Strona:Anafielas T. 3.djvu/214

Ta strona została uwierzytelniona.
212

Że, czy się zwiążem, czyli nie, umową,
Swobodny wróci do wojska swojego. —

Witold mu w oczy poglądał nieufnie,
Wahał się; potém na konia poskoczył
I ku swojemu wojsku pędem wraca;
Tam ojca bierze w namiocie na stronę
I pocznie mówić. Stary wstrząsa głową,
I brwi nachmurzył, i stoi ponury.
Wtém Olgerdowych synów trzech przychodzi,
I kładną klątwę, że się nie ma zdrady
Ani żadnego obawiać zamachu.
Kiejstut wciąż milcząc, ciągle się opiera.
Napróżno Witold trzykroć przekonywa,
Napróżno Skirgiełł z braćmi poprzysięga.
Kiejstut się jeszcze podejścia obawia.
I walczy z sobą, bo chciałby ukończyć,
Nie zdając losów na bitwę niepewną.
Nareście spójrzał na Trocki swój zamek,
I kazał konia siwego podawać.

Olgerdowicze spójrzeli po sobie
Bystro, przelotem; i wszystkim się wargi
Wzruszyły śmiechem radości ukrytéj.
Wtém stary sługa przeciw Kniazia bieży,
— Na Bogi! Kniaziu! — krzyczy — co myślicie?
W paszczękę wroga nieść niemiłe życie?
Czy żony nie masz, synów i rodziny?