Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/188

Ta strona została przepisana.
XIX.

Słowa Tamary istotnie okazały się proroczemi: od dnia pogrzebu Gieni upłynęło zaledwie dwa tygodniu, ale w tym krótkim czasie dom Emmy Edwardówny nawiedziło tyle wydarzeń, ile się w ciągu ostatniego pięciolecia nie zdarzyło. Zaraz nazajutrz trzeba było odesłać do domu obłąkanych nieszczęśliwą Paszkę, która ostatecznie zidjociała. Doktorzy orzekli, że niema żadnej nadziei, by mogła kiedykolwiek wyzdrowieć. I w samej rzeczy, jak położono ją w szpitalu na podłodze, na słomianym sienniku, tak nie podniosła się już z niego do śmierci, coraz głębiej pogrążała się w czarnej, bezdennej przepaści cichego obłędu, ale umarła dopiero po upływie pół roku skutkiem odleżeń i zakażenia krwi.
Teraz przyszła kolej na Tamarę.
Przez pół miesiąca pełniła ona obowiązki gospodyni. Przez cały czas była niezwykle ruchliwą, energiczną i jakoś szczególnie podnieconą. Pewnego wieczoru zniknęła i więcej do zakładu nie powróciła.
Miała ona w mieście trwający od dłuższego już czasu romans z pewnym rejentem — człowiekiem starszym, dość bogatym, ale skąpym. Poznali się jeszcze przed rokiem przypadkowo w tramwaju. Rejentowi podobała się mądra, piękna Tamara, jej zagadkowy rozwiązły uśmiech, jej zajmująca rozmowa i skromne zachowywanie się. Już wówczas wybrała ona sobie zo ofiarę, tego leciwego człowieka, o pięknych siwych włosach i pańskim obejściu się. Nie wspomniała mu naturalnie o swym sposobie zarobkowania — uznała za bardziej wskazane mistyfikowanie go. Zaledwie