Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/89

Ta strona została uwierzytelniona.

Przechodniów nie było, nie słyszałem turkotu kół dorożek, zwykle skaczących i dzwoniących na wielkich kamieniach okropnego bruku charbińskiego, a jednak gdy skręciłem już na plac, posłyszałem coś, co zmusiło mnie do zatrzymania się. Gdzieś, jakby z pod ziemi, płynął przeciągły, pełen boleści i rozpaczy jęk. Ten jęk wzmagał się ciągle i stawał się coraz wyraźniejszy. Poszedłem dalej, czując, że ma się stać coś strasznego, nigdy niezapomnianego.
Zarośla pozostały za mną, a wtedy ujrzałem długie szeregi białych namiotów z powiewającemi nad niemi flagami Czerwonego Krzyża. Powstały w ciągu tej jednej nocy, gdy przywieziono tylu rannych, że olbrzymie lazarety charbińskie nie mogły ich pomieścić. Od tych namiotów płynął przytłaczający duszę jęk rannych. W półzmroku uwijały się białe postacie sanitarjuszów i lekarzy. W białych fartuchach, skrwawieni, poruszali się szybko w milczeniu, tajemniczy i przerażający zarazem. Od czasu do czasu odchylali poły namiotów i wynosili umarłych, składali ich na długie wozy cmentarne i szli dalej ze swemi skrwawionemi noszami.
Już przeszło tyle lat, a pamiętam ten obraz ponury, jakgdybym go widział wczoraj. Był to obraz męki i rozpaczy ludzkiej, który maluje nielitościwą ręką szkarłatne widmo wojny.
Wiem, że wojna jest zjawiskiem z fizjologji ludów, lecz zjawisko to jest najstraszniejsze i najbardziej wołające o pomstę do nieba. Jestem człowiekiem czynu, widziałem wojnę na własne oczy, walcząc o cel dla mnie zrozumiały, nie mogę jednak nie wzdrygać się, gdy widzę masy ludzi, rzucanych w paszczę śmierci, a nie rozumiejących celów wojny, która czasami, a, być może, nawet zawsze, prowadzona jest dla celów materjalnych, dla