Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.

„Nie wolno, bo będą strzelał“.
Wstałem i zacząłem chodzić, robiąc cztery kroki w jedną stronę i cztery zpowrotem. Przypomniałem sobie pewnego niedźwiedzia w petersburskim ogrodzie zoologicznym. Chodził tak samo z kąta w kąt klatki, beznadziejnie smutny, co chwila opuszczając — niby w bezbrzeżnej rozpaczy — łeb i połyskując małemi, krwią nabiegłemi oczkami.
— Ja pewno też mam przekrwione oczy, gdyż nie spałem przez całą noc? — mignęła mi nagle myśl, i mimowolnie uśmiechnąłem się.
Spojrzałem na żołnierza. Był to młody, chudy blondyn. Byłem bardzo zdziwiony, gdy ujrzałem na jego twarzy uśmiech i życzliwość.
Chodziłem tak dość długo, aż mi się w głowie zakręciło, wtedy zatrzymałem się przed brudną ścianą i zacząłem odczytywać napisy. Większość zrobiona była niewprawną i nienawykłą do pisania ręką. Były tam ordynarne wymyślania, przekleństwa, miłosne wierszyki, ale jeden napis, uczyniony czemś ostrem na tynku, zatrzymał moją uwagę i obudził niejasne, lecz ciężkie myśli.
Jakiś nieznany i z pewnością już nieżyjący więzień wydrapał na ścianie straszliwe w swem znaczeniu słowa:
„Za godzinę rozstrzelają mnie... Ja zniknę, a mój napis zostanie! Co w takim razie jest warte życie ludzkie?“...
Ogarnął mnie wicher myśli i przeróżnych uczuć.
Pamiętam, że te swoje przeżycia opisałem w kilka lat później w miesięczniku rosyjskim „Życie i Sąd“, w noweli pod tytułem „Silniejsze od śmierci“, a sens tej noweli był taki, że jeśliby prawodawców i sędziów pozostawić na kilka dni w warunkach skazanego, w celi z podobnym napisem, nie byłoby nigdy wyroków śmierci