Strona:Aleksander Kuprin - Wiera.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

dok nie wie, jak się kłaniać. Drudzy mieszkają sobie na poddaszu i rzetelnie, akuratnie płacą, uważając przetrzymanie terminu za hańbę nie do zmycia. Są i tacy, którzy samowolnie zrywają kontrakt i ci są po prostu już skandaliczni... A są i tacy i ja do nich należę, którzy i nie płacą i wszystkim za skórę załażą, a wysadzić ich z mieszkania niema sposobu.
Tak to i jest... Ale cóż ja też szanownego pana na zimnie zatrzymuję. Wybacz, szanowny pan łaskawie.
O revoar musie, jak mówią Francuzi i głębokie mersi. Czuję ja po ciemku, czuję, jak się szanowny pan waha: czy mi podać rękę, czy nie. — Nie zawracaj sobie, szanowny pan, głowy głupstwami. Do czego to podobne?!... No, życzę szanownemu panu... Ależ to djabelski wiatr.