku obrzydły! — krzyknął Skarb bobowy, zamierzając się motyką — chciałbyś mnie przekąsić na śniadanie, ale nic z tego niegodziwcze, pomszczę na tobie śmierć męża biednej kozy!
Wilk jednak zawył długo i żałośnie, a wzniółszy oczy do nieba, rzekł:
— Bóg świadkiem, czy krew owego brodatego nieboraka splamiła moje zęby. Wychowany w zasadach ścisłej wstrzemięźliwości, przez całe życie zostałem im wierny; całemu stadu wilków udzielałem zbawiennych nauk łagodności i wyrozumienia dla usterek bliźnich. Cóż kiedy nieszczęście zdarzyło, że podczas mej nieobecności szanowny małżonek kozy wszczął zwadę z mymi uczniami i życiem przepłacił nierozwagę swoją. Dotąd opłakuję ten wypadek — to mówiąc, otarł łzę.