Strona:Antychryst.djvu/382

Ta strona została przepisana.




W ZATOCE NEAPOLITAŃSKIEJ.
I.

Carewicz z Eufrozyną pływali w łódce po zatoce Neapolitańskiej podczas nocy księżycowej.
Doznawał on uczucia podobnego temu, który wzbudza muzyka: muzyka w drżeniu złota księżycowego, rozciągającego się jako droga ognista na wodzie od Pozylippu do skraju niebios; muzyka w szumie morza i w dosłyszalnym ledwie szmerze wiatru, który wraz ze słoną morską świeżością niósł od brzegów Sorrento zapach gajów pomarańczowych i cytrynowych; i w srebrzysto lazurowych po za mgłą księżycową zarysach Wezuwiusza, który dymił białym dymem i wybuchał chwilowo czerwonym płomieniem, jak gasnący ofiarnik zmarłych zmartwychwstałych, i znów umierających bogów.
— Miła moja, czy dobrze ci? — zaszeptał carewicz.
Eufrozyną patrzała na wszystko dokoła z takąż obojętnością, jak ongi na Newę, na twierdzę Petropawłowską.