Strona:Anafielas T. 2.djvu/269

Ta strona została uwierzytelniona.
269

A matka w swoje chwytając objęcia,
Oczy na męża błagając zwracała.
— I ty, i syn twój, niepoczciwe plemię,
Nie krew litewska, nie moja w nim płynie —
Wołał im Mindows. Jam rzucił swe Bogi,
Abym dał usnąć Zakonu potędze,
Abym dał w siły porosnąć ludowi —
Lecz w sercu miałem i mam ich jedynie;
Was szał opętał, niemiecka zaraza;
Ciebie Rusini przeuczyli w swego. —
Biada wam, biada obojgu, z twą matką! —
I ku drzwióm podszedł, ode drzwi powrócił,
Smerdóm swym kilka słów po drodze rzucił.
Milczał, a z gniewu trząsł się jeszcze cały. —
Wojsiełk wstał, ojcu pod nogi się wlecze,
Całuje, łzami gorącemi zléwa —
— Posłuchaj syna, o ojcze mój drogi!
O Panie! daj się prośbami ubłagać.
Bóg Chrześcjan Bogiem prawdy i światłości;
Już wiarą Jego objęty świat cały,
Aż na granicach Litwy się opiéra,
O twoje piersi, ojcze, się rozbija —
Daj ją swojemu ludowi, a wieki
Imię twe będą błogosławić długie. —
— Zdrajco! chcesz bym się dał w ręce Zakonu,
Lub w pęta ruskie! Wysłał cię kto pewnie,
Abyś Mindowsa rozbroił słowami,
Bo drżą sąsiedzi i miecza się boją.