Strona:Anafielas T. 3.djvu/287

Ta strona została uwierzytelniona.
285

Zda się, wyrosła, zda się, wyjaśniała;
A wkoło głowy świeci blask męczeński,
Podwójna świeci, i ziemska korona,
I z palm, Aniołów ręką upleciona.

W ulice spłynął wszystek lud Krakowa,
We dzwony biją, odgłosy witają.
Orszak Jagiełły już bramy pominął,
I różnobarwnym sznurem się rozwinął.
Pięć ufców składa orszak Jagiełłowy —
Litwy i Rusi cztéry półki idą,
Tatary śniade, Witebszczanie bieli.
Bogate skóry na barkach im wiszą,
Czarne się łuki na plecach kołyszą,
Sajdaki świecą blachami srébrnemi,
Konie suknami kryte szkarłatnemi;
Na łbach ich szłyki z dzikich źwierząt puszczy,
Na piersiach wilków, niedźwiedzi pazury,
I miasto zbroi nabijane skóry,
I tarcze krągłe z gwoździami złotemi
Wiszą błyszczące na rękach wojaków.
Mężne ich lica i dzikie spójrzenia.
Ani się ludóm stolicy dziwują:
Nieraz po Polskiéj plądrowali ziemi,
Miasta niszczyli, i zblizka patrzali
Na cuda owe, gdy w nie ogień mietli.
Wpośrodku ufców wozy skarbne idą,