Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/32

Ta strona została uwierzytelniona.

imienia. Dziś otwarła się przed duszą niespodziewanie. Kiedy to było? Dzisiaj, niedawno.
Kiedy był pusty pokój? Kiedy był ten ksiądz? Ach, dawno już, jakże dawno!
Zdawało mu się, że życie strawił sam na sam z tą nową myślą. Groźnie domagała się odpowiedzi, odrzucała precz wszelkie wysiłki świadomości, wszelkie postanowienia, wszelkie udane lekceważenie. Co chwila mówił sobie: niema nad czym łamać sobie głowy, to jest rzecz niepojęta, nikt tego nie potrafił. I co chwila zapuszczał myśl w ten czarny odmęt. Gubił się w nim i powracał. Nowe postanowienie, krótkie zawadzenie o rzeczy powszednie, niepotrzebne i marne, — o, teraz już nie było nic ważnego — i znowu obłąkana praca nad znalezieniem wyrazu, imienia, znaku, które w języku ludzkiej myśli dałyby mu choć ślad, choć cień, choć drobny szczątek zrozumienia. Wątek tej pracy ustawicznie rwał się i gubił. Treść główna ustawicznie z djabelską zwinnością wymykała się i wypadała z głowy.