Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

Późną, głuchą nocą wracał przez puste, ponure ulice między śpiącemi koszarami. — Krótka była droga. Niebo było pochmurne, ponure...

Usypiał powoli świat zewnętrzny. W murach więzienia już było cicho jak w grobie. Za oknem zrzadka odezwały się czyjeś kroki, brzęk ostróg. W dwuch kwadratach otwartej górnej części okna przybywało coraz więcej gwiazd. Umilkły na całą noc brutalne, obce odgłosy koszarowe, przemarsze wojska, bębny, wrzaskliwe śpiewanie sołdackie. Przychodziły teraz zdaleka pełniejsze i wyraźniejsze odgłosy wolnego prawdziwego życia. Głośno huczał most kolejowy, z niedalekiej stacji dochodziły dzwonki sygnałowe, zgrzytliwe postukiwania buforów. Słychać pierwszy dzwonek, drugi. Na stacji tłok, rejwach, krzyki. Jacyś ludzie gdzieś jadą, gdzieś się śpieszą — żyją. Mają jakieś swoje interesy, troski, kłopoty, radości — głowy peł-