Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/42

Ta strona została przepisana.

zie nie mógł oprzytomnieć, poruszał szczękami i spoglądał na pokój mętnemi, ołowianemi oczyma. Wszystko, co się stało w nocy, jakgdyby uleciało mu z pamięci. Lecz gdy zobaczył Lubkę, która cichutko siedziała na łóżku opuścił głowę, złożył na kolanach ręce i zajęczał z niezadowolenia i zakłopotania. Teraz przypomniał sobie wszystko. I w tej chwili sam na sobie doświadczył, jak to ciężko bywa z rana. gdy się własnemi oczami zobaczy skutek popełnionego wczoraj w nocy głupstwa.
— Obudziłeś się duszko? — zapytała łagodnie Luba.
Wstała z łóżka, podeszła do kanapy, siadła w nogach Lichonina i ostrożnie pogłaskała przez kołdrę jego nogę.
— A ja dawno już obudziłam się i wciąż siedziałam. Obawiałam się, że cię obudzę. Spałeś tak bardzo...
Nachyliła się ku niemu i pocałowała go w policzek. Lchonin skrzywił się i zlekka odsunął ją od siebie.
— Poczekaj Lubka! Poczekaj, tak nie można. Rozumiesz, wcale, nigdy nie można. To, co się wczoraj stało, no, to wypadek. Powiedzmy — moja słabość. Więcej nawet, być może, podłość. Ale dalibóg, wierz mi, bynajmniej nie chciałem uczynić z ciebie kochanki. Chciałem widzieć w tobie przyjaciela, siostrę, koleżankę. Ale nic więcej zresztą, wszystko jakoś się ułoży. Nie trzeba tylko upadać na duchu. Tymczasem moja droga, pójdź i powyglądaj trochę przez okno, ja tymczasem doprowadzę do porządku swą tualete.
Lubka nadąsała się z lekka i odeszła do okna, obracając się plecami do Lichonina. Wszystkich tych słów o przyjaźni, braterstwie i koleżeństwie