Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/192

Ta strona została uwierzytelniona.

Stary aż syczał ze złości, na wspomnienie brodatej twarzy generała Iwanowa.
Z miasta otrzymaliśmy kilka listów, przemycanych dla nas przez żołnierzy i przekupionych dozorców więziennych. Donoszono nam w nich, że sąd wojenny prowadzi energiczne śledztwo w naszej sprawie, wyszukuje świadków oskarżenia, wyznacza sędziów i zamierza wytoczyć wielki proces. Nasi przyjaciele pisali, że „Związek pracujących“ zaprosił dwóch adwokatów, którzy już zajęli się naszą sprawą i organizują świadków obrony. Informowano nas, że wkrótce będziemy wezwani do sędziego śledczego, co miało poprzedzać sam proces sądowy.
Istotnie, pewnego dnia zjawił się naczelnik więzienia i oznajmił, że pod eskortą żołnierzy będziemy odstawieni do sędziego śledczego.
Wyprowadzono nas z więzienia w otoczeniu żołnierzy z bagnetami i kilku żandarmów z obnażonemi szablami, i ruszyliśmy przez całe miasto, jak straszliwi zbrodniarze, niebezpieczni dla ludzkości. Gdyśmy przechodzili przed gmachami Zarządu kolejowego, banków, magistratu — tłumy urzędników witały nas głośnemi, radosnemi okrzykami, kobiety powiewały chustkami i rzucały nam kwiaty. Na placu przed spalonym domem Zarządu kolei oczekiwała naszego przejścia delegacja robotnicza, która powitała nas pieśnią rewolucyjną:

„Wyście padli ofiarą w walce okrutnej
Za wolność i szczęście ludu całego...“

Żandarmi szablami rozproszyli robotników.
Około rynku mieliśmy inne powitanie. Tu się zgromadził tłum mętów miejskich, zorganizowanych przez monarchistów.
Obrzucono nas obelgami i przekleństwami.