Strona:Antychryst.djvu/413

Ta strona została przepisana.

stron bieda, wszystko się burzy i mąci. W końcu zatrzęsie się cała budowla i padnie, aż pod niebo się zakurzy. Nie da rady i ojciec.
Pierwszy raz w życiu czuł się silnym i groźnym ojcu. Jak wówczas, w ową pamiętną noc, podczas choroby ojca, kiedy za szybą pokrytą mrozem grała miesięczna zawieja, błękitnym płomieniem igrająca i pijana — i teraz dech mu zaparło od uciechy. Radość poiła go więcej aniżeli wino, które pił wciąż sam, nie spostrzegając prawie, kieliszek za kieliszkiem i przytem patrzał na morze, także błękitne, jakby błękitnym płomieniem gorejące, także pijane i upajające.
— W kurantach niemieckich piszą, że młodszy mój brat, Piotruś, tego lata omal od pioruna nie został zabity; mamka, co go w ręku trzymała, ledwie też życia nie utraciła, a żołnierz na warcie na miejscu ubity został. Odtąd dziecko ciągle kwęka. Nie żyć mu widać na świecie. A jak go strzegli, jak koło niego skakali! Szkoda Piotrusia. Dusza dziecięca niczemu nie winna. Za cudze, za ojcowskie grzechy cierpi biedaczek. Boże zbaw go i zmiłuj się nad nim. A tylko ot co mówię: Wola Boża, cud i znak widoczny. A jeżeli ojciec się nie opamięta! straszno, straszno wpaść w ręce Boga żywego!
— A kto z senatorów jest za tobą? — i znowu taż sama dziwna iskierka zabłysła w jej oczach i zgasła, jakby świeca mignęła, niesiona w ciemności.