Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/330

Ta strona została uwierzytelniona.

że jej drugie dziecko — syn — tęskni i boryka się ze swojemi myślami, nie mogła więc odjechać, nie zobaczywszy się ze mną i nie pożegnawszy mnie.
Matka przyjechała zaledwie na jeden dzień, przebywszy w wagonie kolejowym 12 dni, i tegoż wieczora musiała odjechać. Cały ten czas spędziłem z nią. Dzięki grzeczności naczelnika więzienia, mogłem ją zaprowadzić do celi.
Gdy weszła, nie wytrzymała i zaczęła szlochać, a ciężkie, gorzkie łzy, jakiemi płaczą tylko matki, toczyły się jej z oczu. Drżącemi ustami szeptała:
— Za co? Za co?...
Nie mogłem wtedy wytłumaczyć matce, za co odebrano mi dwa najlepsze lata mego życia, lecz pocieszałem ją, jak mogłem i jak umiałem.
Zjedliśmy razem obiad więzienny; dodałem do niego świeżych jarzyn i pomidorów z naszych grządek, napiliśmy się herbaty, i opowiedziałem o całym przebiegu rewolucji i o życiu w „kamiennym worku”, starając się przekonać ją, że ten czas nie przeszedł dla mnie bez pożytku, gdyż dużo pracowałem nad sobą samym i nad tem, co w normalnem życiu pozostawało jeszcze niedokończone i odkładane na później. Pokazałem jej swoje rękopisy, odkryłem swoje plany na przyszłość.
Matka słuchała, lecz cały czas krzątała się, sprzątając w celi, upiększając ją, o ile to było możliwe, przestawiając rzeczy i książki, naprawiając zniszczone ubranie i bieliznę. Gdy zapalono lampę, ujrzałem pochyloną nad stołem kochaną głowę matki, a wtedy, jakgdyby na jawie, wstało przede mną moje dzieciństwo bez trosk i bólu, i gryzący smutek ścisnął mi serce.
Chciało mi się wtedy zapłakać i tak samo, jak ona, rzucić komuś namiętne pytanie: