Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/27

Ta strona została przepisana.

syłała na pokój drżące światełko, to znów je cofała, niby woda swoje fale na płaskiém wybrzeżu, a te błyski niepewne, uciekające od przedmiotów, pierwéj jeszcze, zanim zdołały nabrać jakiegoś kształtu, lub barwy, przedstawiały dla oka dziwną gmatwaninę świateł i cieni. Lecz, po chwili, wrażenia jeszcze tak świeże, budząc się w umyśle nieszczęśliwéj dziewczyny, dopomogły jéj do rozpoznania tego, czegoby wzrok sam przez się nie potrafił rozpoznać. Była w więzieniu! Wszystkie wspomnienia dnia okropnego, wszystkie obawy tego, co ją jeszcze czeka, odrazu ją ogarnęły; nawet ta chwilowa utrata świadomości siebie, to uspokojenie, ten rodzaj wypoczynku po tylu wstrząśnieniach gwałtownych, ta samotność, w któréj ją teraz pozostawiono, przejęły ją nowém przerażeniem i taka nią rozpacz owładnęła, że zapragnęła umrzéć, umrzéć co najprędzéj. Ale nagle przypomniała sobie, że nie wszystko jéj jeszcze odjęto, że modlić się może, a jednocześnie z tą myślą jakaś nadzieja wstąpiła do serca. Znowu wyjęła różaniec i zaczęła odmawiać koronkę, a, im dłużej się modliła, tém większy spokój napełniał jéj duszę. Wtém przyszło jéj na myśl, że modlitwa jéj byłaby niezawodnie skuteczniejszą i prędzéj wysłuchaną, gdyby, w okropném swém położeniu, dołączyła do niéj jakąś obietnicę. Przypomniała sobie o tém, co ma najdroższego na świecie, a raczéj o tém, co dotąd było dla niéj najdroższe, gdyż w téj chwili, w duszy jéj nie mogło istnieć inne uczucie nad przerażenie, inne pragnienie nad chęć odzyskania swobody, przypomniała więc to sobie i postanowiła zaraz zrobić z tego ofiarę. Podniosła się z ziemi, uklękła, skrzyżowała ręce na piersiach i, zwracając oczy i twarz załzawioną ku niebu, rzekła: — O Przenajświętsza Panno! Ty, pod której obronę uciekałam się tak często, Ty, coś mię tyle już razy raczyła pocieszyć! Ty, coś tyle cierpiała, o królowo anielska, pocieszycielko i opiekunko strapionych, zmiłuj się nade mną! Wybaw mnie z tego niebezpieczeństwa! wróć mnie matce mojéj, o Matko Boska! Całe życie Tobie poświęcę, nie pójdę za mąż, wyrzeknę się tego biedaka mego, do ciebie będę tylko należéć.
Po wymówieniu tych słów, opuściła głowę i zawiesiła różaniec na szyi, jakby na znak, iż poświęca się służbie Panny Najświętszéj i że odtąd on będzie jéj obroną i siłą. Uczuła jakiś większy spokój, jakąś ufność i otuchę. Usiadła znowu na ziemi. Po chwili przyszło jéj na myśl owo jutro, jutro, które powiedział ten pan nieznajomy i zdało jéj się, że te wyrazy były zapowiedzią ratunku. W ślad za tém uspokojeniem umysłu, poszło i uspokojenie ciała; zmysły straszną walką zmęczone usypiać zaczęły i wreszcie, już nad rankiem, z imieniem świętéj opiekunki na ustach, Łucya głęboko, spokojnie zasnęła.